Renesans Warszawskiej Jesieni staje się z roku na rok coraz bardziej widoczny
Tłumy młodzieży przybyły na pokaz form audiowizualnych w Zamku Ujazdowskim oraz na koncert trzech orkiestr w hali Legii, by obcować ze sztuką przekraczającą własne granice. Tegoroczny główny temat festiwalu - wizja, wizualność i wizjonerstwo w muzyce - stał się szczególnie atrakcyjny w dobie dominacji kultury obrazkowej.
Tym razem nie chodziło o teatralne efekty służące do opowiadania historyjek, lecz o umieszczenie muzyki w kontekście obrazów, przestrzeni, barw, które stałyby się jej integralnym składnikiem. To, co stanowi o wyjątkowości muzyki - jej abstrakcyjny charakter - winno się rozciągać na jej wizualne otoczenie. Obecne w tych dziełach emocje nie kojarzą się z niczym konkretnym - wyrażają jedynie siebie. Można powiedzieć, że najprymitywniejsza forma tego typu działań zbłądziła dziś pod strzechy, bo czym innym są efekty, jakie możemy podziwiać na dyskotekach? Kto by zresztą pomyślał, że w takiej właśnie formie może się spełniać idea tzw. Gesamtkunstwerk (totalnego dzieła sztuki, łączącego różne jej dziedziny), o której realizacji marzono sto lat temu.
Rosyjski kompozytor Aleksander Skriabin, zmarły w wieku zaledwie 43 lat, pod koniec życia wyznawał mistyczny pogląd, że celem muzyki jest oczyszczenie i uszlachetnienie ludzkości. Odbywać miało się ono poprzez wprowadzenie słuchaczy w stan ekstazy, a pomocne w tym byłoby wprzęgnięcie w dzieło muzyczne światła i barw. Do jednego ze swych ostatnich utworów pt. "Prometeusz - poemat ognia" (1910 r.), Skriabin zaprojektował "fortepian świetlny", w którym każdemu dźwiękowi przyporządkowana została określona barwa światła (według Steinerowskiej symboliki kolorów). Za jego życia nie dało się tej idei zrealizować w sposób zadowalający. Dziś stało się to możliwe dzięki komputerom. W interpretacji grafika komputerowego Macieja Walczaka, z udziałem wybitnego pianisty Nelsona Goernera, znanego polskiemu odbiorcy z ostatniego Konkursu Chopinowskiego, oraz orkiestry Filharmonii Narodowej, dzieło zabrzmiało - i zabłysło - w czasie koncertu finałowego Warszawskiej Jesieni na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Poprzedzone zostało jeszcze dwoma innymi - "Tempus ex machina" Gérarda Griseya i jedną z części "De Materie", dzieła scenicznego holenderskiego kompozytora Louisa Andriessena, współautora m.in. dwóch oper stworzonych razem ze słynnym brytyjskim reżyserem Peterem Greenawayem.
Rzadko zdarza się dziś tak wyrafinowane i ezoteryczne podejście do muzyki jak w wypadku Skriabina. Do kompozytorów hołdujących mistyce należy jeden z "papieży" awangardy lat 50. - Karlheinz Stockhausen. Na tegorocznym festiwalu nie wykonano jednak żadnej z jego najnowszych, "kosmicznych" oper (ich fragmenty przedstawiono tu parę lat temu), lecz po czterdziestu z górą latach zabrzmiało polskie prawykonanie słynnego utworu "Gruppen" na trzy orkiestry. Dzieło zostało zaprezentowane przez orkiestry z Ostrawy i Nowego Jorku w hali Legii ponadtysięcznemu audytorium. Dźwiękowe konstelacje wędrowały wokół słuchaczy, budując przestrzeń.
W taki właśnie wyłącznie ludyczny sposób traktuje łączenie sztuk wielu artystów, których twórczość zaprezentowano podczas Warszawskiej Jesieni. Festiwalowy nurt prezentacji dźwiękowo-wizualnych skupił się w sposób naturalny wokół galerii sztuki. W Centrum Sztuki Współczesnej, a także w Studiu Koncertowym Polskiego Radia pokazano instalacje i kompozycje powstałe z wykorzystaniem technik komputerowych w Centrum Sztuki i Technologii Mediów w Karlsruhe. Były to zarówno utwory muzyczne, jak i krótkie filmy, a także dziełka, które można by nazwać ćwiczeniami na interaktywność - najczęściej opierające się na pomyśle uzależnienia zmiany dźwięku od ruchu obrazu (lub odwrotnie). Takie zabawy z reguły nie wywołują intensywnych przeżyć natury estetycznej i chyba nie są w tym celu tworzone. Służą intelektualnej rozrywce i najbardziej cieszą tych, którzy sami się w nie bawią.
W Zachęcie codziennie odbywały się przedstawienia będące efektem współpracy muzyków i plastyków. Marek Chlanda zbudował labirynt rur-korytarzy i małych domków. Wpuszczono doń dwie łasice, które biegając, dotykały czujników wpływających na przetwarzanie elektronicznych dźwięków zaprojektowanych przez Marka Chołoniewskiego. Krzysztof Knittel i Krzysztof Zarębski zaproponowali minispektakl oparty na prognozach pogody nadawanych po angielsku. Najprościej ujął temat Paweł Althamer, każąc chórowi wysiąść z tramwaju, odśpiewać na przystanku pieśń Moniuszki, po czym odjechać.
Ludyczność stanowiła atrakcję tego festiwalu nie tylko dla młodej publiczności, ale i dla starszych jego bywalców, pamiętających wykonania utworów Johna Cage’a sprzed ćwierćwiecza. Brak może na Warszawskiej Jesieni dzieł bliższych teatrowi muzycznemu, ale organizatorzy nie są tak bogaci, by sprowadzać duże i drogie formy wykorzystujące najnowsze media. Pokazano tu więc jedynie niewielką próbkę tego, co dzieje się w dziedzinie twórczości audiowizualnej na świecie.
