Odkąd w 1960 r. John Kennedy i Richard Nixon po raz pierwszy starli się w walce o Biały Dom przed kamerami TV, prawa tego medium określiły dramaturgię kampanii wyborczych. Najsłynniejszym przykładem negatywnej kampanii wyborczej w telewizji pozostaje spot zrealizowany w 1988 r. na zamówienie sztabu George’a Busha. Przy produkcji reklamówki wykorzystano autentyczne zdjęcia jego konkurenta Michaela Dukakisa, prezentującego się w hełmofonie. W ten sposób przywódca demokratów próbował swego czasu przekonać wyborców, że jego partia także troszczy się o obronę narodową. Niestety, ze względu na specyficzną budowę (niski wzrost, duża głowa) Dukakis wyglądał w nakryciu głowy czołgistów komicznie. Po emisji reklamówki gwałtownie spadły jego notowania w przedwyborczych rankingach. Amerykańska szkółka walki wyborczej ma swych adeptów także w Europie. "Trudno jest równocześnie manipulować pistoletem maszynowym, przemawiać z ambony i podawać soczek" - powtarzał Charles de Gaulle, uchodzący skądinąd za amerykanofoba. Na czas kampanii rasowy polityk schodzi z ambony, przestaje podawać soczek i sięga po pistolet maszynowy. To właśnie stało się ostatnio w Polsce.
Jeszcze tydzień temu Krzysztof Piesiewicz, senator z AWS, martwił się, że kampania Mariana Krzaklewskiego jest zbyt poprawna politycznie, że brak jej szorstkości i "estetyki graffiti". Temu niedostatkowi zaradził z pewnością spot wyborczy sztabu Mariana Krzaklewskiego, ukazujący zachowanie Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Marka Siwca, szefa BBN, na ziemi kaliskiej i przypominający tzw. niedyspozycję prezydenta w Charkowie. - Wreszcie się ruszyło. To rasowe posunięcie. Bodaj po raz pierwszy w Polsce profesjonalnie użyto takiego instrumentu - chwali Michał Zarzycki z firmy Kreator, zajmującej się kształtowaniem wizerunku polityków. Jego zdaniem, pojęcie "kampanii negatywnej" dlatego ma w Polsce złą konotację, że nie umiano jej robić w sposób profesjonalny. Toni Canfield z firmy CreatPR zwraca uwagę, że dotychczas większość kandydatów - poza Olechowskim, Jarosławem Kalinowskim i samym Krzaklewskim - uprawiała de facto propagandę negatywną, tyle że po amatorsku. - Zamiast ukazywać fakty kompromitujące przeciwnika, uprawiają demagogię, fałsz i totalną negację. Czy kampanią negatywną nie były histeryczne uwagi Leszka Millera o śmietnikach, które pod rządami partii Krzaklewskiego stać się miały stołówką bezdomnych i zbiorowym grobem noworodków?
Andrzej Jankowski, badający psychologię zachowań wyborczych, zastanawia się, dlaczego sztab Kwaśniewskiego nie podnosi larum, gdy Janusz Korwin-Mikke wzywa do obalenia demokracji, Andrzej Lepper grozi rewoltą, Piotr Ikonowicz zapowiada odtworzenie PRL, Jan Łopuszański prze do zerwania polskich sojuszy, a Bogdan Pawłowski twierdzi, że prezydentem jest "człowiek niepochodzenia polskiego". - Są to przecież treści podkopujące autorytet prezydenta jako strażnika konstytucji. Ale ta drobnica wyborcza nie może mu zagrozić, w odróżnieniu od Krzaklewskiego, który ma nie mniej wielki, lecz "uśpiony" elektorat. Ten spot może być budzikiem - dowodzi Jankowski. - W tej sytuacji sztab Krzaklewskiego musiał podjąć próbę odjęcia punktów rywalowi, przenosząc w polskie warunki amerykańskie instrumenty walki politycznej - podsumowuje Zarzycki.
Jeszcze tydzień temu Krzysztof Piesiewicz, senator z AWS, martwił się, że kampania Mariana Krzaklewskiego jest zbyt poprawna politycznie, że brak jej szorstkości i "estetyki graffiti". Temu niedostatkowi zaradził z pewnością spot wyborczy sztabu Mariana Krzaklewskiego, ukazujący zachowanie Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Marka Siwca, szefa BBN, na ziemi kaliskiej i przypominający tzw. niedyspozycję prezydenta w Charkowie. - Wreszcie się ruszyło. To rasowe posunięcie. Bodaj po raz pierwszy w Polsce profesjonalnie użyto takiego instrumentu - chwali Michał Zarzycki z firmy Kreator, zajmującej się kształtowaniem wizerunku polityków. Jego zdaniem, pojęcie "kampanii negatywnej" dlatego ma w Polsce złą konotację, że nie umiano jej robić w sposób profesjonalny. Toni Canfield z firmy CreatPR zwraca uwagę, że dotychczas większość kandydatów - poza Olechowskim, Jarosławem Kalinowskim i samym Krzaklewskim - uprawiała de facto propagandę negatywną, tyle że po amatorsku. - Zamiast ukazywać fakty kompromitujące przeciwnika, uprawiają demagogię, fałsz i totalną negację. Czy kampanią negatywną nie były histeryczne uwagi Leszka Millera o śmietnikach, które pod rządami partii Krzaklewskiego stać się miały stołówką bezdomnych i zbiorowym grobem noworodków?
Andrzej Jankowski, badający psychologię zachowań wyborczych, zastanawia się, dlaczego sztab Kwaśniewskiego nie podnosi larum, gdy Janusz Korwin-Mikke wzywa do obalenia demokracji, Andrzej Lepper grozi rewoltą, Piotr Ikonowicz zapowiada odtworzenie PRL, Jan Łopuszański prze do zerwania polskich sojuszy, a Bogdan Pawłowski twierdzi, że prezydentem jest "człowiek niepochodzenia polskiego". - Są to przecież treści podkopujące autorytet prezydenta jako strażnika konstytucji. Ale ta drobnica wyborcza nie może mu zagrozić, w odróżnieniu od Krzaklewskiego, który ma nie mniej wielki, lecz "uśpiony" elektorat. Ten spot może być budzikiem - dowodzi Jankowski. - W tej sytuacji sztab Krzaklewskiego musiał podjąć próbę odjęcia punktów rywalowi, przenosząc w polskie warunki amerykańskie instrumenty walki politycznej - podsumowuje Zarzycki.
Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.