Zdolności medialne i polityczne Clintona są niezwykłe. To żaden chłystek w dobrze skrojonym garniturze i z dobrze skrojonym wizerunkiem. To polityczny geniusz czasem zachowujący się jak chłystek
No dobrze, powoli można się zabierać do komentowania wyników wyborów prezydenckich. Wiem, wiem, są rzeczy, o których nie śniło się filozofom, ale to, co się dzieje w naszej kampanii prezydenckiej, wielką filozofią nie jest. Ale żeby nie było, że jeszcze dwa tygodnie do wyborów, a tu się komentuje, niech będzie, że nie komentuje się wyników, tylko sondaże.
W tygodniku "Nowe Państwo" prof. Legutko zastanawiał się ostatnio nad fenomenem popularności Aleksandra Kwaśniewskiego. Zanim przeczytałem, na czym - jego zdaniem - polega ten fenomen, już wiedziałem, że chętnie zgłosiłbym zdanie odrębne. Czy na pewno jest to fenomen? Jasne, biorąc pod uwagę średnią demokratycznych państw, wynik jest fenomenalny. Ale biorąc pod uwagę kontekst polski, trudno uznać to za fenomen. Bo oto jeszcze nie prezydent, ale kandydat Kwaśniewski już pięć lat temu miał, jak pamiętamy, ponad 50 proc. poparcia. Zgoda, w drugiej turze, ale miał. A przecież wtedy konkurował z wielkim Wałęsą, a miał przeciw sobie nie sprzyjającą mu telewizję (prawda, panie Wiesławie?). Od tego czasu do tych 50 proc. poparcia dorzucił mniej więcej jedną czwartą i ma, ile ma. A trudno się dziwić, że dorzucił. Weźmy kontrkandydatów. Już sam kandydat Krzaklewski jest wielkim atutem prezydenta. Wymarzony rywal. Ma pieniądze, strukturę, ambitnego szefa sztabu, aspiracje. Tylko szans nie ma, bo większość ludzi po prostu go nie lubi. I tyle. Nieracjonalne? Może tak, może nie, nieistotne. Brak szans Krzaklewskiego trudno uznać za niespodziankę. Toż trzy lata temu Krzaklewski przegrał na robotniczym Śląsku z katem robotników i Mengele gospodarki - Balcerowiczem. Tyle o jego wyborczych talentach. Andrzej Olechowski też na razie nie wzbudził entuzjazmu wyborców. Powie ktoś - a jak mógł wzbudzić, skoro nie puszczano jego wypowiedzi. Cóż, w swoim czasie zorganizowano wielką nagonkę na Tymińskiego i niewiele ona dała. Z drugiej strony, może milczenie i ignorowanie jest gorsze niż nagonka. Tak czy owak, wyniki sondaży świadczą o tym, że A.K., czy go ktoś lubi, czy nie, jest po prostu najsprawniejszym politykiem, który najlepiej trafia do wyborców takich, jacy są, z takimi potrzebami, jakie mają. Prof. Legutko uważa, że popularność prezydenta więcej niż o jego zaletach mówi o niewielkich potrzebach społeczeństwa, a zaraz potem pisze, że to trochę jak z Clintonem - takie nic, a taki popularny. Weto. Clinton jak żaden inny polityk w hstorii, może poza Reaganem, wykorzystał możliwości, jakie daje technika polityki, te wszystkie focusy, spoty, spiny itd., itp. Ale powiedzieć, że Clinton jest dziełem politycznego marketingu, to głupstwo. Clinton, tak, ten sam facet, który igra z cygarem i stażystką, ten sam, który paraliżuje ruch na lotnisku, bo jest u fryzjera, ten sam, który kłamie i kręci, jest niewątpliwie najwybitniejszym politykiem swego pokolenia. Intelektualnie - fantastycznie sprawny, werbalnie - doskonały, w kontaktach z ludźmi - perfekcyjny, w organizowaniu zaplecza i poparcia dla swych planów - metodyczny. Kto widział Clintona w cztery oczy i kto widział, jak błyskawicznie łapie kontakt z wyborcami, wie, że zdolności medialne i polityczne tego człowieka są niezwykłe. To żaden chłystek w dobrze skrojonym garniturze i z dobrze skrojonym wizerunkiem. To polityczny geniusz czasem zachowujący się jak chłystek. Ronalda Reagana też długo uważano za produkt marketingu, trzeciorzędnego aktora odgrywającego rolę prezydenta. A był on wybitnym prezydentem, który jak nikt potrafił zrozumieć, wyrazić i spełnić aspiracje Amerykanów. Fakt, że stojąc przed kamerą, nazywał je jak nikt inny. Ba, a gdzie znaleźć dziś dobrego polityka, który nie radzi sobie przed kamerą. W erze demokracji medialnej to niemożliwe. Kto nie potrafi przebić ekranu telewizora, nie dociera do ludzi, jest im obojętny. Krótko mówiąc, nie ma mowy o wykreowaniu w polityce byle kogo. Ludzie tego towaru po prostu nie kupują. Można spiłować kanty i to oraz owo podretuszować, ale nie da rady zrobić ze słabeusza fightera, a z niedorajdy męża stanu.
