Obejrzałem nowy film Anity Gargas „Anatomia upadku”. To już drugi film tej autorki o katastrofie smoleńskiej i kolejny z cyklu filmów „smoleńskich”, wyprodukowanych przez środowisko „Gazety Polskiej”.
Na wstępie chciałbym autorce wyrazić szacunek za to, że zdecydowała się pojechać do Smoleńska i szukała nowych tropów związanych z katastrofą. Przynajmniej w jednym przypadku odniosła sukces - udało jej się znaleźć kierowcę autobusu, który miał widzieć ostatnie chwile samolotu. Jego świadectwo nieco odbiega od oficjalnej wersji przebiegu katastrofy.
Z filmem tym jednak jest problem taki sam, jak np. z całą działalnością zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Był robiony pod tezę, która brzmiała: „Katastrofa miała na pewno inny przebieg, niż podaje MAK i komisja Jerzego Millera”. A trudno do końca poważnie traktować materiały śledcze, które są robione pod tezę, zamiast po prostu dochodzić prawdy.
Film ma dwa oblicza. Jest oblicze polityczne, które polega na tym, że za pomocą specjalnie dobranych cytatów autorka uderza w rząd i jego politykę w związku z katastrofą smoleńską. Nie chcę się do tego odnosić, zapewne jest w tym sporo racji, poza tym każdy ma prawo do własnych ocen politycznych.
I jest oblicze drugie - śledcze, w ramach którego autorka usiłuje dowiedzieć się czegoś nowego o tragicznych wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku. Tutaj nowe są trzy elementy: wspomniana relacja kierowcy autobusu, zdjęcie z paralotni, zrobione na linii podejścia do lądowania oraz rozmowa z Nikołajem Bodinem, właścicielem działki, na której stoi feralna brzoza. Pozostałe relacje świadków pochodzą chyba z poprzedniego filmu Gargas – „10.4.10”.
Przy okazji rozmowy z Bodinem najlepiej widać manipulację, jakiej autorka się dopuszcza. Bodin opowiada, że tuż po katastrofie zauważył na trasie przelotu elementy samolotu, leżące na ziemi, więc zaniósł je pod złamaną brzozę. To zdaniem autorki ma tłumaczyć ustalenia m.in. komisji Millera, że pod brzozą znaleziono jakieś elementy Tu-154M. Autorka, podobnie jak eksperci zespołu Macierewicza, stara się poddać w wątpliwość, że samolot uderzył w brzozę i na niej uszkodził sobie skrzydło. Jak rozumiem fakt, że to Bodin przynosił jakieś części pod brzozę, ma wykluczać, że leżały tam jakiekolwiek inne części, więc być też przesłanką do zaprzeczenia uderzenia w brzozę. Autorka nie zadaje jednak Bodinowi dwóch kluczowych pytań, pokazując tym samym swoje manipulacyjne zamiary wobec tego świadka. Pierwsze pytanie brzmi: czy pod drzewem były jakieś inne części samolotu, poza tymi przyniesionymi przez Bodina? I drugie, najbardziej kluczowe: czy Bodin coś wie o okolicznościach złamania się brzozy? Czy może zauważył, jak brzoza złamała się po przelocie samolotu (którego był świadkiem), a jeśli nie, to czy pamięta, czy brzoza może była złamana wcześniej (bo jeśli nie samolot ją złamał, to ktoś albo coś musiało to zrobić)? Mieć bezpośredniego świadka najbardziej spornego fragmentu katastrofy i go o to nie zapytać, to naprawę śledcze mistrzostwo świata.
Wrażenie robi w filmie zdjęcie z paralotni. Widać na nim złamaną brzozę, a w jej otoczeniu inne dużo wyższe drzewa, zupełnie nieuszkodzone. Jest to niestety kolejna manipulacja. Każdy, kto robi zdjęcia w takim zadrzewionym terenie wie, że w zależności od kąta, pod jakim się je robi, można uzyskać zupełnie różny efekt. Tak się akurat składa, że istnieje dużo zdjęć tego rejonu, zrobionych w pierwszych dniach po katastrofie, na trasie przelotu Tu-154M. Pokazują one nie tylko najbardziej znana brzozę, ale też inne połamane drzewa. Potwierdzając tym samym, że prezydencki samolot mógł tamtędy przelecieć.
