Relatywnie dobry wynik SLD, niezła pozycja Samoobrony i LPR oraz zwycięstwo PiS pokazują jeszcze jedno zjawisko. Wieszczona rewolucja liberalna, wiązana z Platformą Obywatelska, była mrzonką. Zresztą, nawet gdyby PO wygrała, nie oddawałoby to prawdy o Polsce. W naszym kraju nie ma milionów obywateli marzących o zdecydowanych, liberalnych reformach. Marzyliśmy raczej o odrobinę bardziej uczciwym państwie, a to, że nadzieje owe wiązano właśnie z liberalną PO było raczej efektem splotu okoliczności niż politycznych i ekonomicznych kalkulacji obywateli. PO kojarzono nie z liberalizmem, lecz z sanacją państwa. Tuż przed wyborami wyborcy dostrzegli i tę głębiej ukryta misję PO. I trzeba przyznać, że spora w tym zasługa PiS.
Te wybory wygrały ugrupowania socjalne i taki rezultat chyba najlepiej oddaje autentyczne poglądy większości Polaków. Nie zmienia to faktu, że liberalna kuracja jest naszemu krajowi potrzebna i PO musi działać w tym kierunku, nawet jako słabszy partner zwycięskiego PiS. A zwycięzca jest w ciekawym i - paradoksalnie - trudnym położeniu. Sukces w wyborach parlamentarnych oznacza, że zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w boju o prezydenturę wydaje się mało prawdopodobne. Polacy - podobno - nie chcą, by rządzili nimi bliźniacy.
W PiS wiedzą o tych obawach. Dlatego pojawiły się tam pomysły, by Jarosław Kaczyński - jak wiele razy wcześniej - i teraz wykonał unik i osadził na fotelu premiera swego zaufanego człowieka. Miałoby to pomóc jego bratu w pokonaniu Donalda Tuska.
Ale takie taktyczne zabiegi byłyby szkodliwe. Wybory wygrał PiS i to lider tej formacji powinien wziąć odpowiedzialność za Polskę. Tym bardziej, że wcześniejsze doświadczenia Jarosława Kaczyńskiego z kreowaniem rozmaitych postaci (premiera Jana Olszewskiego, czy pretendenta do prezydentury Adama Strzembosza) były fatalne. Zatem, panie Jarosławie: teraz albo nigdy!
Igor Zalewski