Sieć opanowała informatyczna histeria.
Każdy internauta otrzymuje codziennie ostrzeżenia przed kolejnymi wirusami. Przeważająca większość z nich to fałszywe alarmy - żadna firma komputerowa nie rozpowszechnia w ten sposób doniesień o nowych wirusach. Podobnie nie są prawdziwe informacje o krótkich wiadomościach tekstowych (SMS), które po odczytaniu mogą zniszczyć telefon komórkowy lub kilkakrotnie zwiększyć rachunek.
"Ktoś rozsyła wygaszacz ekranu 'Żaba Budweiser'. Jeśli go rozpakujecie w swoim komputerze, to stracicie wszystko! Wasz twardy dysk zostanie zniszczony, a ten 'ktoś' uzyska wasze dane. Tę informację opublikował wczoraj rano Microsoft" - to fragment jednego z krążących ostatnio listów elektronicznych. - To głupi kawał, podobnie jak 99 proc. wszystkich e-maili ostrzegających przed wirusami. Z reguły w treści takiego listu mocno akcentowana jest prośba, by go natychmiast rozesłać wszystkim znajomym. Jego wiarygodność podkreśla powołanie się na autorytety: IBM, Microsoft czy firmy tworzące programy antywirusowe. Tymczasem nie wysyłają one takich informacji przypadkowym osobom - twierdzi Kamil Konieczny z Mks, polskiej firmy produkującej oprogramowanie antywirusowe. Ostrzeżenie o wygaszaczu z żabą już od kilkunastu miesięcy krąży także w wersji angielskiej. - Tego typu listów nie należy przesyłać znajomym. Wywołują one zamieszanie i generują niepotrzebny ruch w sieci, a właśnie o to chodzi ich autorom, dowcipnisiom. Informacje o nich najlepiej przekazywać firmom takim jak nasza. Na swojej witrynie uruchomiliśmy rubrykę poświęconą fałszywym alarmom. Można tam zweryfikować wszystkie ostrzeżenia - dodaje Konieczny.
Sam problem wirusów rozprzestrzeniających się za pośrednictwem poczty elektronicznej jednak istnieje. Najgłośniejszym przykładem e-mailowego wirusa był "I love you", który sparaliżował pocztę w wielu firmach. - Możliwe jest to dzięki lukom w zabezpieczeniach programów pocztowych. Nawet samo włączenie podglądu listu w popularnym Outlook Express pozwala na uruchomienie zawartego w nim kodu, który może spowodować różne szkody. Takie wirusy jak "I love you" dodatkowo potrafią wykorzystać książkę adresową do rozsyłania swoich kopii. A list, którego nadawcą jest znajomy, usypia naszą czujność - wyjaśnia przedstawiciel Mks. Istnieje jednak kilka sposobów pozwalających zminimalizować ryzyko zainfekowania komputera i ewentualnej utraty danych. - Warto zainstalować pakiet monitorujący ściągane listy oraz na bieżąco kontrolujący wszystkie zdarzenia w komputerze, potrafiący tym samym wychwycić i zablokować podejrzane zachowanie innych programów. Nie należy natomiast otwierać dokumentów czy uruchamiać programów załączonych do e-maili od nieznanych nadawców. Nie należy tego robić nawet, gdy list pochodzi od znajomego i przyjaciela, lecz nie zawiera żadnej treści, opisującej załącznik lub gdy opis jest w języku, którego na codzień nie używamy. Szczególnie podejrzliwie trzeba traktować załączniki z dziwnymi rozszerzeniami, podobnie zresztą jak pliki z dwoma rozszerzenia, z których jedno - będące w rzeczywistości częścią nazwy - wydaje się niegroźne (np. txt, jpg), ale drugiego, prawdziwego nie znamy (np. exe, pif - instruuje Kamil Konieczny.
Nowością są ostrzeżenia dotyczące niebezpiecznych SMS-ów w telefonach komórkowych. "Jeśli odczytasz wiadomość 'Wygrałeś wycieczkę...', to twój rachunek zwiększy się o kilkaset złotych" - głosi jedna z plotek rozchodzących się wśród abonentów. Inna ostrzega przed możliwością uszkodzenia w ten sposób aparatu. - Nie spotkałem się jeszcze z takim problemem, nie mieliśmy też sygnałów od użytkowników o jakichkolwiek trudnościach spowodowanych korzystaniem z krótkich wiadomości tekstowych. Niebezpieczeństwo wynikające z przeczytania SMS-u to tylko plotka, nie ma więc potrzeby uruchomienia dodatkowego centrum informacyjnego - przekonuje Bogdan Markiewicz z sieci Era GSM. Wirusy na razie omijają komórki, choć do niedawna za równie bezpieczne urządzenia uchodziły palmtopy. - Telefony nie są jeszcze tak dalece zaawansowane technicznie, by mógł się pojawić problem wirusów. Przede wszystkim mają za małą pamięć. Błędne jest też mniemanie, że można się podszyć pod operatora tak, by wydawało się, że to on jest nadawcą wiadomości. Nasze SMS-y wysyłane są z dobrze zabezpieczonego serwera - wyjaśnia Markiewicz.
Panika z powodu e-maili czy SMS-ów ostrzegających przed teleinformatyczną apokalipsą nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Ich rozsyłanie sprawia satysfakcję wyłącznie ich autorom, nie wpływa natomiast na poprawę ochrony komputerów przed wirusami. Dużo ważniejsze jest stosowanie odpowiednich programów antywirusowych i przemyślane korzystanie z przesyłanych pocztą elektroniczną dokumentów czy poleceń przekazanych za pomocą wiadomości tekstowych. A jeśli ktoś po otrzymaniu SMS-u z rzekomego biura technicznego dzwoni na antypody, by można było wykonać diagnostykę jego aparatu, to winnego musi poszukać w lustrze.
