Ta książka to zapis moich trzech lat bycia świadkiem, obserwatorem tego, co się dzieje niedaleko Warszawy, godzina jazdy samochodem, w województwie świętokrzyskim. Opowiedziana historia przypomina mi klimaty, jakie poznałem, opisując porwanie i śmierć Krzysztofa Olewnika. Tutaj także spotkałem pełnomocnika rodziny Olewników mecenasa Ireneusza Wilka i policjanta Remigiusza M., który publicznie był obarczany błędami popełnionymi w śledztwie w sprawie porwania Krzysztofa (niedawno sąd oczyścił go z zarzutów). Tak jak w Świerczynku, Drobinie, Płocku, i tutaj ludzie w walce z przestępczością zostali pozostawieni sami sobie. Widzę taki sam dramatyczny przykład bierności potężnego aparatu państwa wobec tragedii jednostki. Kiedy w Sejmie siostra Krzysztofa, Danuta Olewnik-Cieplińska, powiedziała: „Ja już nie wierzę w to państwo!”, wielu uznało, że też już nie wierzy. Przykłady tego widzieli na co dzień w swoich miejscowościach.
Przez kilka lat Olewnikowie i ich dramat nie skupiali większej uwagi. Ot, sprawa jakich wiele. Ktoś zaginął, rodzina go szuka – zwykła rzecz. Wtedy co kilka dni w Polsce uprowadzano kogoś dla okupu, a z enigmatycznych komunikatów policyjnych wcale nie wynikało, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Panowała opinia, że wzajemne porwania to forma rozliczeń między gangsterami i lepiej się w to nie mieszać.
O porwaniu syna przedsiębiorcy z Drobina pod Płockiem media donosiły wstrzemięźliwie. Kilka razy wrócił do tej sprawy Michał Fajbusiewicz w swoim programie telewizyjnym „997”, pojawiło się też trochę informacji prasowych. Jedna z niemieckich stacji telewizyjnych nakręciła o tym reportaż, ale jego głównym bohaterem był prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, zaangażowany przez Włodzimierza Olewnika już następnego dnia po porwaniu syna. Generalnie jednak w mediach panowała cisza.
Wydawcy telewizyjni i redaktorzy prasowi nie czuli w tej historii bluesa. Dziennikarze, którzy chcieli podejmować temat na nowo, słyszeli, że sprawa jest już skonsumowana. O czym tu jeszcze pisać, to już staje się nudne! Dzisiaj to zabrzmi jak anegdota, chociaż może mało zabawna, kiedy na kolegium redakcyjnym jednej z gazet reporter zgłaszający chęć opisania porwania Krzysztofa Olewnika, usłyszał od szefa działu, że to temat przechodzony i żeby zajął się czymś ciekawszym. A po latach, kiedy Olewnikowie byli już na ustach całej Polski, ten sam szef działu grzmiał w programie telewizyjnym, że to skandal, iż sprawę tego porwania zlekceważono i nawet media nie dostrzegły jej wagi.
Zainteresowanie wzrosło, kiedy schwytano sprawców i w październiku 2006 r. znaleziono ciało zamordowanego Krzysztofa. Potem przed płockim sądem odbył się proces gangu porywaczy, zapadły wyroki.
Rodzina ofiary wciąż przekonywała, że na ławie oskarżonych nie zasiadają wszyscy winni zbrodni, że ktoś odpowiada za błędy w śledztwie, a ktoś inny mógł porwanie zaplanować i teraz kryje się w cieniu. Olewnikowie opowiadali o bezdusznych politykach, których bezskutecznie błagali o pomoc, sugerowali, że osoby z ważnych gabinetów też w jakiejś mierze uczestniczyły w spisku na życie ich syna i brata. Ich wynurzenia traktowano jednak z dystansem. Przeżyli dramat i teraz wszędzie wietrzą spisek. Opinia publiczna nadal nie wykazywała szczególnego zainteresowania tą historią.
