- Detoks trwa dwa dni. Codziennie można wypić tylko cztery koktajle i nic więcej - usłyszałam po zameldowaniu się w SPA.
- Czy dam radę?! - zobaczyłam pytanie na twarzy dietetyczki.
- Jasne, że dam! To pestka! - uśmiechnęłam się wyluzowana.
Zabrałam klucz do pokoju, książki o diecie strukturalnej, ciężką walizkę i trzy inne torebki (czy pakowanie nie jest przypadkiem dziedziczne?! :-)
- Ostatni posiłek dostanie pani o 18. To lekka kolacja, Przygotowanie do jutrzejszego oczyszczania - usłyszałam na odchodne.
Przed oczami pojawił się obraz smutnego talerza z kilkoma zwiędniętymi liśćmi sałaty i niedobrym zimowym pomidorem. Soki trawienne mimochodem rozpoczęły głośny koncert. Otworzyłam drzwi do pokoju.
Usiadłam na łóżku, policzyłam co zjadłam od rana: 2 jajka gotowane na miękko i dwie kromki pełnoziarnistego chleba z ukochanym masłem plus dwie szklanki wyciśniętego (własnoręcznie) soku z pomarańczy plus pół tabliczki gorzkiej czekolady w samochodzie.
Tak moi drodzy!, przejechałam pięćset kilometrów na niecałej tabliczce!
Niechętnie poczłapałam do restauracji (zazwyczaj biegnę w podskokach! :-)
- Dobry wieczór. Zaraz podamy dietetyczną sałatę - usłyszałam głos uśmiechniętej kelnerki.
Rozpoczęłam przygotowania.
Rozważałam ucieczkę.
Spoglądałam z zazdrością na szwedzki stół, przy którym harcowali niemieccy turyści. Kiedy talerz stanął przede mną oniemiałam! Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Tuż obok stanął szklany czajniczek z zieloną herbatą. Przez chwilę wzrok wszystkich gości skupiony był na mnie i na moim talerzu. Zapadła niezręczna cisza.
To był obłęd! Najpiękniejsza sałata jaką kiedykolwiek widziałam. Ogromna! Kolorowa i bardzo apetycznie podana. Chrupiące kawałki różnych sałat, cząstki obranych z błon pomarańczy i grejpfrutów, pokrojona gotowana pierś kurczaka, krwistoczerwone pomidorki koktajlowe i ruloniki świeżego, pachnącego ogórka milimetrowej grubości. Wszystko obficie posypane pestkami granatu!
Nie wiem kiedy poczułam eksplozję ślinotoku!
Spojrzałam w oczy gościom, uśmiechnęłam się uroczo i powiedziałam:
- Smacznego!
Z tej perspektywy szwedzki stół wydał mi się bardzo nieciekawą opcją. Jeszcze przez chwilę przyglądałam się zjawisku na talerzu. Żałowałam tylko, że nie miałam aparatu.
- Ale zaraz, gdzie jest sos?! - skrzywiłam się na chwilę.
Odruchowo chciałam poprosić o oliwę. Uwielbiam kiedy wszystko w niej pływa. Ale nie! To masa kalorii!
- Trudno zjem to cudo w nowej wersji - podjęłam decyzję.
I to był najlepszy wybór! Odkrycie kulinarne roku!
Cieszyłam się jak dziecko. Zrozumiałam, po co musiałam jechać aż pod granicę niemiecką!
Sama na to nie wpadłam! A kocham gotować jak mało kto!
Moje ogromne dietetyczne danie miało sos!
Niewidzialny!
To był słodki sok ze świeżo wyciśniętej pomarańczy!
Smakował obłędnie!
Moje kubki smakowe szalały! Powoli, przez kwadrans delektowałam się smakiem. Czułam każdy składnik sałaty. To było to! Grzecznie wypiłam cały dzbanek zielonej herbaty i w podskokach wróciłam do pokoju. Do godziny 2 w nocy czytałam, pisałam i niechcący poznawałam obyczaje sąsiadów zza ściany.
Dzisiaj od rana zaczęłam detoks.
O 18:30 wypiłam ostatni czwarty koktajl.
Każdy był pyszny i zupełnie inny.
Nic więcej dzisiaj nie zjadłam!
Nie czuję głodu! Czuję się bosko!
Pierwszy raz nie myślę obsesyjnie o jedzeniu!
