Ponad 60 000 osób wzięło udział w Narodowym Spisie Biegaczy. Bo tak fajny lans był wstawić sobie w serwisie społecznościowym obrazek z kolejnym numerkiem. Tak, też dałam się spisać. Gdzieś pod sam koniec akcji, kiedy właściwie nie biegałam i szukałam sobie czynności zastępczych. No to się spisałam. Także z ciekawości. Ponad 60 000 biegaczy. Siła! Grupa ludzi, która gdyby stanęła razem, mogłaby dokonać przewrotu. Rewolucji.
Powiało optymizmem. Rewolucja? Tak, ale oddolna, pełzająca. Z miesiąca na miesiąc coraz więcej biegaczy na ulicach. Więcej ludzi, którzy ruszyli się z kanapy, wstali zza biurka, wysiedli z samochodu - żeby zrobić coś dla siebie. Bo chcą czegoś więcej. W listopadzie na osiedlowym kółku zdarzało mi się wieczorami spotkać i 10 osób biegających w przeciwnym kierunku. A przecież byli i tacy, którzy biegali w tą samą stronę. A przecież są i tacy, którzy nie dali się spisać, bo z założenia nie znoszą wszelkiego rodzaju rejestrów i registrów. Są i tacy, którzy gdzieś tam truchtają, ale nie myślą o sobie w kategorii: „biegacz”. No i wreszcie są tacy, którzy z różnych względów pozostają poza siecią – po nich spisywator nie sięgnął.
Siła! – myślałam, dumając o tym spisie. Akurat wracałam do biegania z końcem października, wracałam lepiej niż mi się wydawało, że mogę, zaczynał odżywać blog. Siła? Hm, siła by była, ale lawinowy wzrost liczby biegaczy posłużył też namnażaniu się różnych mniej lub bardziej sztucznych podziałów i rozwarstwień. Już nie tylko na szybkich i tych wolniejszych, ale na tych, którzy trenują i na tych, którzy tylko sobie biegają, na tych, którzy biegają po prostu i na tych, którzy z biegania robią misję, na biegaczy nowych i starych, zaangażowanych i mniej oraz tych, którzy …kupują kilometry w aplikacjach. Serio! Są i takie przypadki. Aż się prosiło o jakiś komentarz. A że nic nie robi tak dobrze na klikalność, jak dobry hejt, więc… już miałam taki prawie gotowy.
I wtedy pojawili się oni. Czwórka zawodników i trener. Projekt „Gonimy Europę, gonimy świat!” Znakomity test na to, ilu tak naprawdę jest w Polsce biegaczy. Bo zarejestrować się w spisie to może każdy. Ale miarą pasji jest coś innego. 48 000 zł. Dużo. Ale w świetle spisu biegaczy byłam optymistką. Niech nawet co druga osoba da raptem złotówkę, kilka – da ciut więcej – i bez problemu zbiorą tę kasę. Tym bardziej, że cel jest wielki – polskie biegi długie na Igrzyskach w Rio. W jak najlepszym wykonaniu. W jak największej liczbie zawodników. Żeby się do tego przygotować – potrzeba środków. Rozmawiałam wtedy z Karolem Nowakowskim. Wstrzemięźliwie się wypowiadał na temat realiów polskich lekkoatletów. Za to był pełen nadziei i przekonany, że zebranie niewygórowanej przecież kwoty jak na przygotowania czwórki biegaczy nie będzie problemem. Zresztą, początek był optymistyczny.
Dzisiaj do zakończenia crowfundingowej zbiórki zostało nieco ponad doba. Udało się zebrać nieco ponad jedną czwartą końcowej sumy. Czyli tak naprawdę nic, bo zgodnie z zasadą serwisu crowfundingowego, jeżeli do piątku do 21.00. na koncie akcji nie będzie 41 000 – środki wrócą do darczyńców. Albo zostaną przekazane na rzecz innego projektu.
Na liście darczyńców – 90 nazwisk i ksywek. Na wsparcie symboliczną złotówką zdecydowała się aż jedna osoba. Kilkadziesiąt osób wybrało „bogatsze” pakiety. Ale efektu kuli śniegowej – ani widu. Wrażenie siły biegaczy jako społeczności – też nie.