Teraz pytanie, jak to wszystko ma się do Aleksandra Kwaśniewskiego. Ano tak, że i on ma naturalne polityczne zdolności, które pozwoliły mu najpierw zaistnieć, potem wygrać wybory, a potem utrzymać i zwiększyć popularność. Może nie są to zdolności na miarę Clintona, ale też Polska nie jest na miarę Ameryki. Oddając prezydentowi, co prezydenckie, trzeba jednak zwrócić uwagę na maleńki problem. Jest całkiem prawdopodobne, że nigdy nie dowiemy się do końca, jak duże są zdolności A.K. Dlaczego? Bo człowiek stara się tak naprawdę, gdy musi, a nie musi aż tak bardzo, gdy do dyspozycji ma gigantyczną machinę propagandową, dzięki której pewnych rzeczy nie będzie widać, o innych nie będzie słychać, a jeszcze inne będą sprzedane tak, że nikt się nie zorientuje, o co chodzi. Ta machina, niestety, bardzo obniża poprzeczkę, przez którą musi przeskoczyć skaczący. Fakt, nie przeszkadza w wygraniu wyborów, ale nie pomaga, a może nawet zaszkodzić w zajęciu właściwego miejsca w historii, co przecież szczególnie w drugiej kadencji jest największą ambicją każdego prezydenta. Nie pomaga, bo historię piszą historycy, a nie wynajęci propagandziści.
Tomasz Lis
W tygodniku "Nowe Państwo" prof. Legutko zastanawiał się ostatnio nad fenomenem popularności Aleksandra Kwaśniewskiego. Zanim przeczytałem, na czym - jego zdaniem - polega ten fenomen, już wiedziałem, że chętnie zgłosiłbym zdanie odrębne. Czy na pewno jest to fenomen? Jasne, biorąc pod uwagę średnią demokratycznych państw, wynik jest fenomenalny. Ale biorąc pod uwagę kontekst polski, trudno uznać to za fenomen. Bo oto jeszcze nie prezydent, ale kandydat Kwaśniewski już pięć lat temu miał, jak pamiętamy, ponad 50 proc. poparcia. Zgoda, w drugiej turze, ale miał. A przecież wtedy konkurował z wielkim Wałęsą, a miał przeciw sobie nie sprzyjającą mu telewizję (prawda, panie Wiesławie?). Od tego czasu do tych 50 proc. poparcia dorzucił mniej więcej jedną czwartą i ma, ile ma. A trudno się dziwić, że dorzucił. Weźmy kontrkandydatów. Już sam kandydat Krzaklewski jest wielkim atutem prezydenta. Wymarzony rywal. Ma pieniądze, strukturę, ambitnego szefa sztabu, aspiracje. Tylko szans nie ma, bo większość ludzi po prostu go nie lubi. I tyle. Nieracjonalne? Może tak, może nie, nieistotne. Brak szans Krzaklewskiego trudno uznać za niespodziankę. Toż trzy lata temu Krzaklewski przegrał na robotniczym Śląsku z katem robotników i Mengele gospodarki - Balcerowiczem. Tyle o jego wyborczych talentach. Andrzej Olechowski też na razie nie wzbudził entuzjazmu wyborców. Powie ktoś - a jak mógł wzbudzić, skoro nie puszczano jego wypowiedzi. Cóż, w swoim czasie zorganizowano wielką nagonkę na Tymińskiego i niewiele ona dała. Z drugiej strony, może milczenie i ignorowanie jest gorsze niż nagonka. Tak czy owak, wyniki sondaży świadczą o tym, że A.K., czy go ktoś lubi, czy nie, jest po prostu najsprawniejszym politykiem, który najlepiej trafia do wyborców takich, jacy są, z takimi potrzebami, jakie mają. Prof. Legutko uważa, że popularność prezydenta