Polska nie powinna się tłumaczyć za Amerykę w sprawie torturowania osób podejrzanych o terroryzm. To nie nasz problem. Ale zamachy ekstremistów islamskich naszym problemem już są
Czytając niektóre opinie polityków i komentatorów w sprawie wydarzeń w Starych Kiejkutach można odnieść wrażenie, że to Aleksander Kwaśniewski osobiście porywał podejrzanych o terroryzm a Leszek Miller z lubością ich podtapiał. Tymczasem rzecz się miała tak, że ówczesne władze Najjaśniejszej zgodziły się nadać amerykańskiej bazie w Starych Kiejkutach status czegoś w rodzaju dodatkowej ambasady. Był to błąd, który jednak nie zmienia faktu, że to nie my torturowaliśmy, więc nie my powinniśmy się z tych tortur tłumaczyć.
Parę analogii – jeżeli na terenie jakiejś ambasady pan ambasador pobije swego kamerdynera, to czy za pobicie będą się tłumaczyć polskie władze? A jeżeli wynajmę mieszkanie przyjacielowi, a on w tymże mieszkaniu będzie obcował z pannami nieciężkich obyczajów, to będę odpowiadał za stręczycielstwo? Przecież to absurd. Amerykańskie siły specjalne nadużyły zaufania, to niech amerykańskie władze posypują głowy popiołem, a nie my.
Przy tej okazji znów słychać głosy, że w ogóle zupełnie niepotrzebnie mieszamy się w jakieś odległe konflikty, interwencje, walki z talibami i czort wie, z kim jeszcze. Ale niedawny zamach w Sydney udowadnia, że ekstremiści islamscy zupełnie serio traktują wojnę, którą wydali zachodniej cywilizacji. A my jesteśmy jej częścią. Naszą winą nie jest udział w interwencjach, tylko fakt, że nie stosujemy prawa szariatu w jego skrajnej odmianie. Ekstremiści zresztą wydali wojnę także bardziej umiarkowanym (jak na standardy Bliskiego Wschodu) muzułmanom, o czym świadczy krwawy, wyjątkowo obrzydliwy zamach w pakistańskim Peszawarze.
Ktoś powie, że Nowy Jork, Sydney, Peszawar a nawet Madryt czy Londyn są jednak daleko. Tyle, że przez niemieckie i polskie media już przewinęła się informacja, że działający w Niemczech Salafici, będący jednym z radykalnych odłamów islamu, szykują się do ekspansji w Polsce. Ich jawnie prowadzona działalność polega na przekonywaniu młodych Europejczyków, rozczarowanych chrześcijaństwem, do przyjęcia islamu w jego ekstremistycznej formie. I mają w tym zakresie całkiem spore sukcesy.
Po jakimś czasie okazuje się, że taki czy inny młody Europejczyk ląduje na Bliskim Wschodzie w szeregach dżihadystów. Albo że gdzieś jest szykowana akcja terrorystyczna, jak 2007 r., gdy aresztowano grupę muzułmanów, w tym konwertytów, którzy przygotowywali wielki zamach na amerykańskie bazy wojskowe.
Ekstremiści islamscy gardzą wszystkimi, którzy ekstremistami nie są, w tym też naszą cywilizacją, choć gdzie się da, to korzystają z jej praw dla swoich celów. W tym kontekście głoszenie zasady „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna”, jest dużo większą naiwnością niż ta, którą wykazały polskie władze wobec Amerykanów.
Parę analogii – jeżeli na terenie jakiejś ambasady pan ambasador pobije swego kamerdynera, to czy za pobicie będą się tłumaczyć polskie władze? A jeżeli wynajmę mieszkanie przyjacielowi, a on w tymże mieszkaniu będzie obcował z pannami nieciężkich obyczajów, to będę odpowiadał za stręczycielstwo? Przecież to absurd. Amerykańskie siły specjalne nadużyły zaufania, to niech amerykańskie władze posypują głowy popiołem, a nie my.
Przy tej okazji znów słychać głosy, że w ogóle zupełnie niepotrzebnie mieszamy się w jakieś odległe konflikty, interwencje, walki z talibami i czort wie, z kim jeszcze. Ale niedawny zamach w Sydney udowadnia, że ekstremiści islamscy zupełnie serio traktują wojnę, którą wydali zachodniej cywilizacji. A my jesteśmy jej częścią. Naszą winą nie jest udział w interwencjach, tylko fakt, że nie stosujemy prawa szariatu w jego skrajnej odmianie. Ekstremiści zresztą wydali wojnę także bardziej umiarkowanym (jak na standardy Bliskiego Wschodu) muzułmanom, o czym świadczy krwawy, wyjątkowo obrzydliwy zamach w pakistańskim Peszawarze.
Ktoś powie, że Nowy Jork, Sydney, Peszawar a nawet Madryt czy Londyn są jednak daleko. Tyle, że przez niemieckie i polskie media już przewinęła się informacja, że działający w Niemczech Salafici, będący jednym z radykalnych odłamów islamu, szykują się do ekspansji w Polsce. Ich jawnie prowadzona działalność polega na przekonywaniu młodych Europejczyków, rozczarowanych chrześcijaństwem, do przyjęcia islamu w jego ekstremistycznej formie. I mają w tym zakresie całkiem spore sukcesy.
Po jakimś czasie okazuje się, że taki czy inny młody Europejczyk ląduje na Bliskim Wschodzie w szeregach dżihadystów. Albo że gdzieś jest szykowana akcja terrorystyczna, jak 2007 r., gdy aresztowano grupę muzułmanów, w tym konwertytów, którzy przygotowywali wielki zamach na amerykańskie bazy wojskowe.
Ekstremiści islamscy gardzą wszystkimi, którzy ekstremistami nie są, w tym też naszą cywilizacją, choć gdzie się da, to korzystają z jej praw dla swoich celów. W tym kontekście głoszenie zasady „niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna”, jest dużo większą naiwnością niż ta, którą wykazały polskie władze wobec Amerykanów.