"Po zwycięstwie pomarańczowej rewolucji zawarliśmy z Juszczenką twardą umowę, która mówiła o tym, że będę premierem. Niestety, nikt w ekipie prezydenta na tym stanowisku mnie nie chciał" - powiedziała Tymoszenko. "Przekonywano mnie, bym zrezygnowała z funkcji premiera na rzecz (Petra) Poroszenki (przyjaciela Juszczenki i późniejszego sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony)" - dodała.
Według Tymoszenko, przełomowym momentem, który zdecydował o powierzeniu jej misji tworzenia gabinetu był dzień inauguracji prezydentury Juszczenki. "Podczas inauguracji praktycznie cały plac (Niepodległości w Kijowie) skandował moje imię. To miało największy wpływ i (wtedy) mnie mianowano (na premiera)" - powiedziała.
Tymoszenko uważa, że po jej nominacji na bazie Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony stworzono "drugi, równoległy rząd". "Rada otrzymała szerokie pełnomocnictwa, zwiększono ilość jej pracowników, a Poroszenko zaczął wydawać polecenia (moim) ministrom" - oświadczyła.
Dodała, że Poroszenko powołał też "grupę dywersyjną", której zadaniem od samego początku była dyskredytacja działań rządu w celu doprowadzenia do jego dymisji. Miało to nastąpić we wrześniu. "Poroszenko miał wówczas zostać premierem, lecz, niestety, spalił się" - podkreśliła.
Według Tymoszenko, po wybuchu kryzysu spowodowanego dymisją szefa administracji prezydenckiej Ołeksandra Zinczenki (oskarżył on ubiegłej soboty otoczenie Juszczenki, w tym samego Poroszenkę o korupcję) ekipa prezydenta starała się znaleźć honorowe wyjście z sytuacji i zaproponowała Juszczence jednoczesną dymisję Poroszenki i Tymoszenko.
"Stwierdzili, że oświadczenie Zinczenki to moja robota, której celem jest dyskredytacja prezydenta" - podkreśliła. Z zarzutami tymi miał zgodzić się sam Juszczenko. Według relacji Tymoszenko, zarzucił on jej doprowadzenie do sytuacji, w której "premier wygląda na osobę silną, a prezydent jest odbierany jako człowiek słaby".
"Nie przedstawiono mi żadnego zarzutu" - podkreśliła Tymoszenko. Poinformowała również, że Juszczenko zaproponował jej pozostanie w rządzie, jednak pod pewnymi warunkami. Po pierwsze miała podać rękę na zgodę Poroszence, a po drugie publicznie oświadczyć, że zarzuty o korupcję wyssane są z palca.
"Powiedziałam, że mogę podać rękę Juszczence. Jak miałam podać rękę ludziom z jego otoczenia, skoro ich ręce były zajęte zdobywaniem korzyści materialnych?" - pytała. Do porozumienia nie doszło. "20 min. przed wystąpieniem prezydenta Juszczenki w telewizji (gdzie miał ogłosić decyzję o dymisji rządu) prosiłam go zmianę decyzji. Nie rujnujmy autorytetu rewolucji. Wyjdźmy razem do prasy i ogłośmy, że póki jesteśmy razem stabilizacja na Ukrainie jest zagwarantowana" - mówiła.
Według Tymoszenko prezydent na chwilę zawahał się. "W tym momencie do gabinetu (prezydenta) wpadł Petro (Poroszenko) ze łzami w oczach i powiedział, że parlament pozbawił go mandatu deputowanego. Krzyczał, że głosowała za tym moja partia i że jesteśmy (partia Tymoszenko) zdrajcami" - relacjonowała. "Prezydent odwrócił się na pięcie i poszedł ogłosić swoją decyzję (o dymisji rządu)" - powiedziała.
"Wybaczam Wiktorowi Andrijowiczowi (Juszczence) to, co uczynił, gdyż wiem, że droga, którą kroczę jest prawidłowa i zrozumiała" - powiedziała.
Oświadczyła także, że do wyborów parlamentarnych w marcu przyszłego roku jej ugrupowanie (Blok Julii Tymoszenko) pójdzie oddzielnie.
"Nie pójdę na wybory z ludźmi, którzy tak zdyskredytowali Ukrainę" - powiedziała, podkreślając jednak, że nie ma na myśli prezydenta Juszczenki.
Tymoszenko oświadczyła też, że uczestnicy Forum Ekonomicznego w Krynicy przyznali jej w środę tytuł Człowieka Roku Europy Środkowo- Wschodniej, ale - jak powiedziała - wyróżnienie to odebrano jej wskutek interwencji Juszczenki.
Tytuł ten, przyznany przez Radę Programową XV Forum Ekonomicznego w Krynicy, otrzymał były prezydent Lech Wałęsa.
em, pap