Tak parafrazując znane porzekadło można by zilustrować cykliczność sukcesów i dominacji w Formule 1. Oto bowiem prawdopodobnie stoimy u progu kolejnej ery znaczącej przewagi jednego z zespołów nad pozostałymi, która może – choć nie musi – przerodzić się w okres trwałej dominacji.
Zespołem, który zdecydowanie najlepiej wykorzystał rewolucyjną zmianę w konstrukcji bolidów i jednostek napędowych począwszy od tego sezonu jest oczywiście Mercedes, który jak dotąd wygrał już 13 z 16 wyścigów (Hamilton 9, Rosberg 4) i nic nie wskazuje na to, by srebrne bolidy nagle miały stracić swą potężną przewagę nad rywalami. Warto przy tym wspomnieć, że pozostałe trzy wygrane w dobrym stylu wywalczył Daniel Ricciardo z Red Bulla.
Czyżbyśmy mieli przed sobą historycznie rzadki rok zwycięstw podzielonych tylko między dwie ekipy?
Dawno nie było sezonu, w którym wszystkie wyścigi padłyby łupem tylko dwóch zespołów. Ostatnio stało się tak w 2007 roku, gdy McLaren wygrał osiem wyścigów, a Ferrari dziewięć, choć trudno było mówić wtedy o zdecydowanej dominacji jednego z tych zespołów, jak miało to miejsce choćby za czasów Schumachera w Ferrari z pierwszej połowy tego tysiąclecia, czy Fernando Alonso w Renault w latach 2005-2006.
O dominacji danego zespołu (lub kierowcy) mówi się zwykle, gdy z łatwością pokonuje rywali seriami zdobywając zwycięstwa. Tak było w drugiej połowie 2013 roku, gdy Sebastian Vettel wykorzystał niezły samochód i swoje nieprzeciętne umiejętności, by stworzyć warunki totalnej dominacji, wygrywając dziewięć (!) wyścigów z rzędu. To mogło osłabić nawet najbardziej zawziętego przeciwnika.
Podobne symptomy dominacji widzimy w tym roku w wykonaniu zespołu Mercedes, a zwłaszcza jednego z ich kierowców – Lewisa Hamiltona, mającego po 16 wyścigach dziewięć zwycięstw, na które złożyły się m.in. dwie serie po cztery wygrane z rzędu (sic!).
Warto tu podkreślić, że tylko dwóch innych kierowców w historii Formuły 1 miało podobne dwie serie po cztery wygrane z rzędu w jednym sezonie: Schumacher w 2004 oraz Vettel w 2013 i każdy z nich został potem Mistrzem Świata.
Rosnąca dominacja Hamiltona wydaje się więc być bezsprzeczna.
W klasyfikacji zespołowej Mercedes już praktycznie wyrównał zeszłoroczny wynik Red Bulla, któremu wtedy 596 punktów dało czwarty z rzędu tytuł Mistrzów Świata.
Na tym jednak nie koniec, bo ekipa Srebrnych Strzał może w tym roku osiągnąć poziom dokładnie 737 punktów, jeśli Lewis i Nico zajmą najlepsze dwa miejsca w ostatnich trzech wyścigach tego sezonu.
To byłby imponujący rezultat i lepszy od punktowych zdobyczy Red Bulla, który w poprzednich czterech sezonach (lata 2010-2013) zdobywał kolejno 498, 650, 460 i 596 punktów oraz mistrzowskie tytuły w klasyfikacji konstruktorów F1. Dominacja Red Bulla stała się faktem zwłaszcza w drugiej połowie 2013 roku, gdy większość rywali już aktywnie pracowała nad nowymi konstrukcjami bolidów, tak zmienionych przez nowe przepisy.
Wcześniej przewaga Red Bulla nad konkurencją nie była tak oczywista: spośród czterech sezonów zwycięskich dla Red Bulla tylko w dwóch wyniki zespołu możemy uznać za dowód absolutnej dominacji technicznej i sportowej nad resztą rywali, co częściowo było zasługą samego zespołu, a częściowo słabej konkurencji.
Red Bull zaczął odnosić sukcesy w piątym roku budowy i rozwijania ekipy, którą koncern przejął od Forda w 2004 roku.
