Takie zachowanie posłów opozycji jest następstwem ujawnienia w czwartek rano raportu Najwyższej Izby Kontroli, według którego Ministerstwo Spraw Zagranicznych przepłaciło ponad 16 milionów złotych netto za położony w sąsiedztwie siedziby resortu biurowiec Articon Center. W styczniu MSZ kupiło biurowiec za 59,5 mln zł netto (72,5 mln zł z VAT).
Posłowie, którzy opuścili salę obrad komisji, odpowiedzialnością za niekorzystną - ich zdaniem - transakcję obciążają Jakubowskiego, który od ubiegłego roku jest dyrektorem generalnym w MSZ i podpisał umowę zakupu biurowca.
Według urzędników i służb specjalnych, przejęcie budynku było konieczne, bo - w przeciwnym razie - mógłby się on stać lokum dla zagranicznych szpiegów albo terrorystów. Zdaniem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zakup biurowca "został dokonany w sposób oszczędny". Natomiast NIK w raporcie zarzuca ministerstwu niegospodarność.
Część posłów w proteście przeciwko kandydaturze Jakubowskiego na ambasadora opuściła salę obrad. Z powodu braku kworum głosowanie nad kandydaturą Jakubowskiego (i trzech innych kandydatów na ambasadorów) nie odbyło się. W tej sytuacji szef komisji Jerzy Jaskiernia (SLD) zadecydował o zakończeniu obrad. Posłowie wrócą do tej sprawy na następnym posiedzeniu komisji w najbliższy poniedziałek.
Jakubowski powiedział dziennikarzom, że w sprawie zakupu biurowca nie ma sobie nic do zarzucenia. "Myślę, że wynegocjowaliśmy najlepszą możliwą do uzyskania w tamtych warunkach cenę" - uznał.
Argumentował m.in., że biurowiec, jako mienie Skarbu Państwa, został ubezpieczony na sumę ponad 66 milionów złotych. "Jak wiadomo, kupiony został za 59 milionów złotych (bez VAT - PAP), czyli jego wartość wyceniona przez ubezpieczyciela jest o 7 milionów wyższa od tej, którą MSZ efektywnie zapłacił, ponieważ podatek VAT-owski wrócił do Skarbu Państwa" - powiedział.
Jakubowski podkreślał też, że wszedł do negocjacji na końcowym etapie i że nie on sam decydował o zakupie biurowca. "Zarówno komisja spraw zagranicznych, jak i komisja finansów publicznych wydały pozytywną opinię, o sprawie była informowana Rada Ministrów oraz minister finansów" - dodał.
Wiceszef komisji Marek Jurek (PiS) powiedział PAP po posiedzeniu komisji, że kandydatura Jakubowskiego na ambasadora w Indiach jest dla niego "całkowicie nie do przyjęcia" - ze względu na sprawę biurowca, ale i na znaczenie Indii.
"To kluczowy kraj w tym regionie, należy tam wysłać cieszącego się powszechnym autorytetem dyplomatę, polityka sprawdzonego w sprawach międzynarodowych, a nie członka kadry kierowniczej ministerstwa, które na zasadzie popierania swoich ludzi wysuwa tą kandydaturę" - argumentował.
Jurek skrytykował sytuację, w której stanowiska ambasadorskie są obsadzane tuż przed wyborami przez ekipę, która w październiku nie znajdzie się u władzy. Poseł ma nadzieję, że do poniedziałku "ministerstwo się zreflektuje" i kandydatury wycofa - jeżeli nie - zamierza zagłosować przeciwko Jakubowskiemu.
Bronisław Komorowski (PO), który był inicjatorem protestu, skrytykował podczas czwartkowego briefingu funkcjonującą - według niego - w MSZ zasadę "rotuj się, kto może", w myśl której "wszyscy umykają na placówki ambasadorskie".
"Niektóre decyzje nie budzą wątpliwości - doświadczeni politycy - nawet z lewicy - mogą być przydatni w służbie dyplomatycznej, ale inne stawiają włosy na głowie" - ocenił Komorowski. "Pan Jakubowski nie może być przecież rekomendowany przez Sejm w tym samym dniu, w którym znalazł się pod bardzo poważnym zastrzeżeniem z tytułu raportu Najwyższej Izby Kontroli" - dodał.
"To jest jakaś skrajna nieodpowiedzialność i arogancja, która zakłada tyle, że mając większość w parlamencie czy w komisji, wszystko się przegłosuje - choćby nawet wysłanie pana Jakubowskiego do Indii" - podkreślił Komorowski.
Sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych ma w procesie mianowania ambasadorów jedynie rolę opiniotwórczą. Zatem nawet jeśli negatywnie zaopiniuje kandydaturę Jakubowskiego, nie ma przeszkód prawnych, aby na placówkę wyjechał.
ss, pap