Wszystko zmieniło się, kiedy w płockim areszcie popełnił samobójstwo Sławomir Kościuk, jeden z morderców Krzysztofa. To było już drugie samobójstwo w tej sprawie. Rok wcześniej w areszcie w Olsztynie pozbawił się życia Wojciech Franiewski, uznany przez śledczych za szefa gangu. A do tej listy na początku 2009 r. dołączył trzeci główny sprawca, Robert Pazik. Powiesił się w płockim więzieniu. Taka seria podziałała na wyobraźnię. Spowodowała, że nagle wybuchło niebywałe zainteresowanie Olewnikami i ich tragedią.
Temat podjęły wszystkie media. Nagły wybuch ogólnonarodowej fascynacji sprawą Olewników to prawdziwy fenomen społeczny. Łzy ojca, drżący głos siostry i ich przejmująca opowieść o walce i bezradności spowodowały, że zaczęto się z nimi utożsamiać. Ich ból stał się bólem powszechnym. Reakcją na ich płacz był ogólny szloch. Zadawane przez nich pytania powtarzano jako własne. Dlaczego nie uratowaliście naszego syna i brata? Dlaczego zlekceważyliście nasze prośby? Dlaczego nie chcieliście w porę schwytać bandytów?
Dla wszystkich stało się jasne, że oto w majestacie państwa, pod okiem organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, popełniono straszną zbrodnię.
W 2011 roku na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się głośny artykuł Mai Narbutt „Skarżysko, miasto prywatne”. Przypomniała ona, że o tym, co dzieje się w Skarżysku-Kamiennej, dowiedziała się cała Polska:
Kiedy właściciel mającej tu siedzibę firmy Wtórpol oświadczył w styczniu 2007 roku, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom i musi zamknąć zatrudniający niemal 800 osób zakład, do miasta zjechały ekipy telewizyjne i reporterzy. Ujawnione fakty szokowały wszystkich. Podpalenia budynków i ciężarówek, ostrzelanie z broni maszynowej domu jednego z pracowników, wrzucenie granatów na posesję, podłożenie ładunków wybuchowych pod mercedesa właściciela układały się w serię przemocy na pozór nieprzystającą do polskiej rzeczywistości.
– Któregoś dnia do firmy przeszedł późnym wieczorem nieznany mężczyzna. Powiedział, że to co, co działo się do tej pory, jest niewinną zabawą. Zrozumiałem, że nasza rodzina jest śmiertelnie zagrożona. Nieznajomy zrobił jednak błąd – opowiada brat właściciela Marek Wojteczek. – Wyszedł do toalety, zostawiając na stole komórkę. Zadzwoniłem z niej do siebie i miałem jego numer telefonu.
Ale wtedy stało się coś, co sprawiło, że właściciele firmy zwątpili, czy mogą liczyć na pomoc policji. – Podczas konfrontacji z mężczyzną policjant na komendzie w Kielcach zachowywał się, jakby był jego adwokatem. Mówił, że mężczyzna przyszedł do firmy starać się o pracę – mówi Marek Wojteczek. – Ten policjant już zresztą tam nie pracuje.
Wezwanie mediów było aktem desperacji, zwróceniem się do czwartej władzy w sytuacji, gdy zawiodły instytucje państwowe.
Dramatyczna sytuacja w Skarżysku-Kamiennej, ujawniona opinii publicznej, wywołała wstrząs. Śledztwo objął osobistym nadzorem ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Zapowiadano, że „wyczyści się do gołej ziemi” lokalne mafie, które terroryzują małe i średnie miasta. Dochodzenie w sprawie Wtórpolu było priorytetowe, przyjęło jednak specyficzny kierunek – prokuratura podejrzewała długo że chodzi w tym wypadku o wewnętrzne rozgrywki mafii, i uważała, że właściciele Wtórpolu nie współpracują z nią wystarczająco.
Tak samo było w sprawie Olewników, w której ostatecznie głównymi winnymi stali się właśnie oni. Prokuratura apelacyjna w Gdańsku, prowadząca śledztwo, nie ukrywa, że to oni są na ich celowniku.
Maja Narbutt pisze dalej:
– Oglądałem w telewizji program o sprawie Olewnika i doszedłem do wniosku, że sytuacja jest podobna. Nasza firma zostanie przejęta, a jeśli się nie zgodzimy, wydarzy się tragedia – mówi właściciel Wtórpolu Leszek Wojteczek. Zwrócił się do adwokata Olewników, mecenasa Ireneusza Wilka.
