Prof. Jacek Rońda wyrzuca do kosza telefony komórkowe, bo głos jego kolegi w czasie rozmowy brzmiał tak, jakby dobiegał z wiadra. Poza tym zdarza mu się powoływać na nieistniejące dokumenty przy dowodzeniu hipotez dotyczących przebiegu katastrofy smoleńskiej. Prof. Jan Obrębski na podstawie zachowania aluminiowej puszki uderzonej drewnianym młotkiem dowodzi, że Tu-154 po zderzeniu z ziemią nie rozpadłby się na kawałki, a dr Andrzej Ziółkowski demonstruje zdjęcie rozgotowanych parówek, które ma pokazać co stało się z kadłubem Tu-154M po eksplozji na pokładzie samolotu. I to wszystko byłoby śmieszne, gdyby nie fakt, że w tle tego wszystkiego mamy tragiczną śmierć 96 osób.
Gdyby Antoniemu Macierewiczowi zależało na wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej wówczas – zamiast organizować tysiące konferencji prasowych na temat sieci intryg i spisków, w które zaangażowani są wojskowi prokuratorzy, cywilni prokuratorzy, Donald Tusk, Władimir Putin, kontrolerzy ze Smoleńska, ekipa remontująca Tu-154M w Samarze, BOR, Bronisław Komorowski i Bóg jeden wie kto jeszcze popracowałby ze swoimi ekspertami w ciszy i skupieniu (jak – nie przymierzając Jerzy Miller i jego komisja – abstrahując od oceny wyniku ich prac) i przedstawił jedną spójną hipotezę dotyczącą tego co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. Dwa wybuchy na pokładzie Tu-154M? Ok – ale skoro mówi się „A” należy powiedzieć i „B”. Skoro były wybuchy – to co wybuchło? Na pokładzie Tu-154M była bomba? Jeśli tak to kto ją wniósł? I w jaki sposób to zrobił? Jaki miał motyw? W jaki sposób bomba umknęła uwadze osobom kontrolującym Tu-154M przed wylotem? Jak została zdetonowana? A jeśli to nie bomba – to co wybuchło? Aby hipoteza dotycząca dwóch wybuchów była hipotezą, którą można skonfrontować choćby z wersją wydarzeń przedstawioną przez komisję Jerzego Millera należałoby na te wszystkie pytania odpowiedzieć.
Z Macierewiczem jest jednak jak z… Ministerstwem Pracy. Tak, tak – tak jak resort pracy straciłby rację bytu, gdyby zlikwidował bezrobocie, tak Macierewicz straciłby swoją wyjątkową pozycję polityczną w PiS, gdyby doprowadził do jakiejś konkluzji prace swojego parlamentarnego zespołu zajmującego się katastrofą smoleńską. Dopóki Macierewicz nie powiedział ostatniego słowa w sprawie tejże katastrofy – dopóty może, tajemniczo się uśmiechając, organizować kolejne konferencje prasowe i konferencje naukowe na temat Smoleńska, na których pojawiać się będą nowe tropy w sam raz na chwytliwe tytuły w prasie i w internecie oraz zapewniające wysoką oglądalność „setki” w telewizji. I wszyscy będą z wypiekami na twarzy czekać, czy wreszcie Macierewicz powie wprost, że to złowroga Moskwa zamordowała nam prezydenta, czy też znów tylko puści oko do tych, którzy już to wiedzą. Ja stawiam orzechy przeciwko dolarom, że jeszcze za dwa lata poseł Antoni będzie wciąż tylko się tajemniczo uśmiechał, a jego zespół będzie w pocie czoła mnożył wybuchy na pokładzie Tu-154M – nie zbliżając się nawet do żadnej konkluzji.
Cóż – polityka to brutalna gra i wszystkie chwyty są w niej ponoć dozwolone. Macierewicz nie jest pierwszym ani ostatnim politykiem, który urządza igrzyska wokół tragedii, by zabłysnąć na politycznym firmamencie. Ja jestem jednak ciekaw, czy wszyscy ci, w których życiu po 10 kwietnia 2010 roku brakuje kogoś ważnego, naprawdę dobrze się czują, obserwując show z parówkami, wiadrami i aluminiowymi puszkami w rolach głównych? Bo ja się czuje bardzo kiepsko z tym, że tragiczna śmierć prezydenta mojego państwa zaczyna tonąć w oparach absurdu.
Z Macierewiczem jest jednak jak z… Ministerstwem Pracy. Tak, tak – tak jak resort pracy straciłby rację bytu, gdyby zlikwidował bezrobocie, tak Macierewicz straciłby swoją wyjątkową pozycję polityczną w PiS, gdyby doprowadził do jakiejś konkluzji prace swojego parlamentarnego zespołu zajmującego się katastrofą smoleńską. Dopóki Macierewicz nie powiedział ostatniego słowa w sprawie tejże katastrofy – dopóty może, tajemniczo się uśmiechając, organizować kolejne konferencje prasowe i konferencje naukowe na temat Smoleńska, na których pojawiać się będą nowe tropy w sam raz na chwytliwe tytuły w prasie i w internecie oraz zapewniające wysoką oglądalność „setki” w telewizji. I wszyscy będą z wypiekami na twarzy czekać, czy wreszcie Macierewicz powie wprost, że to złowroga Moskwa zamordowała nam prezydenta, czy też znów tylko puści oko do tych, którzy już to wiedzą. Ja stawiam orzechy przeciwko dolarom, że jeszcze za dwa lata poseł Antoni będzie wciąż tylko się tajemniczo uśmiechał, a jego zespół będzie w pocie czoła mnożył wybuchy na pokładzie Tu-154M – nie zbliżając się nawet do żadnej konkluzji.
Cóż – polityka to brutalna gra i wszystkie chwyty są w niej ponoć dozwolone. Macierewicz nie jest pierwszym ani ostatnim politykiem, który urządza igrzyska wokół tragedii, by zabłysnąć na politycznym firmamencie. Ja jestem jednak ciekaw, czy wszyscy ci, w których życiu po 10 kwietnia 2010 roku brakuje kogoś ważnego, naprawdę dobrze się czują, obserwując show z parówkami, wiadrami i aluminiowymi puszkami w rolach głównych? Bo ja się czuje bardzo kiepsko z tym, że tragiczna śmierć prezydenta mojego państwa zaczyna tonąć w oparach absurdu.