Obok piersi z krwią i blizną, móżdżku bez jaj i flaków na oleju w kuchni polskiej pojawiła się nowa potrawa Piszę ten felieton, bo bardzo liczę na rozgłos. Liczę na Tomasza Nałęcza. Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że marszałek zorganizuje konferencję prasową i dokona egzegezy tego felietonu w czterech stacjach telewizyjnych i co najmniej dwunastu rozgłośniach radiowych.
Spodziewam się apelu do Donalda Tuska o publiczne potępienie mojego tekstu w ramach nowej przyzwoitości politycznej, odcięcie się od niego i zapowiedzi zaskarżenia mnie do sądu, do prokuratury i do ślepej kiszki. Oczywiście wspólnie z pułkownikiem Konstantym Miodowiczem, domniemanym rzeczywistym autorem. Powodem skargi będzie udział w brudnej kampanii, od której wyborcy odwracają się ze wstrętem, i coraz powszechniej chcą głosować na prześladowanego Cimoszewicza, za co też powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Przy okazji informuję Tomasza Nałęcza, że mój stopień wojskowy to "trwale niezdolny do służby wojskowej", dlatego proszę, aby mówiąc o mnie, używano zwrotu "trwale niezdolny do służby wojskowej redaktor".
To zawsze brzmi lepiej niż "świnia" kandydata Cimoszewicza, od której zresztą Nałęcz się odciął, uspokajając jednego z kolegów dziennikarzy, że to nie on jest świnią, ale ci, którzy go faszerują fałszem. Świnia faszerowana fałszem to będzie nowa potrawa kuchni polskiej - obok piersi z krwią i blizną, móżdżku bez jaj, flaków na oleju i palca w zupie.
Wszystko zaczęło się od tego, że wstawszy rano i wysłuchawszy pierwszego Nałęcza, jeszcze na czczo, powiedziałem do mego psa Lucky: gdzie jest Jarucka, szukaj Jaruckiej! Pies, mimo że labrador, który potrafi wszystko znaleźć, odmówił. Zdany na siebie zacząłem szukać metodą dedukcji i doszedłem do wniosku, że Jarucka wyjechała z mężem na placówkę do Włoch, co się jej słusznie należało. Dzięki Jaruckiej, jej zeznaniom, faksymilom i rewelacjom, ze sprawy Cimoszewicza zrobiła się sprawa Jaruckiej, w którą zamieszany jest Donald Tusk, a niewykluczone, że i Zbigniew Religa. Bo gdyby nie był zamieszany, to serce po lewej stronie rzuciłby do stóp Cimoszewicza, a nie przeszczepiał zdradziecko Tuskowi. Oczywiście, można się spodziewać, że Religa też zostanie zaskarżony przez Nałęcza do prokuratury o zdradę stanu, a prokuratura, jeśli śledztwo będzie w Warszawie, uzna profesora za winnego.
Oczywiście, nigdy nie odkryłbym prawdziwych kulis sprawy Jaruckiej, gdyby nie deklaracje Nałęcza, że jako profesor historii UW jest przeciwny spiskowej teorii dziejów, ale dostrzega tu zmowę. Ja też dostrzegam. Moim zdaniem, to było tak, że sztab Cimoszewicza skierował Jarucką do lekarza, lekarz zamiast na badania odesłał ją do Brochwicza, a Brochwicz do Miodowicza. Jeśli lekarz był psychiatrą, to niewykluczone, że tym, który ją do niego posłał, był Nałęcz.
Znajomy prawnik, też zresztą profesor i specjalista od prawa rzymskiego, potwierdził, że moje rozumowanie jest poprawne, a w każdym razie nie odbiega od standardów ustalonych przez marszałka Nałęcza. W dodatku wypełnia dokładnie wskazania rzymskiej zasady procesowej qui prodest - kto odniósł korzyść, stosowanej przy ustalaniu winy. Dzięki aferze z Jarucką Cimoszewicz z pozycji krętacza, który namataczył przy zeznaniach majątkowych, albo w najlepszym wypadku z roli gamonia, który nie potrafi wypełnić formularza, awansował do zaszczytnego stanowiska budzącej współczucie ofiary niewdzięcznej i mściwej kobiety oraz ciemnych sił robiących wodę na młyn. Przy tej okazji szeregowy Nałęcz zdemaskował posła Miodowicza jako pułkownika, a Donalda Tuska jako manipulatora, posługującego się Jarucką jako narzędziem do prucia pancernego elektoratu Cimoszewicza.