Chociaż nie. Pardą. W międzyczasie tzw. środowisko przeprowadziło dwie skuteczne akcje. Jedna polegała na utrąceniu arcykretyńskiego pomysłu rodzimego związku lekkoatletycznego na wprowadzenie licencji dla biegaczy amatorów. To dobrze, bo tysiące ambitnych amatorów mogłyby od środka rozsadzić związek, który nie daje sobie rady z opieką nad profesjonalnymi zawodnikami. Przy okazji też próbowano ustandaryzować i ocertyfikować organizatorów biegów amatorskich i zdaje się, ze ten pomysł będzie jeszcze wracał. Dyskusja amatorów ze związkiem była grą do jednej bramki. Szczegóły są dostępne w różnych źródłach, więc nie będę powielać. Chyba że temat wróci, co nie jest niemożliwe, ostatecznie wiele przygotowań pod ten projekt poczyniono… W każdym razie była siła w narodzie. Fala rozmów o licencjach dla amatorów trochę przykryła dyskusję o tym, kto powinien finansować zawodowców.
Kilka dni później związek dał kolejny popis arogancji. Tym razem w odniesieniu do zawodników. Bo postanowił naruszyć własny regulamin wysyłania reprezentantów kraju na Mistrzostwa Europy w przełajach. A wszystko dlatego, że krajowy czempionat wygrał nie ten, który miał wygrać. Znowu zagotował się Internet, znowu przelały się przez sieć słowa niekłamanej sympatii – i w końcu mistrz Polski mógł pojechać na Mistrzostwa Europy. Zajął tam co prawda 34. miejsce, ale i tak wypadł nieźle, biorąc pod uwagę okoliczności.
W tych dwóch sprawach biegacze byli jak siła. Siła, która szła na związek żeby go wdeptać w ziemię. Kula śniegowa, która rośnie. Rośnie słowem, nakręca się własną mocą. Ale kiedy trzeba konkretu, siła jakoś… topnieje. I właściwie nie bardzo wiadomo, gdzie jest te ponad 60 000 tysięcy biegaczy. A może rację mają ci, którzy piszą, że Polacy są mocni w gębie i w akcjach charytatywnych, że dadzą na chore dzieci, na biedne zwierzątka, na skrzywdzonych przez los, co jest bardzo szczytne, ale kiedy przychodzi do akcji społecznej na jakiś inny cel – wtedy nagle stają się ostrożni i wstrzemięźliwi. I biegacze tu w swojej masie niczym szczególnym się nie wyróżniają. Lubią lans na czerwone serduszko, lubią lans na numerek ze spisu biegaczy i fajną traskę w jednej czy drugiej aplikacji. Lubią też być przeciwko. Ale żeby tak wesprzeć konkretnego człowieka, który być może potencjalnie zdobędzie medal albo przynajmniej – dobrze pobiegnie na Igrzyskach – no to jest mało sexy i kto o tym będzie wiedział. Szkoda.
Chyba, że 24 godziny stanie się cud i zejdzie jakaś lawina biegowego wsparcia. Trochę na to liczę, bo uważam, że ten projekt i jego powodzenie – to jest prawdziwy spis biegaczy. A nie to, co sobie jakiś jeden czy drugi marketer zapisze w swoim rejestrze.
Polecam. Jeszcze może się udać!
Siła! – myślałam, dumając o tym spisie. Akurat wracałam do biegania z końcem października, wracałam lepiej niż mi się wydawało, że mogę, zaczynał odżywać blog. Siła? Hm, siła by była, ale lawinowy wzrost liczby biegaczy posłużył też namnażaniu się różnych mniej lub bardziej sztucznych podziałów i rozwarstwień. Już nie tylko na szybkich i tych wolniejszych, ale na tych, którzy trenują i na tych, którzy tylko sobie biegają, na tych, którzy biegają po prostu i na tych, którzy z biegania robią misję, na biegaczy nowych i starych, zaangażowanych i mniej oraz tych, którzy …kupują kilometry w aplikacjach. Serio! Są i takie przypadki. Aż się prosiło o jakiś komentarz. A że nic nie robi tak dobrze na klikalność, jak dobry hejt, więc… już miałam taki prawie gotowy.
I wtedy pojawili się oni. Czwórka zawodników i trener. Projekt „Gonimy Europę, gonimy świat!” Znakomity test na to, ilu tak naprawdę jest w Polsce biegaczy. Bo zarejestrować się w spisie to może każdy. Ale miarą pasji jest coś innego. 48 000 zł. Dużo. Ale w świetle spisu biegaczy byłam optymistką. Niech nawet co druga osoba da raptem złotówkę, kilka – da ciut więcej – i bez problemu zbiorą tę kasę. Tym bardziej, że cel jest wielki – polskie biegi długie na Igrzyskach w Rio. W jak najlepszym wykonaniu. W jak największej liczbie zawodników. Żeby się do tego przygotować – potrzeba środków. Rozmawiałam wtedy z Karolem Nowakowskim. Wstrzemięźliwie się wypowiadał na temat realiów polskich lekkoatletów. Za to był pełen nadziei i przekonany, że zebranie niewygórowanej przecież kwoty jak na przygotowania czwórki biegaczy nie będzie problemem. Zresztą, początek był optymistyczny.
