Lech Wałęsa doczekał się chwili szczególnej. Sejm nagradza go brawami na stojąco i czynią to wszyscy, od prawa do lewa
Żeby nie było nieporozumień. Słowa te nie są adresowane do Aleksandra Kwaśniewskiego w związku z zawetowaniem ustawy uwłaszczeniowej. Kieruję je do pierwszego prezydenta Polski wybranego w powszechnych wyborach, mojego byłego szefa, Lecha Wałęsy.
To nic, że w roku 2000 odbywają się kolejne, trzecie wybory prezydenckie, których pan prezydent Lech Wałęsa raczej już nie może wygrać. Nie chodzi mi o wybory, ale o to, że dwadzieścia lat po słynnym sierpniu Lech Wałęsa - robotnik, legendarny przywódca "Solidarności" - doczekał się wreszcie chwili szczególnej. Oto Sejm Rzeczypospolitej nagradza go brawami na stojąco i czynią to wszyscy, od prawa do lewa, z posłami SLD włącznie. Następnego dnia Leszek Miller, gość radia Zet, mówi po prostu, że Lech Wałęsa jest bohaterem. W tym samym mniej więcej czasie urzędujący prezydent Aleksander Kwaśniewski na forum ONZ w Nowym Jorku podkreśla zasługi "Solidarności" i jej powszechnie znanego przywódcy w obaleniu komunizmu i poszerzeniu wolnego świata. Uśmiechnięty i odprężony Lech Wałęsa, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu potraktował swojego śmiertelnego adwersarza jak lord, opowiadając sławną już anegdotkę o owczym pędzie i baranach.
Panie prezydencie! Minęło ładnych parę lat od czasu, kiedy miałem zaszczyt dla pana pracować. Panu zawdzięczam całą moją - pożal się Boże! - karierę i chyba znacznie, znacznie więcej. Baśka i dzieciaki też kochają pana prezydenta. Chciałbym więc panu podziękować, za to że... po prostu jest pan z nami przez te 20 lat. Na papierze odważę się być trochę sentymentalny, bo na służbie nie było to możliwe. Mało brakowało, a w sierpniu 1980 r. też znalazłbym się na wczasach w Bułgarii - tak jak niektórzy dzisiejsi wielcy. Zostałem jednak w kraju z powodów absolutnie kompromitujących, które znają tylko moi najbliżsi. Z ponurego stanu wyrwał mnie telefon od starego kumpla, Wiktora Osiatyńskiego: "Człowieku, ocknij się, do cholery, bo wygląda na to, że wraz z tobą cały ustrój runął na dno upadku". Ocknąłem się z trudem, ale - jak na mnie - wręcz błyskawicznie i mogłem już uczestniczyć w festiwalu wolności. Wąsaty, młody robotnik o nazwisku Wałęsa, monstrualne pióro, rysujące początek wielkich zmian. Jako jeden z dziesięciu milionów pańskiego ówczesnego wojska nie śmiałem nawet myśleć, że kiedyś awansuję na prezydenckiego sierżanta. Na zjeździe w Olivii widzieliśmy z Baśką naszego przyszłego szefa z odległości kilku metrów. "Popatrz - Wałęsa! Ale gdzieś pędzi!" - to był cały komentarz. Miałem dużo, dużo szczęścia. To przecież zmarły przedwcześnie Andrzej Zakrzewski, drugi stary druh, właściwie przez przypadek zaprotegował mnie do pańskiej kancelarii. Mamy z Baśką w głowach coś w rodzaju pociętej taśmy filmowej. Różne zwariowane stop-klatki, które od czasu do czasu przeglądamy. Zanim zacząłem robotę, Mietek Wachowski zaprosił Baśkę do obejrzenia Belwederu, w czasie gdy kończyłem stypendium w Niemczech. Podstępnie wprowadził ją na pana prezydenta. Pan prezydent zaskoczony i uprzejmy mówi: "Hmm, tak. My tu potrzebujemy kobiet". A Baśka na to: "Do sprzątania?" Inna klatka: pan prezydent wysiada z samolotu i wita się z trójką naszych dzieciaków. Maluchy zachwycone, zaszczycone, wniebowzięte. Kolejna: pan prezydent wraca z Wiednia, a w Sejmie inauguracja Hanny Suchockiej jako premiera. Szarża z lotniska pod Sejm, szczegółów nie opowiem, bo nie jestem pewien, czy rzecz cała już przedawniona i czy nie przyczepiłaby się policja. Ostatnia już z wielu, wielu innych: Baśka zwalczyła olbrzymią topolę, która podważała i tak już sfatygowany dom. Nie wiedziała, co począć z monstrualnym korzeniem. Na przyjęciu znalazła eksperta, z którym toczyła fachową dyskusję. Pan prezydent radził, żeby kwasem... Do diabła! W okresie przedwyborczym każde słowo staje się niebezpieczne. Chodziło oczywiście o kwas solny! Całe szczęście, że topola to nie krzak. Panie prezydencie! Niech pan się nie przejmuje wyborami ani całym tym naszym dzisiejszym światkiem polityki. Liczną rodzinką kłaniamy się nisko panu i szanownej małżonce - dziękujemy! Nie z obowiązku czy na pokaz. Z serca po prostu.