Ani ja, ani mój pies nie potrafiliśmy dojść, kto dopuścił się ohydnej prowokacji, przypisując szeregowemu członkowi PZPR Włodzimierzowi Cimoszewiczowi wzniosłe strofy o Leninie wypowiedziane przez jego (Cimoszewicza) przywódcę Wojciecha Jaruzelskiego. Nałęcz twierdzi, że to znów Tusk, a ja czuję, że mój świński żywot tak już jest nafaszerowany fałszem, że może się skończyć katastrofą. Nie wytrzymam i się sfajdam.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
To zawsze brzmi lepiej niż "świnia" kandydata Cimoszewicza, od której zresztą Nałęcz się odciął, uspokajając jednego z kolegów dziennikarzy, że to nie on jest świnią, ale ci, którzy go faszerują fałszem. Świnia faszerowana fałszem to będzie nowa potrawa kuchni polskiej - obok piersi z krwią i blizną, móżdżku bez jaj, flaków na oleju i palca w zupie.
Wszystko zaczęło się od tego, że wstawszy rano i wysłuchawszy pierwszego Nałęcza, jeszcze na czczo, powiedziałem do mego psa Lucky: gdzie jest Jarucka, szukaj Jaruckiej! Pies, mimo że labrador, który potrafi wszystko znaleźć, odmówił. Zdany na siebie zacząłem szukać metodą dedukcji i doszedłem do wniosku, że Jarucka wyjechała z mężem na placówkę do Włoch, co się jej słusznie należało. Dzięki Jaruckiej, jej zeznaniom, faksymilom i rewelacjom, ze sprawy Cimoszewicza zrobiła się sprawa Jaruckiej, w którą zamieszany jest Donald Tusk, a niewykluczone, że i Zbigniew Religa. Bo gdyby nie był zamieszany, to serce po lewej stronie rzuciłby do stóp Cimoszewicza, a nie przeszczepiał zdradziecko Tuskowi. Oczywiście, można się spodziewać, że Religa też zostanie zaskarżony przez Nałęcza do prokuratury o zdradę stanu, a prokuratura, jeśli śledztwo będzie w Warszawie, uzna profesora za winnego.
Oczywiście, nigdy nie odkryłbym prawdziwych kulis sprawy Jaruckiej, gdyby nie deklaracje Nałęcza, że jako profesor historii UW jest przeciwny spiskowej teorii dziejów, ale dostrzega tu zmowę. Ja też dostrzegam. Moim zdaniem, to było tak, że sztab Cimoszewicza skierował Jarucką do lekarza, lekarz zamiast na badania odesłał ją do Brochwicza, a Brochwicz do Miodowicza. Jeśli lekarz był psychiatrą, to niewykluczone, że tym, który ją do niego posłał, był Nałęcz.
Znajomy prawnik, też zresztą profesor i specjalista od prawa rzymskiego, potwierdził, że moje rozumowanie jest poprawne, a w każdym razie nie odbiega od standardów ustalonych przez marszałka Nałęcza. W dodatku wypełnia dokładnie wskazania rzymskiej zasady procesowej qui prodest - kto odniósł korzyść, stosowanej przy ustalaniu winy. Dzięki aferze z Jarucką Cimoszewicz z pozycji krętacza, który namataczył przy zeznaniach majątkowych, albo w najlepszym wypadku z roli gamonia, który nie potrafi wypełnić formularza, awansował do zaszczytnego stanowiska budzącej współczucie ofiary niewdzięcznej i mściwej kobiety oraz ciemnych sił robiących wodę na młyn. Przy tej okazji szeregowy Nałęcz zdemaskował posła Miodowicza jako pułkownika, a Donalda Tuska jako manipulatora, posługującego się Jarucką jako narzędziem do prucia pancernego elektoratu Cimoszewicza.
Ani ja, ani mój pies nie potrafiliśmy dojść, kto dopuścił się ohydnej prowokacji, przypisując szeregowemu członkowi PZPR Włodzimierzowi Cimoszewiczowi wzniosłe strofy o Leninie wypowiedziane przez jego (Cimoszewicza) przywódcę Wojciecha Jaruzelskiego. Nałęcz twierdzi, że to znów Tusk, a ja czuję, że mój świński żywot tak już jest nafaszerowany fałszem, że może się skończyć katastrofą. Nie wytrzymam i się sfajdam.
Autor jest publicystą "Rzeczpospolitej"
Więcej możesz przeczytać w 36/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.