Ok, poza jedną dietetyczną sałatą, którą zjem na pożegnanie przed wyjazdem! :-)
- Jasne, że dam! To pestka! - uśmiechnęłam się wyluzowana.
Zabrałam klucz do pokoju, książki o diecie strukturalnej, ciężką walizkę i trzy inne torebki (czy pakowanie nie jest przypadkiem dziedziczne?! :-)
- Ostatni posiłek dostanie pani o 18. To lekka kolacja, Przygotowanie do jutrzejszego oczyszczania - usłyszałam na odchodne.
Przed oczami pojawił się obraz smutnego talerza z kilkoma zwiędniętymi liśćmi sałaty i niedobrym zimowym pomidorem. Soki trawienne mimochodem rozpoczęły głośny koncert. Otworzyłam drzwi do pokoju.
Usiadłam na łóżku, policzyłam co zjadłam od rana: 2 jajka gotowane na miękko i dwie kromki pełnoziarnistego chleba z ukochanym masłem plus dwie szklanki wyciśniętego (własnoręcznie) soku z pomarańczy plus pół tabliczki gorzkiej czekolady w samochodzie.
Tak moi drodzy!, przejechałam pięćset kilometrów na niecałej tabliczce!
Niechętnie poczłapałam do restauracji (zazwyczaj biegnę w podskokach! :-)
- Dobry wieczór. Zaraz podamy dietetyczną sałatę - usłyszałam głos uśmiechniętej kelnerki.
Rozpoczęłam przygotowania.
Rozważałam ucieczkę.
Spoglądałam z zazdrością na szwedzki stół, przy którym harcowali niemieccy turyści. Kiedy talerz stanął przede mną oniemiałam! Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Tuż obok stanął szklany czajniczek z zieloną herbatą. Przez chwilę wzrok wszystkich gości skupiony był na mnie i na moim talerzu. Zapadła niezręczna cisza.
To był obłęd! Najpiękniejsza sałata jaką kiedykolwiek widziałam. Ogromna! Kolorowa i bardzo apetycznie podana. Chrupiące kawałki różnych sałat, cząstki obranych z błon pomarańczy i grejpfrutów, pokrojona gotowana pierś kurczaka, krwistoczerwone pomidorki koktajlowe i ruloniki świeżego, pachnącego ogórka milimetrowej grubości. Wszystko obficie posypane pestkami granatu!
Nie wiem kiedy poczułam eksplozję ślinotoku!
Spojrzałam w oczy gościom, uśmiechnęłam się uroczo i powiedziałam:
- Smacznego!
Z tej perspektywy szwedzki stół wydał mi się bardzo nieciekawą opcją. Jeszcze przez chwilę przyglądałam się zjawisku na talerzu. Żałowałam tylko, że nie miałam aparatu.
- Ale zaraz, gdzie jest sos?! - skrzywiłam się na chwilę.
Odruchowo chciałam poprosić o oliwę. Uwielbiam kiedy wszystko w niej pływa. Ale nie! To masa kalorii!
- Trudno zjem to cudo w nowej wersji - podjęłam decyzję.
I to był najlepszy wybór! Odkrycie kulinarne roku!
Cieszyłam się jak dziecko. Zrozumiałam, po co musiałam jechać aż pod granicę niemiecką!
Sama na to nie wpadłam! A kocham gotować jak mało kto!
Moje ogromne dietetyczne danie miało sos!
Niewidzialny!
To był słodki sok ze świeżo wyciśniętej pomarańczy!
Smakował obłędnie!
Moje kubki smakowe szalały! Powoli, przez kwadrans delektowałam się smakiem. Czułam każdy składnik sałaty. To było to! Grzecznie wypiłam cały dzbanek zielonej herbaty i w podskokach wróciłam do pokoju. Do godziny 2 w nocy czytałam, pisałam i niechcący poznawałam obyczaje sąsiadów zza ściany.
Dzisiaj od rana zaczęłam detoks.
O 18:30 wypiłam ostatni czwarty koktajl.
Każdy był pyszny i zupełnie inny.
Nic więcej dzisiaj nie zjadłam!
Nie czuję głodu! Czuję się bosko!
Pierwszy raz nie myślę obsesyjnie o jedzeniu!
Ok, poza jedną dietetyczną sałatą, którą zjem na pożegnanie przed wyjazdem! :-)