Putin przekroczył Rubikon. Znienawidził go Zachód, przeklął własny naród. Rosja zatrzasnęła się we własnej pułapce, w której będzie gnić kolejne miesiące i lata.
Agonia. To chyba najlepsze słowo, żeby podsumować ostatnie wydarzenia w Rosji. Tonący rubel, rozsypujący się system bankowy, protesty przed Kremlem.
Marazm. To z kolei najlepsze słowo, żeby opisać jak w przyszłym roku z tymi problemami będzie radził sobie Putin.
Kryzys w Rosji to już nie kryzys rubla, topniejących cen ropy i cyklu taniej energii, w który wpadł cały świat. Rosja jest naga, a wraz z nią Putin. Właśnie pokazał całemu światu swoje gospodarcze zombie - Rosję napędzaną na ropę, gaz i broń. Bo oprócz tego ten kraj nie ma nic więcej do zaoferowania. Przez lata nie był w stanie stworzyć żadnych konkurencyjnych sektorów gospodarki, które pozwoliłyby zastąpić to, co w Rosji leży pod ziemią.
I przykro patrzy się na to, jak dawna naftowa potęga nie za bardzo może nawet zabrać głos w sprawie taniejącej ropy.
Po 57 latach Stany Zjednoczone znów stały się jej największym producentem. Po kostkach kąsają ją Saudyjczycy. Oni idą w zaparte - przeżyją nawet gdyby cena ropy miała spaść do 20 dolarów za baryłkę, czyli trzykrotnie mniej niż teraz. I Rosja jako trzeci największy wytwórca boi się tego najbardziej. Ale nie może nawet w tej arabsko-amerykańskiej wojnie cenowej uczestniczyć, bo ją po prostu na to nie stać.
Putin w 2015 r. to desperat czekający na cud. Zagryzający paznokcie w nadziei, że ceny ropy nagle magicznie się odbiją. Trzymający kciuki za to, żeby Unia i Stany zniosły chociaż część sankcji. Ma jeszcze jedno wyjście: uwolnić w Rosji przedsiębiorczość. Ale to oznaczałoby wypowiedzenie wojny korupcji. A jej brak może zdetronizować Putina jeszcze szybciej niż najgorszy kryzys.
Marazm. To z kolei najlepsze słowo, żeby opisać jak w przyszłym roku z tymi problemami będzie radził sobie Putin.
Kryzys w Rosji to już nie kryzys rubla, topniejących cen ropy i cyklu taniej energii, w który wpadł cały świat. Rosja jest naga, a wraz z nią Putin. Właśnie pokazał całemu światu swoje gospodarcze zombie - Rosję napędzaną na ropę, gaz i broń. Bo oprócz tego ten kraj nie ma nic więcej do zaoferowania. Przez lata nie był w stanie stworzyć żadnych konkurencyjnych sektorów gospodarki, które pozwoliłyby zastąpić to, co w Rosji leży pod ziemią.
I przykro patrzy się na to, jak dawna naftowa potęga nie za bardzo może nawet zabrać głos w sprawie taniejącej ropy.
Po 57 latach Stany Zjednoczone znów stały się jej największym producentem. Po kostkach kąsają ją Saudyjczycy. Oni idą w zaparte - przeżyją nawet gdyby cena ropy miała spaść do 20 dolarów za baryłkę, czyli trzykrotnie mniej niż teraz. I Rosja jako trzeci największy wytwórca boi się tego najbardziej. Ale nie może nawet w tej arabsko-amerykańskiej wojnie cenowej uczestniczyć, bo ją po prostu na to nie stać.
Putin w 2015 r. to desperat czekający na cud. Zagryzający paznokcie w nadziei, że ceny ropy nagle magicznie się odbiją. Trzymający kciuki za to, żeby Unia i Stany zniosły chociaż część sankcji. Ma jeszcze jedno wyjście: uwolnić w Rosji przedsiębiorczość. Ale to oznaczałoby wypowiedzenie wojny korupcji. A jej brak może zdetronizować Putina jeszcze szybciej niż najgorszy kryzys.