Sobotnie popołudnie 13 grudnia spędziłem przed telewizorem. Nikt! Żaden z polityków. Żaden z dziennikarzy. Nie wspomniał o Kopenhadze. A przecież to był dla Polski wyjątkowy dzień. Wtedy - 13 grudnia 2002 roku.
Na to zdjęcie trafiłem przypadkowo. Leszek Miller - premier polskiego rządu w 2002 roku. Włodzimierz Cimoszewicz - ówczesny minister spraw zagranicznych. I Danuta Hübner - minister ds. europejskich. Data i miejsce spotkania: Kopenhaga - 13 grudnia 2002 roku. To wtedy - na szczycie Unii Europejskiej w Kopenhadze - zakończono negocjacje akcesyjne z 10 państwami dołączającymi do unijnej piętnastki. To wtedy zapisano czarno na białym datę 1 maja 2004 roku. Datę wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
To nie były łatwe negocjacje. Bo ze słowem "negocjacje" nierozerwalnie wiąże się słowo "kompromis". Nie jest sztuką stawiać żądania - nie licząc się z konsekwencjami. Pamiętam emocje tamtych czasów. Kibicowałem wówczas rządowi Leszka Millera. Mając przekonanie, że doprowadzi do porozumienia dobrego dla Polski i Polaków. Bo zawsze marzyłem o zjednoczonej Europie! I nie zapomnę ówczesnych wysiłków Kaczyńskiego. By przestraszyć Polaków. Niemieckimi rewizjonistami. Poplecznikami Eriki Steinbach ze Związku Wypędzonych. Że Polska w Unii - to Polska dla Niemców. Przyjdą. Wykupią. Zgermanizują całe połacie Ziem Zachodnich. Na szczęście nie przestraszył Polaków. Bo nie wiem, gdzie byli byśmy dzisiaj.
„W istocie będziemy do naszego członkostwa dopłacać" – mówił Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów w roku 2002. "Nasze wejście do Unii Europejskiej mocno uderzy w rolnictwo, w szczególności produkcyjne, w tradycyjne działy przemysłu” - straszył dalej. Zawsze straszył! "Wchodzenie na takich warunkach do Unii Europejskiej jest przyjmowaniem ryzyka dla państwa, niemożliwego do przyjęcia. To jest ryzyko całkowitego odwrotu od tego wszystkiego co było dobre po 1989 r. I zagrożenie dla spraw najbardziej elementarnych - niepodległości i demokracji" - to słowa Jarosława Kaczyńskiego z 13 listopada 2002 roku. Dokładnie na miesiąc przed zakończeniem unijnych negocjacji.
Dziś 89% Polaków jest zadowolonych z obecności Polski w Unii Europejskiej. Warto tym milionom Polaków przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego sprzed 12 lat. Gdy ważyło się polskie "być albo nie być" w Unii Europejskiej. Że wówczas to on starał się szalę tej wagi przeważyć na "nie". Że wówczas - 13 grudnia 2002 roku - też pewnie krzyknął "hańba". Jak w ostatnią sobotę. Bo on się nie zmienia. Prowadząc niezmiennie Polskę na manowce.
Ale mam żal. Również do siebie. Że zapomnieliśmy o 13 grudnia 2002 roku. Że nie olaliśmy warszawskiej awantury PiS-u. I nie zebraliśmy się, by porozmawiać o polskiej drodze do Unii. Bo data 13 grudnia 2002 roku była kamieniem milowym na tej drodze. Pamiętacie to. Jeśli zapominamy o zdarzeniach dla Polaków najważniejszych. I to z tak nieodległej przeszłości. To nie dziwmy się potem, że 13 grudnia Kaczyński na ulicach Warszawy buduje swoją wersję historii. Intonując pieśń pamiętającą czasy zaborów: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie".
To nie były łatwe negocjacje. Bo ze słowem "negocjacje" nierozerwalnie wiąże się słowo "kompromis". Nie jest sztuką stawiać żądania - nie licząc się z konsekwencjami. Pamiętam emocje tamtych czasów. Kibicowałem wówczas rządowi Leszka Millera. Mając przekonanie, że doprowadzi do porozumienia dobrego dla Polski i Polaków. Bo zawsze marzyłem o zjednoczonej Europie! I nie zapomnę ówczesnych wysiłków Kaczyńskiego. By przestraszyć Polaków. Niemieckimi rewizjonistami. Poplecznikami Eriki Steinbach ze Związku Wypędzonych. Że Polska w Unii - to Polska dla Niemców. Przyjdą. Wykupią. Zgermanizują całe połacie Ziem Zachodnich. Na szczęście nie przestraszył Polaków. Bo nie wiem, gdzie byli byśmy dzisiaj.
„W istocie będziemy do naszego członkostwa dopłacać" – mówił Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów w roku 2002. "Nasze wejście do Unii Europejskiej mocno uderzy w rolnictwo, w szczególności produkcyjne, w tradycyjne działy przemysłu” - straszył dalej. Zawsze straszył! "Wchodzenie na takich warunkach do Unii Europejskiej jest przyjmowaniem ryzyka dla państwa, niemożliwego do przyjęcia. To jest ryzyko całkowitego odwrotu od tego wszystkiego co było dobre po 1989 r. I zagrożenie dla spraw najbardziej elementarnych - niepodległości i demokracji" - to słowa Jarosława Kaczyńskiego z 13 listopada 2002 roku. Dokładnie na miesiąc przed zakończeniem unijnych negocjacji.
Dziś 89% Polaków jest zadowolonych z obecności Polski w Unii Europejskiej. Warto tym milionom Polaków przypomnieć słowa Jarosława Kaczyńskiego sprzed 12 lat. Gdy ważyło się polskie "być albo nie być" w Unii Europejskiej. Że wówczas to on starał się szalę tej wagi przeważyć na "nie". Że wówczas - 13 grudnia 2002 roku - też pewnie krzyknął "hańba". Jak w ostatnią sobotę. Bo on się nie zmienia. Prowadząc niezmiennie Polskę na manowce.
Ale mam żal. Również do siebie. Że zapomnieliśmy o 13 grudnia 2002 roku. Że nie olaliśmy warszawskiej awantury PiS-u. I nie zebraliśmy się, by porozmawiać o polskiej drodze do Unii. Bo data 13 grudnia 2002 roku była kamieniem milowym na tej drodze. Pamiętacie to. Jeśli zapominamy o zdarzeniach dla Polaków najważniejszych. I to z tak nieodległej przeszłości. To nie dziwmy się potem, że 13 grudnia Kaczyński na ulicach Warszawy buduje swoją wersję historii. Intonując pieśń pamiętającą czasy zaborów: "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie".