"Słyszałem jak ten mężczyzna wraz z tym swoim partnerem czy kolegą, rozmawiali na temat Andrzeja Leppera w sposób wzburzony, że trzeba go wykończyć lub coś podobnie - i to w kontekście zbierania tych materiałów. Ja o tych rozmowach powiadomiłem prokuraturę w Warszawie, która przesłała sprawę do Piły, gdzie ją umorzono".
Jak dalej potoczyła się historia Andrzeja Leppera, chyba każdy wie. Zacytowany powyżej fragment to tylko kropla w morzu, a właściwie w aktach, które opublikował na swoim portalu społecznościom jeden z biznesmenów, Zbigniew Stonoga. Media mówią o największym wycieku w historii RP, ja raczej powiedziałabym o największej kompromitacji w historii naszego rządu.
Sprawa dotyczy publikacji akt afery taśmowej, która de facto, jak zapewniał sam Donald Tusk, miała być wyjaśniona do września ubiegłego roku. Tak się jednak nie stało, więc ci odważniejsi postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i obnażyć nieudolność polskiego rządu i prokuratury. Nazwiska, numery telefonów, zeznania świadków, protokoły z przesłuchań m.in. Jana Kulczyka, szefa CBA Pawła Wojtunika, Andrzeja Klesyka czy Bartłomieja Sienkiewicza oraz prezesów kilku największych spółek notowanych na GPW - wszystko to można swobodnie przeczytać, a nawet pobrać z Internetu. Wśród opublikowanych materiałów nie zabrakło także służbowych notatek, zdjęć z restauracji Sowa&Przyjaciele, w których montowano podsłuchy czy zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
"(...) Jest inicjatywa, która by miała doprowadzić do likwidacji Pańskiego czasopisma, a także padło kilka razy Pańskie nazwisko w kontekście, z którego wynikało, że należałoby Pana potraktować jak Leppera". Brzmi jak scenariusz filmowy do nowego thrillera, ale jak wiadomo najlepsze scenariusze pisze samo życie. Tak też było w tym przypadku, bowiem jest to fragment e-maila do Sylwestra Latkowskiego, z którego jasno wynika, że jest on ostrzegany przed ewentualnym niebezpieczeństwie utraty życia lub zdrowia.
Internet zawrzał, co bardzo szybko odbiło się echem w mediach. Zwołano konferencję prasową, na której Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prokurator Renata Mazur potwierdziła autentyczność akt ujawnionych przez Stonogę. I... na tym się skończyło. Bez odwołania do samej treści, wymienionych nazwisk biznesmenów czy polityków. Najważniejsze w sprawie znów okazały się zupełnie inne sprawy: skąd są dokumenty, od jakich służb, kto udostępnił, i że zrobił to nielegalnie.
W sprawie afery taśmowej jak najszybciej powinna być powołana komisja śledcza, choć nie wszyscy są podobnego zdania. Marek Biernacki z PO uważa, że afera podsłuchowa to niekończąca się opowieść, a powoływanie komisji śledczej nie ma sensu. Prokuratura chyba sobie nie radzi, skoro wyciekają akta objęte ochroną danych, które ostatecznie lądują na chińskich, a zaraz potem polskich serwerach. Skandale się mnożą, a od Afery Rywina nie wyjaśniono żadnej z nich. Afera Amber Gold, Afera Stoczniowa, to tylko dwa przykłady, o których nikt nic nie wie, i już się pewnie nie dowie.
To kuriozalne, że jakiś tam Stonoga (znam historię pana Zbigniewa, piszę celowo, by podkreślić nieudolność państwa) jest bardziej wiarygodny od całej prokuratury, ABW i rządu. To już nie jest państwo prawa, które stoi na straży poczucia bezpieczeństwa obywateli. Ich miejsce zajął jeden człowiek, a przy publikacji akt załączył stosowny podpis: "Społeczeństwo powinno być sędzią w tej sprawie". Mogłoby się wydawać, że niewiele może ono wskórać, jednak ostatecznie to właśnie my udzielamy moralnego mandatu do sprawowania władzy. Ten mandat możemy także odebrać podczas wyborów parlamentarnych.
Stonoga współpracował z Samoobroną, od 2002 roku był asystentem posłanki Wandy Łyżwińskiej, następnie doradcą Andrzeja Leppera. Jedni mówią o nim awanturnik, świr i oszust skazany za wyłudzenia i fałszerstwa. W 2007 roku białostocka prokuratura sprawdzała historię Stonogi, który sam zgłosił się do prokuratury i miał być przełomowym świadkiem w aferze Rywina. Najprawdopodobniej już w 2005 roku badał czujność władzy sądowniczej, mówiąc, że zna rozwiązania afery i ma wszelkie nagrania. Wtedy potraktowano to jako żart, jednak w obliczu ujawnionych wczoraj materiałów, wszystko jest możliwe. Jak było naprawdę, wie tylko główny zainteresowany.
Stonoga, oprócz przeciwników, ma także za sobą rzeszę obywateli, którzy wspierają go w jego działaniach. Internauci piszą, że jest on herosem naszych czasów: "Wyszedł na przeciw rządowi i całemu państwu, narażając się na niepowodzenie, a przede wszystkim utratę wolności." Czytam wypowiedź na jednym z portali internetowych. "Z uporem walczy o sprawiedliwość, chcąc przywrócić wszelkie normy jakie powinny obowiązywać w cywilizowanym, demokratycznym kraju, a których po prostu brak." O winie, albo ewentualnej niewinności Zbigniewa Stonogi niebawem zdecyduje sąd, bo już postawiono mu zarzut upubliczniania informacji z postępowania przygotowawczego.