Dość powszechna w Formule 1 prawda mówi o minimum trzech, a częściej właśnie pięciu latach, jakich potrzeba, by nowy zespół mógł regularnie walczyć o wysokie miejsca i zdobywać respekt konkurentów. I tak, w szóstym roku rywalizacji świetnie zarządzany Red Bull został Mistrzem Świata F1, zawstydzając takie legendy motosportu, jak Ferrari czy McLaren.
Warunkiem osiągnięcia tak wysokiego poziomu jest sensowne kierownictwo, odpowiednie finansowanie zespołu i właściwy dobór kierowców, którzy mogą wydobyć z maszyn i ludzi to, co najlepsze dla osiągnięcia celu. O długotrwałym sukcesie decyduje nie tylko wielkość budżetu, czy kaliber zatrudnionych kierowców, lecz dopasowanie wszystkich elementów i umiejętność odpowiedniego ich wykorzystania.
Mówiąc wprost - nawet najlepszy kierowca niepasujący do zespołu i będący tam w niewłaściwym dla jego rozwoju czasie nie pomoże ekipie w pokonaniu rywali (patrz Alonso i McLaren w 2007).
Nie dziwią więc świetne wyniki oraz dominacja Mercedesa w tym roku. Mistrzowski tytuł był dla nich kwestią czasu, choć nikt nie oczekiwał, że stanie się to tak szybko i w tak przekonujący sposób.
Warto przy tym pamiętać, że dzisiejszy Mercedes to dekada doświadczeń wcześniejszych „wersji” zespołu (B.A.R., Honda, BrawnGP) oraz cztery lata pracy, inwestycji i rozwoju zespołu pod nowym kierownictwem, przy ogromnym wsparciu technologicznym wielkiego koncernu.
Czyżby zatem rozpoczynała się właśnie nowa era dominacji kolejnej ekipy?
To całkiem możliwe, przynajmniej do czasu następnej zmiany przepisów lub spektakularnej roszady personelu u kluczowych rywali, bo to te zmienne mają największy wpływ na układ sił w Formule 1.
Tymczasem czeka nas wspaniały finisz sezonu i bezpardonowa walka dwóch srebrnych kierowców o złoto.
Następny wyścig to GP USA w Austin w najbliższą niedzielę.
Czy Lewis Hamilton przedłuży pasmo swych zwycięstw do pięciu wyścigów z rzędu?...
Więcej o Formule 1 przeczytasz w miesięczniku "F1 Racing".
Czyżbyśmy mieli przed sobą historycznie rzadki rok zwycięstw podzielonych tylko między dwie ekipy?
Dawno nie było sezonu, w którym wszystkie wyścigi padłyby łupem tylko dwóch zespołów. Ostatnio stało się tak w 2007 roku, gdy McLaren wygrał osiem wyścigów, a Ferrari dziewięć, choć trudno było mówić wtedy o zdecydowanej dominacji jednego z tych zespołów, jak miało to miejsce choćby za czasów Schumachera w Ferrari z pierwszej połowy tego tysiąclecia, czy Fernando Alonso w Renault w latach 2005-2006.
O dominacji danego zespołu (lub kierowcy) mówi się zwykle, gdy z łatwością pokonuje rywali seriami zdobywając zwycięstwa. Tak było w drugiej połowie 2013 roku, gdy Sebastian Vettel wykorzystał niezły samochód i swoje nieprzeciętne umiejętności, by stworzyć warunki totalnej dominacji, wygrywając dziewięć (!) wyścigów z rzędu. To mogło osłabić nawet najbardziej zawziętego przeciwnika.
Podobne symptomy dominacji widzimy w tym roku w wykonaniu zespołu Mercedes, a zwłaszcza jednego z ich kierowców – Lewisa Hamiltona, mającego po 16 wyścigach dziewięć zwycięstw, na które złożyły się m.in. dwie serie po cztery wygrane z rzędu (sic!).
Warto tu podkreślić, że tylko dwóch innych kierowców w historii Formuły 1 miało podobne dwie serie po cztery wygrane z rzędu w jednym sezonie: Schumacher w 2004 oraz Vettel w 2013 i każdy z nich został potem Mistrzem Świata.
