Siedziba Sojuszu Lewicy Demokratycznej przy ulicy Złotej w Warszawie. Wtorek w ubiegłym tygodniu. Trwa spotkanie kierownictwa Sojuszu. Nastroje są fatalne.
– Trzeba wyciągnąć dużo wniosków, bo wynik jest niezadowalający – zaczyna Leszek Miller. Nikt nie protestuje. – Niezadowalający? To mało powiedziane. Masakra – podsumowuje wyniki wyborów samorządowych poseł SLD. Po chwili przewodniczący dodaje, że umówił się na spotkanie z premier Ewą Kopacz w sprawie sejmikowych koalicji.
– We wtorek mówił co prawda o współpracy z Platformą, ale szybko zrozumiał, że to beznadziejny scenariusz. Przegraliśmy bo byliśmy jak przystawka PO. Zbyt blisko. – tłumaczy współpracownik szefa partii. Taka ocena jest w tej chwili bardzo powszechna w SLD, choć przed wyborami większość miała zupełnie inne zdanie.
– Zbliżenie z PO miało nam służyć, zrobiliśmy wielkie, drogie badania z których jasno wynikało, że nasi wyborcy nie chcą nawalanki z PO – opowiada poseł Sojuszu. Z tych samych badań przeprowadzonych przez TNS wynikało także, że twardy elektorat SLD to 2 miliony wyborców.
– Wystarczyło wyciągnąć z domu te dwa miliony, a nie 1.300 tysięcy, które udawało nam się zmobilizować do tej pory. Mieliśmy poprawną kampanię, żadnej wtopy typu Sikorski czy Hofman, młodych kandydatów. Co nie zadziałało? Nie wiem. Może rzeczywiście to zbliżenie z PO? – bezradnie rozkłada ręce jeden ze sztabowców. Według wstępnych wyliczeń SLD straciło w tych wyborach jedną trzecią stanowisk w samorządzie.
– Potrzebna jest nowa strategia, która nie będzie dawała wrażenia, że jesteśmy w koalicji z Platformą i będzie odcinała nas od PO – przyznaje Krzysztof Gawkowski. Druga część planu to wybory prezydenckie i parlamentarne. Trwają poszukiwania wspólnego lewicowego kandydata na prezydenta. Koncepcje są dwie albo ktoś młodszy ale mniej znany jak Wojciech Olejniczak. Albo starszy i bardziej rozpoznawalny jak Marek Borowski.
– Kalisz tez mógłby być w grze ale krytykując Millera po wyborach, chyba nie liczy na takie namaszczenie – mówi polityk Sojuszu. – A kto poniesie konsekwencje za tę katastrofę? – dopytuję. – Na pewno nie Miller. Nauczył się od Tuska jak pisać statut partii. Nie można go odwołać do 2016 roku, chyba, że sam by chciał się odwołać i złożył taki wniosek. – podsumowuje.
Konsekwencje mogą za to dotknąć szefów regionów. Wyniki w województwach bardzo się różnią. Najgorzej Sojuszowi poszło na Mazowszu i w Małopolsce.
– We wtorek mówił co prawda o współpracy z Platformą, ale szybko zrozumiał, że to beznadziejny scenariusz. Przegraliśmy bo byliśmy jak przystawka PO. Zbyt blisko. – tłumaczy współpracownik szefa partii. Taka ocena jest w tej chwili bardzo powszechna w SLD, choć przed wyborami większość miała zupełnie inne zdanie.
– Zbliżenie z PO miało nam służyć, zrobiliśmy wielkie, drogie badania z których jasno wynikało, że nasi wyborcy nie chcą nawalanki z PO – opowiada poseł Sojuszu. Z tych samych badań przeprowadzonych przez TNS wynikało także, że twardy elektorat SLD to 2 miliony wyborców.
– Wystarczyło wyciągnąć z domu te dwa miliony, a nie 1.300 tysięcy, które udawało nam się zmobilizować do tej pory. Mieliśmy poprawną kampanię, żadnej wtopy typu Sikorski czy Hofman, młodych kandydatów. Co nie zadziałało? Nie wiem. Może rzeczywiście to zbliżenie z PO? – bezradnie rozkłada ręce jeden ze sztabowców. Według wstępnych wyliczeń SLD straciło w tych wyborach jedną trzecią stanowisk w samorządzie.
– Potrzebna jest nowa strategia, która nie będzie dawała wrażenia, że jesteśmy w koalicji z Platformą i będzie odcinała nas od PO – przyznaje Krzysztof Gawkowski. Druga część planu to wybory prezydenckie i parlamentarne. Trwają poszukiwania wspólnego lewicowego kandydata na prezydenta. Koncepcje są dwie albo ktoś młodszy ale mniej znany jak Wojciech Olejniczak. Albo starszy i bardziej rozpoznawalny jak Marek Borowski.
– Kalisz tez mógłby być w grze ale krytykując Millera po wyborach, chyba nie liczy na takie namaszczenie – mówi polityk Sojuszu. – A kto poniesie konsekwencje za tę katastrofę? – dopytuję. – Na pewno nie Miller. Nauczył się od Tuska jak pisać statut partii. Nie można go odwołać do 2016 roku, chyba, że sam by chciał się odwołać i złożył taki wniosek. – podsumowuje.
Konsekwencje mogą za to dotknąć szefów regionów. Wyniki w województwach bardzo się różnią. Najgorzej Sojuszowi poszło na Mazowszu i w Małopolsce.