Filmik z 12-letnim Kamilem Stochem bije rekordy popularności w serwisach społecznościowych i na YouTube. Mały chłopiec, który mówi, że zaczął skakać dzięki pani Jadzi z Zębu i który odważnie zapowiada, że chce pojechać na igrzyska i zdobyć złoty medal – a 15 lat później po prostu ten medal zdobywa – taka historia nie może nie poruszać różnych strun naszej natury. To widać na FB, gdzie wiele osób udostępnia filmik z własnym komentarzem.
Ładną puentą do wygranej Kamila Stocha i do tego filmiku stał się spot jednego ze sponsorów polskich skoczków. Hasło: "Ja też kiedyś będę tak skakał” wypowiadane przez kilkuletniego chłopca zaraz po tym, jak inny młody chłopak właśnie zdobywa olimpijskie złoto – łapie za serce. Ładny, choć sztampowy spocik w niedzielny wieczór zyskał na wartości kilkukrotnie.
Za chwilę doczekamy się case’ów Stocha na różnych szkoleniach o motywacji, wyznaczaniu i realizowaniu celów. Być może przerodzą się w case’y o małych chłopcach. A może o znaczeniu teamu w sukcesie indywidualnym. Bo jakkolwiek złoto Kamila Stocha jest jego wielkim sukcesem indywidualnym, to nie sposób nie zauważyć, że w skokach narciarskich mamy team mocny jak nigdy wcześniej, jest drużyna, jakiej nie miał za sobą Adam Małysz. Który tego jednego, złotego olimpijskiego medalu w kolekcji swojej nie ma.
Ale to przecież dzięki Małyszowi mamy dziś ten team. To dzięki Małyszomanii sprzed 10 lat, oprócz Stocha mamy jeszcze Ziobrę, Kota, Żyłę, Kubackiego, ale i tych, którzy do Soczi nie pojechali, a którzy zbierają punkty w Pucharze Świata. W skokach narciarskich wskoczyliśmy w inną epokę i już nie jesteśmy jak ubodzy krewni przy europejskich potęgach – to z polską reprezentacją liczą się inni.
A w biegach narciarskich? Justyna Kowalczyk złoto z Vancouver przywiozła cztery lata temu. Od ponad pięciu lat jest na szczycie – ona i Skandynawki. W Polsce jest Justyna – i długo, długo nikt. W tym sezonie błysnęła na chwilę Sylwia Jaśkowiec udanym otwarciem Tour de Ski, ale na razie była raczej jak meteoryt. Czy za kolejne 5 lat będziemy mieć zastępy nowych Justyn? Taką choćby mocną sztafetę? Na razie biegowej (narciarskiej) młodzieży nie widać. Nie ma w biegach ani Murańki, ani Rutkowskiego, Stocha czy innych – którzy kiedy Małysz święcił seniorskie triumfy, gromili konkurencję na zawodach juniorskich. W biegach tego nie widać.
A przecież bieganie jest prostsze. Jest tańsze. Nie wymaga skomplikowanej infrastruktury. Nie potrzebuje skoczni. Ani nawet górek. Wystarczy tylko śnieg. A czasami nawet i to nie – bo przecież są nartorolki latem. I co? No i… niewiele.
Ale miało być o małych chłopcach. W sumie o dziewczynkach też mogłoby być, ale chłopcy jakoś szczególniej mi w pamięć zapadli. Dziś przez kilka godzin uczestniczyłam w Pikniku Biegówkowym w Wesołej. Śnieg co prawda się topił, ale Towarzystwo Narciarskie Biegówki oddział Wesoła dołożyło starań (i śniegu na trasę) – i po niedużej pętli pobiegać się dało. Zrazu chętnych było niewielu. Potem jednak przybywało ich i przybywało, a dzieciaki stawały na linii startu niemal jak również dorosłymi. I co poniektórym dorosłym dokładały aż miło (na przykład mi). I wśród tych dzieci był jeden taki mały chłopiec w szarej bluzie. –Ile lat masz? – zapytałam wpisując go pierwszy raz na listę startową. – Dziewięć – usłyszałam w odpowiedzi. –I chcesz biec z dorosłymi? – chciał. Pobiegł pełną pętlę, wg organizatorów jakieś 730 metrów. A potem pobiegł drugi raz. I trzeci – z mamą. A potem wystartował w biegach dla dzieci. I potem jeszcze raz. Nie, nie był najszybszy. Chociaż, zależy w której kategorii wiekowej. Za to wytrwałością i sercem do biegania przebił chyba wszystkich. -To ile razy dzisiaj biegłeś? – zapytałam na koniec. –Nie wiem, chyba pięć… - odpowiedział.
I teraz – w utopijnym idealnym systemie szkoleniowym - taki Mateusz powinien trafić na trenera, który nauczy go, że może biegać szybciej, dalej, lepiej. I jeżeli oprócz serca ma talent, predyspozycje i chęć do pracy – za kilka lat powinniśmy o Mateuszu usłyszeć.