Wreszcie trzecia sprawa – relacja kierowcy autobusu. Jest ona rzeczywiście sprzeczna z oficjalnymi ustaleniami. Kierowca, jak twierdzi, widział samolot z szosy. Według oficjalnych ustaleń było to miejsce, w którym Tu-154M był już częściowo obrócony kołami do góry, zanim całkiem obrócił się „na plecy” i tak uderzył w ziemię. Tymczasem kierowca autobusu zapewnia, że widział samolot z kołami w dół, ułożony tak jakby do normalnego lądowania. Trudno podważać jego relację - tym niemniej pierwszy lepszy policjant wie, że gdy jest kilku naocznych świadków jakiegoś zdarzenia, często ich zeznania różnią się w sposób zasadniczy. Dlatego trzeba brać pod uwagę kilka relacji, a nie tylko jedną.
A inne relacje naocznych świadków potwierdzają, że samolot był jednak przekrzywiony. Twierdzi tak choćby Sławomir Wiśniewski, telewizyjny montażysta, który nakręcił najbardziej znane zdjęcia tuż po katastrofie. Widział on lecącego Tupolewa z okien hotelu i, jak twierdził, już wtedy był on mocno przekrzywiony na lewe skrzydło (w pierwszej relacji, składanej na gorąco reporterom telewizyjnym 10 kwietnia 2010 roku Wiśniewski mówił, że jego zdaniem samolot mógł zahaczyć skrzydłem o ziemię). Anita Gargas rozmawiała z Wiśniewskim na potrzeby filmu „10.4.10”, ujawniając m.in. fakt, że nagrywał on obszar, z którego miał nadlecieć prezydencki samolot, ale o 8:38, czyli na minutę przed katastrofą, wyłączył kamerę. Tym razem jednak jego relacji nie zacytowała.
Zresztą zeznanie kierowcy autobusu, podobnie jak i Wiśniewskiego, jest w pewnej sprzeczności z teorią „dwóch wybuchów”, przedstawianą dziś przez zespół Macierewicza. Jest ona dosyć mętna, ale jak rozumiem, zgodnie z nią w wyniku dwóch eksplozji samolot zaczął rozpadać się w powietrzu już w tzw. punkcie TAWS 38, czyli mniej więcej w miejscu, gdzie z okien hotelu widział go Wiśniewski. Tymczasem zarówno telewizyjny montażysta, jak i kierowca autobusu, który dostrzegł samolot nad szosą, czyli jeszcze później i dosłownie na kilkadziesiąt metrów przed upadkiem, widzieli Tu-154M w całości.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń uważam, że film „Anatomia upadku” jest wart obejrzenia. Nowych faktów dotyczących katastrofy, nawet jeśli są lekko zmanipulowane, nigdy nie jest za mało.
Z filmem tym jednak jest problem taki sam, jak np. z całą działalnością zespołu parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Był robiony pod tezę, która brzmiała: „Katastrofa miała na pewno inny przebieg, niż podaje MAK i komisja Jerzego Millera”. A trudno do końca poważnie traktować materiały śledcze, które są robione pod tezę, zamiast po prostu dochodzić prawdy.
Film ma dwa oblicza. Jest oblicze polityczne, które polega na tym, że za pomocą specjalnie dobranych cytatów autorka uderza w rząd i jego politykę w związku z katastrofą smoleńską. Nie chcę się do tego odnosić, zapewne jest w tym sporo racji, poza tym każdy ma prawo do własnych ocen politycznych.
I jest oblicze drugie - śledcze, w ramach którego autorka usiłuje dowiedzieć się czegoś nowego o tragicznych wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 roku. Tutaj nowe są trzy elementy: wspomniana relacja kierowcy autobusu, zdjęcie z paralotni, zrobione na linii podejścia do lądowania oraz rozmowa z Nikołajem Bodinem, właścicielem działki, na której stoi feralna brzoza. Pozostałe relacje świadków pochodzą chyba z poprzedniego filmu Gargas – „10.4.10”.