więcej niż o jego zaletach mówi o niewielkich potrzebach społeczeństwa, a zaraz potem pisze, że to trochę jak z Clintonem - takie nic, a taki popularny. Weto. Clinton jak żaden inny polityk w hstorii, może poza Reaganem, wykorzystał możliwości, jakie daje technika polityki, te wszystkie focusy, spoty, spiny itd., itp. Ale powiedzieć, że Clinton jest dziełem politycznego marketingu, to głupstwo. Clinton, tak, ten sam facet, który igra z cygarem i stażystką, ten sam, który paraliżuje ruch na lotnisku, bo jest u fryzjera, ten sam, który kłamie i kręci, jest niewątpliwie najwybitniejszym politykiem swego pokolenia. Intelektualnie - fantastycznie sprawny, werbalnie - doskonały, w kontaktach z ludźmi - perfekcyjny, w organizowaniu zaplecza i poparcia dla swych planów - metodyczny. Kto widział Clintona w cztery oczy i kto widział, jak błyskawicznie łapie kontakt z wyborcami, wie, że zdolności medialne i polityczne tego człowieka są niezwykłe. To żaden chłystek w dobrze skrojonym garniturze i z dobrze skrojonym wizerunkiem. To polityczny geniusz czasem zachowujący się jak chłystek. Ronalda Reagana też długo uważano za produkt marketingu, trzeciorzędnego aktora odgrywającego rolę prezydenta. A był on wybitnym prezydentem, który jak nikt potrafił zrozumieć, wyrazić i spełnić aspiracje Amerykanów. Fakt, że stojąc przed kamerą, nazywał je jak nikt inny. Ba, a gdzie znaleźć dziś dobrego polityka, który nie radzi sobie przed kamerą. W erze demokracji medialnej to niemożliwe. Kto nie potrafi przebić ekranu telewizora, nie dociera do ludzi, jest im obojętny. Krótko mówiąc, nie ma mowy o wykreowaniu w polityce byle kogo. Ludzie tego towaru po prostu nie kupują. Można spiłować kanty i to oraz owo podretuszować, ale nie da rady zrobić ze słabeusza fightera, a z niedorajdy męża stanu.
Teraz pytanie, jak to wszystko ma się do Aleksandra Kwaśniewskiego. Ano tak, że i on ma naturalne polityczne zdolności, które pozwoliły mu najpierw zaistnieć, potem wygrać wybory, a potem utrzymać i zwiększyć popularność. Może nie są to zdolności na miarę Clintona, ale też Polska nie jest na miarę Ameryki. Oddając prezydentowi, co prezydenckie, trzeba jednak zwrócić uwagę na maleńki problem. Jest całkiem prawdopodobne, że nigdy nie dowiemy się do końca, jak duże są zdolności A.K. Dlaczego? Bo człowiek stara się tak naprawdę, gdy musi, a nie musi aż tak bardzo, gdy do dyspozycji ma gigantyczną machinę propagandową, dzięki której pewnych rzeczy nie będzie widać, o innych nie będzie słychać, a jeszcze inne będą sprzedane tak, że nikt się nie zorientuje, o co chodzi. Ta machina, niestety, bardzo obniża poprzeczkę, przez którą musi przeskoczyć skaczący. Fakt, nie przeszkadza w wygraniu wyborów, ale nie pomaga, a może nawet zaszkodzić w zajęciu właściwego miejsca w historii, co przecież szczególnie w drugiej kadencji jest największą ambicją każdego prezydenta. Nie pomaga, bo historię piszą historycy, a nie wynajęci propagandziści.
Tomasz Lis
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.