– Detektywi, których wysłałem, odwiedzili emerytowanych policjantów. Bardzo szybko informacje z tych spotkań wyciekły do przestępców – opowiada mecenas Wilk. – Pojawienie się „obcych”, ludzi z zewnątrz, w Skarżysku-Kamiennej niepokoiło środowisko przestępcze.
W tej książce opowiem między innymi o wspomnianej walce rodziny Wojteczków z lokalnym układem, kiedy to bandyci zbratali się z policjantami, prokuratorami i politykami.
Książka "Człowiek z Lasu" jest już dostępna wraz z najnowszym numerem tygodnika "Wprost" za 14,90 zł. Szukajcie w salonikach prasowych.
W przypadku problemów z zakupem książki, można złożyć zamówienie pod adresem: [email protected]
O porwaniu syna przedsiębiorcy z Drobina pod Płockiem media donosiły wstrzemięźliwie. Kilka razy wrócił do tej sprawy Michał Fajbusiewicz w swoim programie telewizyjnym „997”, pojawiło się też trochę informacji prasowych. Jedna z niemieckich stacji telewizyjnych nakręciła o tym reportaż, ale jego głównym bohaterem był prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, zaangażowany przez Włodzimierza Olewnika już następnego dnia po porwaniu syna. Generalnie jednak w mediach panowała cisza.
Wydawcy telewizyjni i redaktorzy prasowi nie czuli w tej historii bluesa. Dziennikarze, którzy chcieli podejmować temat na nowo, słyszeli, że sprawa jest już skonsumowana. O czym tu jeszcze pisać, to już staje się nudne! Dzisiaj to zabrzmi jak anegdota, chociaż może mało zabawna, kiedy na kolegium redakcyjnym jednej z gazet reporter zgłaszający chęć opisania porwania Krzysztofa Olewnika, usłyszał od szefa działu, że to temat przechodzony i żeby zajął się czymś ciekawszym. A po latach, kiedy Olewnikowie byli już na ustach całej Polski, ten sam szef działu grzmiał w programie telewizyjnym, że to skandal, iż sprawę tego porwania zlekceważono i nawet media nie dostrzegły jej wagi.
Zainteresowanie wzrosło, kiedy schwytano sprawców i w październiku 2006 r. znaleziono ciało zamordowanego Krzysztofa. Potem przed płockim sądem odbył się proces gangu porywaczy, zapadły wyroki.
Rodzina ofiary wciąż przekonywała, że na ławie oskarżonych nie zasiadają wszyscy winni zbrodni, że ktoś odpowiada za błędy w śledztwie, a ktoś inny mógł porwanie zaplanować i teraz kryje się w cieniu. Olewnikowie opowiadali o bezdusznych politykach, których bezskutecznie błagali o pomoc, sugerowali, że osoby z ważnych gabinetów też w jakiejś mierze uczestniczyły w spisku na życie ich syna i brata. Ich wynurzenia traktowano jednak z dystansem. Przeżyli dramat i teraz wszędzie wietrzą spisek. Opinia publiczna nadal nie wykazywała szczególnego zainteresowania tą historią.
Wszystko zmieniło się, kiedy w płockim areszcie popełnił samobójstwo Sławomir Kościuk, jeden z morderców Krzysztofa. To było już drugie samobójstwo w tej sprawie. Rok wcześniej w areszcie w Olsztynie pozbawił się życia Wojciech Franiewski, uznany przez śledczych za szefa gangu. A do tej listy na początku 2009 r. dołączył trzeci główny sprawca, Robert Pazik. Powiesił się w płockim więzieniu. Taka seria podziałała na wyobraźnię. Spowodowała, że nagle wybuchło niebywałe zainteresowanie Olewnikami i ich tragedią.
Temat podjęły wszystkie media. Nagły wybuch ogólnonarodowej fascynacji sprawą Olewników to prawdziwy fenomen społeczny. Łzy ojca, drżący głos siostry i ich przejmująca opowieść o walce i bezradności spowodowały, że zaczęto się z nimi utożsamiać. Ich ból stał się bólem powszechnym. Reakcją na ich płacz był ogólny szloch. Zadawane przez nich pytania powtarzano jako własne. Dlaczego nie uratowaliście naszego syna i brata? Dlaczego zlekceważyliście nasze prośby? Dlaczego nie chcieliście w porę schwytać bandytów?