Przy okazji rozmowy z Bodinem najlepiej widać manipulację, jakiej autorka się dopuszcza. Bodin opowiada, że tuż po katastrofie zauważył na trasie przelotu elementy samolotu, leżące na ziemi, więc zaniósł je pod złamaną brzozę. To zdaniem autorki ma tłumaczyć ustalenia m.in. komisji Millera, że pod brzozą znaleziono jakieś elementy Tu-154M. Autorka, podobnie jak eksperci zespołu Macierewicza, stara się poddać w wątpliwość, że samolot uderzył w brzozę i na niej uszkodził sobie skrzydło. Jak rozumiem fakt, że to Bodin przynosił jakieś części pod brzozę, ma wykluczać, że leżały tam jakiekolwiek inne części, więc być też przesłanką do zaprzeczenia uderzenia w brzozę. Autorka nie zadaje jednak Bodinowi dwóch kluczowych pytań, pokazując tym samym swoje manipulacyjne zamiary wobec tego świadka. Pierwsze pytanie brzmi: czy pod drzewem były jakieś inne części samolotu, poza tymi przyniesionymi przez Bodina? I drugie, najbardziej kluczowe: czy Bodin coś wie o okolicznościach złamania się brzozy? Czy może zauważył, jak brzoza złamała się po przelocie samolotu (którego był świadkiem), a jeśli nie, to czy pamięta, czy brzoza może była złamana wcześniej (bo jeśli nie samolot ją złamał, to ktoś albo coś musiało to zrobić)? Mieć bezpośredniego świadka najbardziej spornego fragmentu katastrofy i go o to nie zapytać, to naprawę śledcze mistrzostwo świata.
Wrażenie robi w filmie zdjęcie z paralotni. Widać na nim złamaną brzozę, a w jej otoczeniu inne dużo wyższe drzewa, zupełnie nieuszkodzone. Jest to niestety kolejna manipulacja. Każdy, kto robi zdjęcia w takim zadrzewionym terenie wie, że w zależności od kąta, pod jakim się je robi, można uzyskać zupełnie różny efekt. Tak się akurat składa, że istnieje dużo zdjęć tego rejonu, zrobionych w pierwszych dniach po katastrofie, na trasie przelotu Tu-154M. Pokazują one nie tylko najbardziej znana brzozę, ale też inne połamane drzewa. Potwierdzając tym samym, że prezydencki samolot mógł tamtędy przelecieć.
Wreszcie trzecia sprawa – relacja kierowcy autobusu. Jest ona rzeczywiście sprzeczna z oficjalnymi ustaleniami. Kierowca, jak twierdzi, widział samolot z szosy. Według oficjalnych ustaleń było to miejsce, w którym Tu-154M był już częściowo obrócony kołami do góry, zanim całkiem obrócił się „na plecy” i tak uderzył w ziemię. Tymczasem kierowca autobusu zapewnia, że widział samolot z kołami w dół, ułożony tak jakby do normalnego lądowania. Trudno podważać jego relację - tym niemniej pierwszy lepszy policjant wie, że gdy jest kilku naocznych świadków jakiegoś zdarzenia, często ich zeznania różnią się w sposób zasadniczy. Dlatego trzeba brać pod uwagę kilka relacji, a nie tylko jedną.
A inne relacje naocznych świadków potwierdzają, że samolot był jednak przekrzywiony. Twierdzi tak choćby Sławomir Wiśniewski, telewizyjny montażysta, który nakręcił najbardziej znane zdjęcia tuż po katastrofie. Widział on lecącego Tupolewa z okien hotelu i, jak twierdził, już wtedy był on mocno przekrzywiony na lewe skrzydło (w pierwszej relacji, składanej na gorąco reporterom telewizyjnym 10 kwietnia 2010 roku Wiśniewski mówił, że jego zdaniem samolot mógł zahaczyć skrzydłem o ziemię). Anita Gargas rozmawiała z Wiśniewskim na potrzeby filmu „10.4.10”, ujawniając m.in. fakt, że nagrywał on obszar, z którego miał nadlecieć prezydencki samolot, ale o 8:38, czyli na minutę przed katastrofą, wyłączył kamerę. Tym razem jednak jego relacji nie zacytowała.
Zresztą zeznanie kierowcy autobusu, podobnie jak i Wiśniewskiego, jest w pewnej sprzeczności z teorią „dwóch wybuchów”, przedstawianą dziś przez zespół Macierewicza. Jest ona dosyć mętna, ale jak rozumiem, zgodnie z nią w wyniku dwóch eksplozji samolot zaczął rozpadać się w powietrzu już w tzw. punkcie TAWS 38, czyli mniej więcej w miejscu, gdzie z okien hotelu widział go Wiśniewski. Tymczasem zarówno telewizyjny montażysta, jak i kierowca autobusu, który dostrzegł samolot nad szosą, czyli jeszcze później i dosłownie na kilkadziesiąt metrów przed upadkiem, widzieli Tu-154M w całości.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń uważam, że film „Anatomia upadku” jest wart obejrzenia. Nowych faktów dotyczących katastrofy, nawet jeśli są lekko zmanipulowane, nigdy nie jest za mało.