Rosnąca dominacja Hamiltona wydaje się więc być bezsprzeczna.
W klasyfikacji zespołowej Mercedes już praktycznie wyrównał zeszłoroczny wynik Red Bulla, któremu wtedy 596 punktów dało czwarty z rzędu tytuł Mistrzów Świata.
Na tym jednak nie koniec, bo ekipa Srebrnych Strzał może w tym roku osiągnąć poziom dokładnie 737 punktów, jeśli Lewis i Nico zajmą najlepsze dwa miejsca w ostatnich trzech wyścigach tego sezonu.
To byłby imponujący rezultat i lepszy od punktowych zdobyczy Red Bulla, który w poprzednich czterech sezonach (lata 2010-2013) zdobywał kolejno 498, 650, 460 i 596 punktów oraz mistrzowskie tytuły w klasyfikacji konstruktorów F1. Dominacja Red Bulla stała się faktem zwłaszcza w drugiej połowie 2013 roku, gdy większość rywali już aktywnie pracowała nad nowymi konstrukcjami bolidów, tak zmienionych przez nowe przepisy.
Wcześniej przewaga Red Bulla nad konkurencją nie była tak oczywista: spośród czterech sezonów zwycięskich dla Red Bulla tylko w dwóch wyniki zespołu możemy uznać za dowód absolutnej dominacji technicznej i sportowej nad resztą rywali, co częściowo było zasługą samego zespołu, a częściowo słabej konkurencji.
Red Bull zaczął odnosić sukcesy w piątym roku budowy i rozwijania ekipy, którą koncern przejął od Forda w 2004 roku.
Dość powszechna w Formule 1 prawda mówi o minimum trzech, a częściej właśnie pięciu latach, jakich potrzeba, by nowy zespół mógł regularnie walczyć o wysokie miejsca i zdobywać respekt konkurentów. I tak, w szóstym roku rywalizacji świetnie zarządzany Red Bull został Mistrzem Świata F1, zawstydzając takie legendy motosportu, jak Ferrari czy McLaren.
Warunkiem osiągnięcia tak wysokiego poziomu jest sensowne kierownictwo, odpowiednie finansowanie zespołu i właściwy dobór kierowców, którzy mogą wydobyć z maszyn i ludzi to, co najlepsze dla osiągnięcia celu. O długotrwałym sukcesie decyduje nie tylko wielkość budżetu, czy kaliber zatrudnionych kierowców, lecz dopasowanie wszystkich elementów i umiejętność odpowiedniego ich wykorzystania.
Mówiąc wprost - nawet najlepszy kierowca niepasujący do zespołu i będący tam w niewłaściwym dla jego rozwoju czasie nie pomoże ekipie w pokonaniu rywali (patrz Alonso i McLaren w 2007).
Nie dziwią więc świetne wyniki oraz dominacja Mercedesa w tym roku. Mistrzowski tytuł był dla nich kwestią czasu, choć nikt nie oczekiwał, że stanie się to tak szybko i w tak przekonujący sposób.
Warto przy tym pamiętać, że dzisiejszy Mercedes to dekada doświadczeń wcześniejszych „wersji” zespołu (B.A.R., Honda, BrawnGP) oraz cztery lata pracy, inwestycji i rozwoju zespołu pod nowym kierownictwem, przy ogromnym wsparciu technologicznym wielkiego koncernu.
Czyżby zatem rozpoczynała się właśnie nowa era dominacji kolejnej ekipy?
To całkiem możliwe, przynajmniej do czasu następnej zmiany przepisów lub spektakularnej roszady personelu u kluczowych rywali, bo to te zmienne mają największy wpływ na układ sił w Formule 1.
Tymczasem czeka nas wspaniały finisz sezonu i bezpardonowa walka dwóch srebrnych kierowców o złoto.
Następny wyścig to GP USA w Austin w najbliższą niedzielę.
Czy Lewis Hamilton przedłuży pasmo swych zwycięstw do pięciu wyścigów z rzędu?...
Więcej o Formule 1 przeczytasz w miesięczniku "F1 Racing".