Dla wszystkich stało się jasne, że oto w majestacie państwa, pod okiem organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, popełniono straszną zbrodnię.
W 2011 roku na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się głośny artykuł Mai Narbutt „Skarżysko, miasto prywatne”. Przypomniała ona, że o tym, co dzieje się w Skarżysku-Kamiennej, dowiedziała się cała Polska:
Kiedy właściciel mającej tu siedzibę firmy Wtórpol oświadczył w styczniu 2007 roku, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom i musi zamknąć zatrudniający niemal 800 osób zakład, do miasta zjechały ekipy telewizyjne i reporterzy. Ujawnione fakty szokowały wszystkich. Podpalenia budynków i ciężarówek, ostrzelanie z broni maszynowej domu jednego z pracowników, wrzucenie granatów na posesję, podłożenie ładunków wybuchowych pod mercedesa właściciela układały się w serię przemocy na pozór nieprzystającą do polskiej rzeczywistości.
– Któregoś dnia do firmy przeszedł późnym wieczorem nieznany mężczyzna. Powiedział, że to co, co działo się do tej pory, jest niewinną zabawą. Zrozumiałem, że nasza rodzina jest śmiertelnie zagrożona. Nieznajomy zrobił jednak błąd – opowiada brat właściciela Marek Wojteczek. – Wyszedł do toalety, zostawiając na stole komórkę. Zadzwoniłem z niej do siebie i miałem jego numer telefonu.
Ale wtedy stało się coś, co sprawiło, że właściciele firmy zwątpili, czy mogą liczyć na pomoc policji. – Podczas konfrontacji z mężczyzną policjant na komendzie w Kielcach zachowywał się, jakby był jego adwokatem. Mówił, że mężczyzna przyszedł do firmy starać się o pracę – mówi Marek Wojteczek. – Ten policjant już zresztą tam nie pracuje.
Wezwanie mediów było aktem desperacji, zwróceniem się do czwartej władzy w sytuacji, gdy zawiodły instytucje państwowe.
Dramatyczna sytuacja w Skarżysku-Kamiennej, ujawniona opinii publicznej, wywołała wstrząs. Śledztwo objął osobistym nadzorem ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Zapowiadano, że „wyczyści się do gołej ziemi” lokalne mafie, które terroryzują małe i średnie miasta. Dochodzenie w sprawie Wtórpolu było priorytetowe, przyjęło jednak specyficzny kierunek – prokuratura podejrzewała długo że chodzi w tym wypadku o wewnętrzne rozgrywki mafii, i uważała, że właściciele Wtórpolu nie współpracują z nią wystarczająco.
Tak samo było w sprawie Olewników, w której ostatecznie głównymi winnymi stali się właśnie oni. Prokuratura apelacyjna w Gdańsku, prowadząca śledztwo, nie ukrywa, że to oni są na ich celowniku.
Maja Narbutt pisze dalej:
– Oglądałem w telewizji program o sprawie Olewnika i doszedłem do wniosku, że sytuacja jest podobna. Nasza firma zostanie przejęta, a jeśli się nie zgodzimy, wydarzy się tragedia – mówi właściciel Wtórpolu Leszek Wojteczek. Zwrócił się do adwokata Olewników, mecenasa Ireneusza Wilka.
– Detektywi, których wysłałem, odwiedzili emerytowanych policjantów. Bardzo szybko informacje z tych spotkań wyciekły do przestępców – opowiada mecenas Wilk. – Pojawienie się „obcych”, ludzi z zewnątrz, w Skarżysku-Kamiennej niepokoiło środowisko przestępcze.
W tej książce opowiem między innymi o wspomnianej walce rodziny Wojteczków z lokalnym układem, kiedy to bandyci zbratali się z policjantami, prokuratorami i politykami.
Książka "Człowiek z Lasu" jest już dostępna wraz z najnowszym numerem tygodnika "Wprost" za 14,90 zł. Szukajcie w salonikach prasowych.
W przypadku problemów z zakupem książki, można złożyć zamówienie pod adresem: [email protected]