Dzisiaj do zakończenia crowfundingowej zbiórki zostało nieco ponad doba. Udało się zebrać nieco ponad jedną czwartą końcowej sumy. Czyli tak naprawdę nic, bo zgodnie z zasadą serwisu crowfundingowego, jeżeli do piątku do 21.00. na koncie akcji nie będzie 41 000 – środki wrócą do darczyńców. Albo zostaną przekazane na rzecz innego projektu.
Na liście darczyńców – 90 nazwisk i ksywek. Na wsparcie symboliczną złotówką zdecydowała się aż jedna osoba. Kilkadziesiąt osób wybrało „bogatsze” pakiety. Ale efektu kuli śniegowej – ani widu. Wrażenie siły biegaczy jako społeczności – też nie.
Chociaż nie. Pardą. W międzyczasie tzw. środowisko przeprowadziło dwie skuteczne akcje. Jedna polegała na utrąceniu arcykretyńskiego pomysłu rodzimego związku lekkoatletycznego na wprowadzenie licencji dla biegaczy amatorów. To dobrze, bo tysiące ambitnych amatorów mogłyby od środka rozsadzić związek, który nie daje sobie rady z opieką nad profesjonalnymi zawodnikami. Przy okazji też próbowano ustandaryzować i ocertyfikować organizatorów biegów amatorskich i zdaje się, ze ten pomysł będzie jeszcze wracał. Dyskusja amatorów ze związkiem była grą do jednej bramki. Szczegóły są dostępne w różnych źródłach, więc nie będę powielać. Chyba że temat wróci, co nie jest niemożliwe, ostatecznie wiele przygotowań pod ten projekt poczyniono… W każdym razie była siła w narodzie. Fala rozmów o licencjach dla amatorów trochę przykryła dyskusję o tym, kto powinien finansować zawodowców.
Kilka dni później związek dał kolejny popis arogancji. Tym razem w odniesieniu do zawodników. Bo postanowił naruszyć własny regulamin wysyłania reprezentantów kraju na Mistrzostwa Europy w przełajach. A wszystko dlatego, że krajowy czempionat wygrał nie ten, który miał wygrać. Znowu zagotował się Internet, znowu przelały się przez sieć słowa niekłamanej sympatii – i w końcu mistrz Polski mógł pojechać na Mistrzostwa Europy. Zajął tam co prawda 34. miejsce, ale i tak wypadł nieźle, biorąc pod uwagę okoliczności.
W tych dwóch sprawach biegacze byli jak siła. Siła, która szła na związek żeby go wdeptać w ziemię. Kula śniegowa, która rośnie. Rośnie słowem, nakręca się własną mocą. Ale kiedy trzeba konkretu, siła jakoś… topnieje. I właściwie nie bardzo wiadomo, gdzie jest te ponad 60 000 tysięcy biegaczy. A może rację mają ci, którzy piszą, że Polacy są mocni w gębie i w akcjach charytatywnych, że dadzą na chore dzieci, na biedne zwierzątka, na skrzywdzonych przez los, co jest bardzo szczytne, ale kiedy przychodzi do akcji społecznej na jakiś inny cel – wtedy nagle stają się ostrożni i wstrzemięźliwi. I biegacze tu w swojej masie niczym szczególnym się nie wyróżniają. Lubią lans na czerwone serduszko, lubią lans na numerek ze spisu biegaczy i fajną traskę w jednej czy drugiej aplikacji. Lubią też być przeciwko. Ale żeby tak wesprzeć konkretnego człowieka, który być może potencjalnie zdobędzie medal albo przynajmniej – dobrze pobiegnie na Igrzyskach – no to jest mało sexy i kto o tym będzie wiedział. Szkoda.
Chyba, że 24 godziny stanie się cud i zejdzie jakaś lawina biegowego wsparcia. Trochę na to liczę, bo uważam, że ten projekt i jego powodzenie – to jest prawdziwy spis biegaczy. A nie to, co sobie jakiś jeden czy drugi marketer zapisze w swoim rejestrze.
Polecam. Jeszcze może się udać!