Jak do całej sytuacji ustosunkowuje się sam oskarżony? Na pytanie jednej z dziennikarek , czy nie obawia się konsekwencji za złamane prawo, odpowiedział krótko:
"Czy ja złamałem prawo oceni prokuratura, i na pewno nie warszawska, bo ta nadaje się tylko do zwalczania łupieżu albo płaskostopia".
I z tą konkluzją Państwa zostawiam, życząc miłego czytania ... akt.
Sprawa dotyczy publikacji akt afery taśmowej, która de facto, jak zapewniał sam Donald Tusk, miała być wyjaśniona do września ubiegłego roku. Tak się jednak nie stało, więc ci odważniejsi postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i obnażyć nieudolność polskiego rządu i prokuratury. Nazwiska, numery telefonów, zeznania świadków, protokoły z przesłuchań m.in. Jana Kulczyka, szefa CBA Pawła Wojtunika, Andrzeja Klesyka czy Bartłomieja Sienkiewicza oraz prezesów kilku największych spółek notowanych na GPW - wszystko to można swobodnie przeczytać, a nawet pobrać z Internetu. Wśród opublikowanych materiałów nie zabrakło także służbowych notatek, zdjęć z restauracji Sowa&Przyjaciele, w których montowano podsłuchy czy zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
"(...) Jest inicjatywa, która by miała doprowadzić do likwidacji Pańskiego czasopisma, a także padło kilka razy Pańskie nazwisko w kontekście, z którego wynikało, że należałoby Pana potraktować jak Leppera". Brzmi jak scenariusz filmowy do nowego thrillera, ale jak wiadomo najlepsze scenariusze pisze samo życie. Tak też było w tym przypadku, bowiem jest to fragment e-maila do Sylwestra Latkowskiego, z którego jasno wynika, że jest on ostrzegany przed ewentualnym niebezpieczeństwie utraty życia lub zdrowia.
Internet zawrzał, co bardzo szybko odbiło się echem w mediach. Zwołano konferencję prasową, na której Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie prokurator Renata Mazur potwierdziła autentyczność akt ujawnionych przez Stonogę. I... na tym się skończyło. Bez odwołania do samej treści, wymienionych nazwisk biznesmenów czy polityków. Najważniejsze w sprawie znów okazały się zupełnie inne sprawy: skąd są dokumenty, od jakich służb, kto udostępnił, i że zrobił to nielegalnie.
W sprawie afery taśmowej jak najszybciej powinna być powołana komisja śledcza, choć nie wszyscy są podobnego zdania. Marek Biernacki z PO uważa, że afera podsłuchowa to niekończąca się opowieść, a powoływanie komisji śledczej nie ma sensu. Prokuratura chyba sobie nie radzi, skoro wyciekają akta objęte ochroną danych, które ostatecznie lądują na chińskich, a zaraz potem polskich serwerach. Skandale się mnożą, a od Afery Rywina nie wyjaśniono żadnej z nich. Afera Amber Gold, Afera Stoczniowa, to tylko dwa przykłady, o których nikt nic nie wie, i już się pewnie nie dowie.
To kuriozalne, że jakiś tam Stonoga (znam historię pana Zbigniewa, piszę celowo, by podkreślić nieudolność państwa) jest bardziej wiarygodny od całej prokuratury, ABW i rządu. To już nie jest państwo prawa, które stoi na straży poczucia bezpieczeństwa obywateli. Ich miejsce zajął jeden człowiek, a przy publikacji akt załączył stosowny podpis: "Społeczeństwo powinno być sędzią w tej sprawie". Mogłoby się wydawać, że niewiele może ono wskórać, jednak ostatecznie to właśnie my udzielamy moralnego mandatu do sprawowania władzy. Ten mandat możemy także odebrać podczas wyborów parlamentarnych.
Stonoga współpracował z Samoobroną, od 2002 roku był asystentem posłanki Wandy Łyżwińskiej, następnie doradcą Andrzeja Leppera. Jedni mówią o nim awanturnik, świr i oszust skazany za wyłudzenia i fałszerstwa. W 2007 roku białostocka prokuratura sprawdzała historię Stonogi, który sam zgłosił się do prokuratury i miał być przełomowym świadkiem w aferze Rywina. Najprawdopodobniej już w 2005 roku badał czujność władzy sądowniczej, mówiąc, że zna rozwiązania afery i ma wszelkie nagrania. Wtedy potraktowano to jako żart, jednak w obliczu ujawnionych wczoraj materiałów, wszystko jest możliwe. Jak było naprawdę, wie tylko główny zainteresowany.
Stonoga, oprócz przeciwników, ma także za sobą rzeszę obywateli, którzy wspierają go w jego działaniach. Internauci piszą, że jest on herosem naszych czasów: "Wyszedł na przeciw rządowi i całemu państwu, narażając się na niepowodzenie, a przede wszystkim utratę wolności." Czytam wypowiedź na jednym z portali internetowych. "Z uporem walczy o sprawiedliwość, chcąc przywrócić wszelkie normy jakie powinny obowiązywać w cywilizowanym, demokratycznym kraju, a których po prostu brak." O winie, albo ewentualnej niewinności Zbigniewa Stonogi niebawem zdecyduje sąd, bo już postawiono mu zarzut upubliczniania informacji z postępowania przygotowawczego.
Jak do całej sytuacji ustosunkowuje się sam oskarżony? Na pytanie jednej z dziennikarek , czy nie obawia się konsekwencji za złamane prawo, odpowiedział krótko:
"Czy ja złamałem prawo oceni prokuratura, i na pewno nie warszawska, bo ta nadaje się tylko do zwalczania łupieżu albo płaskostopia".
I z tą konkluzją Państwa zostawiam, życząc miłego czytania ... akt.