"Ktoś rozsyła wygaszacz ekranu 'Żaba Budweiser'. Jeśli go rozpakujecie w swoim komputerze, to stracicie wszystko! Wasz twardy dysk zostanie zniszczony, a ten 'ktoś' uzyska wasze dane. Tę informację opublikował wczoraj rano Microsoft" - to fragment jednego z krążących ostatnio listów elektronicznych. - To głupi kawał, podobnie jak 99 proc. wszystkich e-maili ostrzegających przed wirusami. Z reguły w treści takiego listu mocno akcentowana jest prośba, by go natychmiast rozesłać wszystkim znajomym. Jego wiarygodność podkreśla powołanie się na autorytety: IBM, Microsoft czy firmy tworzące programy antywirusowe. Tymczasem nie wysyłają one takich informacji przypadkowym osobom - twierdzi Kamil Konieczny z Mks, polskiej firmy produkującej oprogramowanie antywirusowe. Ostrzeżenie o wygaszaczu z żabą już od kilkunastu miesięcy krąży także w wersji angielskiej. - Tego typu listów nie należy przesyłać znajomym. Wywołują one zamieszanie i generują niepotrzebny ruch w sieci, a właśnie o to chodzi ich autorom, dowcipnisiom. Informacje o nich najlepiej przekazywać firmom takim jak nasza. Na swojej witrynie uruchomiliśmy rubrykę poświęconą fałszywym alarmom. Można tam zweryfikować wszystkie ostrzeżenia - dodaje Konieczny.
Sam problem wirusów rozprzestrzeniających się za pośrednictwem poczty elektronicznej jednak istnieje. Najgłośniejszym przykładem e-mailowego wirusa był "I love you", który sparaliżował pocztę w wielu firmach. - Możliwe jest to dzięki lukom w zabezpieczeniach programów pocztowych. Nawet samo włączenie podglądu listu w popularnym Outlook Express pozwala na uruchomienie zawartego w nim kodu, który może spowodować różne szkody. Takie wirusy jak "I love you" dodatkowo potrafią wykorzystać książkę adresową do rozsyłania swoich kopii. A list, którego nadawcą jest znajomy, usypia naszą czujność - wyjaśnia przedstawiciel Mks. Istnieje jednak kilka sposobów pozwalających zminimalizować ryzyko zainfekowania komputera i ewentualnej utraty danych. - Warto zainstalować pakiet monitorujący ściągane listy oraz na bieżąco kontrolujący wszystkie zdarzenia w komputerze, potrafiący tym samym wychwycić i zablokować podejrzane zachowanie innych programów. Nie należy natomiast otwierać dokumentów czy uruchamiać programów załączonych do e-maili od nieznanych nadawców. Nie należy tego robić nawet, gdy list pochodzi od znajomego i przyjaciela, lecz nie zawiera żadnej treści, opisującej załącznik lub gdy opis jest w języku, którego na codzień nie używamy. Szczególnie podejrzliwie trzeba traktować załączniki z dziwnymi rozszerzeniami, podobnie zresztą jak pliki z dwoma rozszerzenia, z których jedno - będące w rzeczywistości częścią nazwy - wydaje się niegroźne (np. txt, jpg), ale drugiego, prawdziwego nie znamy (np. exe, pif - instruuje Kamil Konieczny.
Nowością są ostrzeżenia dotyczące niebezpiecznych SMS-ów w telefonach komórkowych. "Jeśli odczytasz wiadomość 'Wygrałeś wycieczkę...', to twój rachunek zwiększy się o kilkaset złotych" - głosi jedna z plotek rozchodzących się wśród abonentów. Inna ostrzega przed możliwością uszkodzenia w ten sposób aparatu. - Nie spotkałem się jeszcze z takim problemem, nie mieliśmy też sygnałów od użytkowników o jakichkolwiek trudnościach spowodowanych korzystaniem z krótkich wiadomości tekstowych. Niebezpieczeństwo wynikające z przeczytania SMS-u to tylko plotka, nie ma więc potrzeby uruchomienia dodatkowego centrum informacyjnego - przekonuje Bogdan Markiewicz z sieci Era GSM. Wirusy na razie omijają komórki, choć do niedawna za równie bezpieczne urządzenia uchodziły palmtopy. - Telefony nie są jeszcze tak dalece zaawansowane technicznie, by mógł się pojawić problem wirusów. Przede wszystkim mają za małą pamięć. Błędne jest też mniemanie, że można się podszyć pod operatora tak, by wydawało się, że to on jest nadawcą wiadomości. Nasze SMS-y wysyłane są z dobrze zabezpieczonego serwera - wyjaśnia Markiewicz.
Panika z powodu e-maili czy SMS-ów ostrzegających przed teleinformatyczną apokalipsą nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Ich rozsyłanie sprawia satysfakcję wyłącznie ich autorom, nie wpływa natomiast na poprawę ochrony komputerów przed wirusami. Dużo ważniejsze jest stosowanie odpowiednich programów antywirusowych i przemyślane korzystanie z przesyłanych pocztą elektroniczną dokumentów czy poleceń przekazanych za pomocą wiadomości tekstowych. A jeśli ktoś po otrzymaniu SMS-u z rzekomego biura technicznego dzwoni na antypody, by można było wykonać diagnostykę jego aparatu, to winnego musi poszukać w lustrze.
Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.