Polakowi ukradziono plecak, w którym był portfel z pieniędzmi i jego rzeczy osobiste. Dworczyk nie stracił paszportu, bo miał go przy sobie. O incydencie powiadomił polskiego konsula w Grodnie.
Jak opowiada, pod dom Andżeliki Borys, nieuznawanej przez władze białoruskie prezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB), odwiózł go polski konsul. Gdy odjechał, podeszli do niego dwaj mężczyźni i zapytali po rosyjsku, czy ma papierosa. Odpowiedział po polsku, że nie pali. Przewrócili go na ziemię, kopnęli kilka razy i uciekli.
Poseł PiS Mariusz Kamiński zapowiedział, że Prawo i Sprawiedliwość będzie się domagać od władz białoruskich wyjaśnienia tego incydentu. "To sytuacja całkowicie niedopuszczalna. Tło tego incydentu jest polityczne" - powiedział Kamiński PAP.
Jak dodał, Dworczyk był śledzony od granicy. "Myślę, że to była akcja białoruskich służb specjalnych w ramach utrudniania kontaktów z działaczami polskimi na Białorusi" - oświadczył. Dodał, że Dworczyk nie pierwszy raz pojechał na Białoruś i że namierzyły go białoruskie służby specjalne.
Dworczyk potwierdził, że jest obserwatorem, wysłanym przez Komitet Solidarni z Białorusią, i planował pojechać do Wołkowyska na odbywający się w sobotę powtórny zjazd ZPB.
Wiceprezes PiS Adam Lipiński zapowiadał w piątek, że powołany kilka tygodni temu Komitet wysyła obserwatorów, którzy będą przekazywali relacje z tego, co się dzieje na Białorusi.
Dworczyk wyjaśnił, że na razie jest jedynym z obserwatorów, który dotarł na Białoruś. Większość osób nie dostała bowiem wiz; termin ich odbioru białoruski konsulat przesunął wszystkim z piątku na poniedziałek. Dworczyk mógł pojechać, bo ma wielokrotną wizę białoruską.
ss, pap