Tym razem nie chodziło o teatralne efekty służące do opowiadania historyjek, lecz o umieszczenie muzyki w kontekście obrazów, przestrzeni, barw, które stałyby się jej integralnym składnikiem. To, co stanowi o wyjątkowości muzyki - jej abstrakcyjny charakter - winno się rozciągać na jej wizualne otoczenie. Obecne w tych dziełach emocje nie kojarzą się z niczym konkretnym - wyrażają jedynie siebie. Można powiedzieć, że najprymitywniejsza forma tego typu działań zbłądziła dziś pod strzechy, bo czym innym są efekty, jakie możemy podziwiać na dyskotekach? Kto by zresztą pomyślał, że w takiej właśnie formie może się spełniać idea tzw. Gesamtkunstwerk (totalnego dzieła sztuki, łączącego różne jej dziedziny), o której realizacji marzono sto lat temu.
Rosyjski kompozytor Aleksander Skriabin, zmarły w wieku zaledwie 43 lat, pod koniec życia wyznawał mistyczny pogląd, że celem muzyki jest oczyszczenie i uszlachetnienie ludzkości. Odbywać miało się ono poprzez wprowadzenie słuchaczy w stan ekstazy, a pomocne w tym byłoby wprzęgnięcie w dzieło muzyczne światła i barw. Do jednego ze swych ostatnich utworów pt. "Prometeusz - poemat ognia" (1910 r.), Skriabin zaprojektował "fortepian świetlny", w którym każdemu dźwiękowi przyporządkowana została określona barwa światła (według Steinerowskiej symboliki kolorów). Za jego życia nie dało się tej idei zrealizować w sposób zadowalający. Dziś stało się to możliwe dzięki komputerom. W interpretacji grafika komputerowego Macieja Walczaka, z udziałem wybitnego pianisty Nelsona Goernera, znanego polskiemu odbiorcy z ostatniego Konkursu Chopinowskiego, oraz orkiestry Filharmonii Narodowej, dzieło zabrzmiało - i zabłysło - w czasie koncertu finałowego Warszawskiej Jesieni na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Poprzedzone zostało jeszcze dwoma innymi - "Tempus ex machina" Gérarda Griseya i jedną z części "De Materie", dzieła scenicznego holenderskiego kompozytora Louisa Andriessena, współautora m.in. dwóch oper stworzonych razem ze słynnym brytyjskim reżyserem Peterem Greenawayem.
Rzadko zdarza się dziś tak wyrafinowane i ezoteryczne podejście do muzyki jak w wypadku Skriabina. Do kompozytorów hołdujących mistyce należy jeden z "papieży" awangardy lat 50. - Karlheinz Stockhausen. Na tegorocznym festiwalu nie wykonano jednak żadnej z jego najnowszych, "kosmicznych" oper (ich fragmenty przedstawiono tu parę lat temu), lecz po czterdziestu z górą latach zabrzmiało polskie prawykonanie słynnego utworu "Gruppen" na trzy orkiestry. Dzieło zostało zaprezentowane przez orkiestry z Ostrawy i Nowego Jorku w hali Legii ponadtysięcznemu audytorium. Dźwiękowe konstelacje wędrowały wokół słuchaczy, budując przestrzeń.
W taki właśnie wyłącznie ludyczny sposób traktuje łączenie sztuk wielu artystów, których twórczość zaprezentowano podczas Warszawskiej Jesieni. Festiwalowy nurt prezentacji dźwiękowo-wizualnych skupił się w sposób naturalny wokół galerii sztuki. W Centrum Sztuki Współczesnej, a także w Studiu Koncertowym Polskiego Radia pokazano instalacje i kompozycje powstałe z wykorzystaniem technik komputerowych w Centrum Sztuki i Technologii Mediów w Karlsruhe. Były to zarówno utwory muzyczne, jak i krótkie filmy, a także dziełka, które można by nazwać ćwiczeniami na interaktywność - najczęściej opierające się na pomyśle uzależnienia zmiany dźwięku od ruchu obrazu (lub odwrotnie). Takie zabawy z reguły nie wywołują intensywnych przeżyć natury estetycznej i chyba nie są w tym celu tworzone. Służą intelektualnej rozrywce i najbardziej cieszą tych, którzy sami się w nie bawią.
W Zachęcie codziennie odbywały się przedstawienia będące efektem współpracy muzyków i plastyków. Marek Chlanda zbudował labirynt rur-korytarzy i małych domków. Wpuszczono doń dwie łasice, które biegając, dotykały czujników wpływających na przetwarzanie elektronicznych dźwięków zaprojektowanych przez Marka Chołoniewskiego. Krzysztof Knittel i Krzysztof Zarębski zaproponowali minispektakl oparty na prognozach pogody nadawanych po angielsku. Najprościej ujął temat Paweł Althamer, każąc chórowi wysiąść z tramwaju, odśpiewać na przystanku pieśń Moniuszki, po czym odjechać.
Ludyczność stanowiła atrakcję tego festiwalu nie tylko dla młodej publiczności, ale i dla starszych jego bywalców, pamiętających wykonania utworów Johna Cage’a sprzed ćwierćwiecza. Brak może na Warszawskiej Jesieni dzieł bliższych teatrowi muzycznemu, ale organizatorzy nie są tak bogaci, by sprowadzać duże i drogie formy wykorzystujące najnowsze media. Pokazano tu więc jedynie niewielką próbkę tego, co dzieje się w dziedzinie twórczości audiowizualnej na świecie.
Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.