To nic, że w roku 2000 odbywają się kolejne, trzecie wybory prezydenckie, których pan prezydent Lech Wałęsa raczej już nie może wygrać. Nie chodzi mi o wybory, ale o to, że dwadzieścia lat po słynnym sierpniu Lech Wałęsa - robotnik, legendarny przywódca "Solidarności" - doczekał się wreszcie chwili szczególnej. Oto Sejm Rzeczypospolitej nagradza go brawami na stojąco i czynią to wszyscy, od prawa do lewa, z posłami SLD włącznie. Następnego dnia Leszek Miller, gość radia Zet, mówi po prostu, że Lech Wałęsa jest bohaterem. W tym samym mniej więcej czasie urzędujący prezydent Aleksander Kwaśniewski na forum ONZ w Nowym Jorku podkreśla zasługi "Solidarności" i jej powszechnie znanego przywódcy w obaleniu komunizmu i poszerzeniu wolnego świata. Uśmiechnięty i odprężony Lech Wałęsa, chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu potraktował swojego śmiertelnego adwersarza jak lord, opowiadając sławną już anegdotkę o owczym pędzie i baranach.
Panie prezydencie! Minęło ładnych parę lat od czasu, kiedy miałem zaszczyt dla pana pracować. Panu zawdzięczam całą moją - pożal się Boże! - karierę i chyba znacznie, znacznie więcej. Baśka i dzieciaki też kochają pana prezydenta. Chciałbym więc panu podziękować, za to że... po prostu jest pan z nami przez te 20 lat. Na papierze odważę się być trochę sentymentalny, bo na służbie nie było to możliwe. Mało brakowało, a w sierpniu 1980 r. też znalazłbym się na wczasach w Bułgarii - tak jak niektórzy dzisiejsi wielcy. Zostałem jednak w kraju z powodów absolutnie kompromitujących, które znają tylko moi najbliżsi. Z ponurego stanu wyrwał mnie telefon od starego kumpla, Wiktora Osiatyńskiego: "Człowieku, ocknij się, do cholery, bo wygląda na to, że wraz z tobą cały ustrój runął na dno upadku". Ocknąłem się z trudem, ale - jak na mnie - wręcz błyskawicznie i mogłem już uczestniczyć w festiwalu wolności. Wąsaty, młody robotnik o nazwisku Wałęsa, monstrualne pióro, rysujące początek wielkich zmian. Jako jeden z dziesięciu milionów pańskiego ówczesnego wojska nie śmiałem nawet myśleć, że kiedyś awansuję na prezydenckiego sierżanta. Na zjeździe w Olivii widzieliśmy z Baśką naszego przyszłego szefa z odległości kilku metrów. "Popatrz - Wałęsa! Ale gdzieś pędzi!" - to był cały komentarz. Miałem dużo, dużo szczęścia. To przecież zmarły przedwcześnie Andrzej Zakrzewski, drugi stary druh, właściwie przez przypadek zaprotegował mnie do pańskiej kancelarii. Mamy z Baśką w głowach coś w rodzaju pociętej taśmy filmowej. Różne zwariowane stop-klatki, które od czasu do czasu przeglądamy. Zanim zacząłem robotę, Mietek Wachowski zaprosił Baśkę do obejrzenia Belwederu, w czasie gdy kończyłem stypendium w Niemczech. Podstępnie wprowadził ją na pana prezydenta. Pan prezydent zaskoczony i uprzejmy mówi: "Hmm, tak. My tu potrzebujemy kobiet". A Baśka na to: "Do sprzątania?" Inna klatka: pan prezydent wysiada z samolotu i wita się z trójką naszych dzieciaków. Maluchy zachwycone, zaszczycone, wniebowzięte. Kolejna: pan prezydent wraca z Wiednia, a w Sejmie inauguracja Hanny Suchockiej jako premiera. Szarża z lotniska pod Sejm, szczegółów nie opowiem, bo nie jestem pewien, czy rzecz cała już przedawniona i czy nie przyczepiłaby się policja. Ostatnia już z wielu, wielu innych: Baśka zwalczyła olbrzymią topolę, która podważała i tak już sfatygowany dom. Nie wiedziała, co począć z monstrualnym korzeniem. Na przyjęciu znalazła eksperta, z którym toczyła fachową dyskusję. Pan prezydent radził, żeby kwasem... Do diabła! W okresie przedwyborczym każde słowo staje się niebezpieczne. Chodziło oczywiście o kwas solny! Całe szczęście, że topola to nie krzak. Panie prezydencie! Niech pan się nie przejmuje wyborami ani całym tym naszym dzisiejszym światkiem polityki. Liczną rodzinką kłaniamy się nisko panu i szanownej małżonce - dziękujemy! Nie z obowiązku czy na pokaz. Z serca po prostu.
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.