Na razie jednak rzeczywistość jest taka, że o ile mali mistrzowie skoczni mają nawet swoją ligę i swoje zawody, o tyle mali biegacze na nartach mogą liczyć co najwyżej na rodziców. I społeczników z Towarzystwa Narciarskiego Biegówki, którym się chce.
A Justyna dalej będzie te nasze narodowe tęsknoty i frustracje ciągnąć na plecach sama. I z połamaną stopą. Bo ona cały czas jeszcze ma swoje marzenia. W końcu jest dziewczynką, nie?
Za chwilę doczekamy się case’ów Stocha na różnych szkoleniach o motywacji, wyznaczaniu i realizowaniu celów. Być może przerodzą się w case’y o małych chłopcach. A może o znaczeniu teamu w sukcesie indywidualnym. Bo jakkolwiek złoto Kamila Stocha jest jego wielkim sukcesem indywidualnym, to nie sposób nie zauważyć, że w skokach narciarskich mamy team mocny jak nigdy wcześniej, jest drużyna, jakiej nie miał za sobą Adam Małysz. Który tego jednego, złotego olimpijskiego medalu w kolekcji swojej nie ma.
Ale to przecież dzięki Małyszowi mamy dziś ten team. To dzięki Małyszomanii sprzed 10 lat, oprócz Stocha mamy jeszcze Ziobrę, Kota, Żyłę, Kubackiego, ale i tych, którzy do Soczi nie pojechali, a którzy zbierają punkty w Pucharze Świata. W skokach narciarskich wskoczyliśmy w inną epokę i już nie jesteśmy jak ubodzy krewni przy europejskich potęgach – to z polską reprezentacją liczą się inni.
A w biegach narciarskich? Justyna Kowalczyk złoto z Vancouver przywiozła cztery lata temu. Od ponad pięciu lat jest na szczycie – ona i Skandynawki. W Polsce jest Justyna – i długo, długo nikt. W tym sezonie błysnęła na chwilę Sylwia Jaśkowiec udanym otwarciem Tour de Ski, ale na razie była raczej jak meteoryt. Czy za kolejne 5 lat będziemy mieć zastępy nowych Justyn? Taką choćby mocną sztafetę? Na razie biegowej (narciarskiej) młodzieży nie widać. Nie ma w biegach ani Murańki, ani Rutkowskiego, Stocha czy innych – którzy kiedy Małysz święcił seniorskie triumfy, gromili konkurencję na zawodach juniorskich. W biegach tego nie widać.
A przecież bieganie jest prostsze. Jest tańsze. Nie wymaga skomplikowanej infrastruktury. Nie potrzebuje skoczni. Ani nawet górek. Wystarczy tylko śnieg. A czasami nawet i to nie – bo przecież są nartorolki latem. I co? No i… niewiele.
Ale miało być o małych chłopcach. W sumie o dziewczynkach też mogłoby być, ale chłopcy jakoś szczególniej mi w pamięć zapadli. Dziś przez kilka godzin uczestniczyłam w Pikniku Biegówkowym w Wesołej. Śnieg co prawda się topił, ale Towarzystwo Narciarskie Biegówki oddział Wesoła dołożyło starań (i śniegu na trasę) – i po niedużej pętli pobiegać się dało. Zrazu chętnych było niewielu. Potem jednak przybywało ich i przybywało, a dzieciaki stawały na linii startu niemal jak również dorosłymi. I co poniektórym dorosłym dokładały aż miło (na przykład mi). I wśród tych dzieci był jeden taki mały chłopiec w szarej bluzie. –Ile lat masz? – zapytałam wpisując go pierwszy raz na listę startową. – Dziewięć – usłyszałam w odpowiedzi. –I chcesz biec z dorosłymi? – chciał. Pobiegł pełną pętlę, wg organizatorów jakieś 730 metrów. A potem pobiegł drugi raz. I trzeci – z mamą. A potem wystartował w biegach dla dzieci. I potem jeszcze raz. Nie, nie był najszybszy. Chociaż, zależy w której kategorii wiekowej. Za to wytrwałością i sercem do biegania przebił chyba wszystkich. -To ile razy dzisiaj biegłeś? – zapytałam na koniec. –Nie wiem, chyba pięć… - odpowiedział.
I teraz – w utopijnym idealnym systemie szkoleniowym - taki Mateusz powinien trafić na trenera, który nauczy go, że może biegać szybciej, dalej, lepiej. I jeżeli oprócz serca ma talent, predyspozycje i chęć do pracy – za kilka lat powinniśmy o Mateuszu usłyszeć.
Na razie jednak rzeczywistość jest taka, że o ile mali mistrzowie skoczni mają nawet swoją ligę i swoje zawody, o tyle mali biegacze na nartach mogą liczyć co najwyżej na rodziców. I społeczników z Towarzystwa Narciarskiego Biegówki, którym się chce.
A Justyna dalej będzie te nasze narodowe tęsknoty i frustracje ciągnąć na plecach sama. I z połamaną stopą. Bo ona cały czas jeszcze ma swoje marzenia. W końcu jest dziewczynką, nie?