Pot przestaje być znakiem braku elegancji, a staje się ilustracją autentyzmu. Ten jest ważniejszy niż program. Dlatego Gore całuje na konwencji żonę, a Bush całuje przed kamerami Oprah Winfrey
Ponieważ każdego dnia w krajowych informacjach Polskiej Agencji Prasowej znajduję depeszę "Na tokijskiej giełdzie", wątpiłem, że PAP może mnie czymś zaskoczyć. Jakże niesłusznie. Kilka dni temu agencja podała bowiem wieść zupełnie szokującą. Pot będzie reprezentował Polskę. Czy promocyjnym hitem naszego kraju ma być Pol Pot?
Zgoda, pot, a dokładniej jego swąd, może stanowić polskie differentia specifica. Tego zdania jest każdy obcokrajowiec, który do nas przyjeżdża. Ale żeby tak od razu promować tym potem Polskę? Jakąż więc ulgę poczułem, gdy przeczytałem, że to nie jakiś pierwszy lepszy pot, ale POT drukowany, Polska Organizacja Turystyczna. Wszystko zostanie więc po staremu. Z potem będziemy sobie spokojnie walczyć, ale nie będziemy go czynić naszym towarem eksportowym. Tym bardziej że na pot postawili Brytyjczycy, a dokładnie ich odwiedzający właśnie Polskę premier Tony Blair. Występując na zjeździe swojej partii w Brighton, Blair wygłosił najważniejsze wystąpienie swej kadencji, a wygłosił je tak, że uzasadnił nazwę Partia Pracy. Wystąpienie było najważniejsze, bo pierwszy raz od ośmiu lat konserwatyści prześcignęli w sondażach laburzystów i Blair postanowił tę tendencję odwrócić. Wziął się za to z taką pasją, z taką energią, z taką determinacją, z takim samozaparciem, z takim namaszczeniem, że po jakiejś godzinie kompletnie spłynął potem. Nikt już nie zwracał uwagi na to, co mówił. Wszyscy patrzyli tylko na jego wcześniej błękitną, a teraz przylepioną do skóry zupełnie mokrą koszulę. Wystąpienie przyjęto przychylnie, ale w tym miejscu interesuje nas nie treść jakiegoś wystąpienia, ale pot i koszula Blaira. Pot nie jest czymś, co w miejscu publicznym może być obojętne. Co oznaczał w tym wypadku? Teoria A - oznaczał, że Blair czuł wielką presję. Teoria B - Blair ciężko pracował i się spocił. Teoria C - Blair cierpiał katusze. Teoria D - było naprawdę za gorąco. Ja opowiadam się jednak za teorią E - Blair pokazał dynamizm, pasję, entuzjazm.
W świecie biznesu ktoś, kto się poci, traci wiarygodność, ale w świecie demokratycznej polityki może ją dzięki potowi zyskiwać. Choć oczywiście nie zawsze, w każdym razie nie w sytuacji, gdy ma przed sobą przeciwnika - startującego w wyborach rywala czy dziennikarza albo - jak powiedziałby młody Bush - dupka. Poprzednio aż tyle uwagi poświęcono potowi polityka 40 lat temu. Richard Nixon w czasie słynnej telewizyjnej debaty z Kennedym założył zły garnitur (jasnoszary), złą koszulę (błękitną) i miał zły make-up - ot parę pacnięć pudrem. Błękit był zły, bo w połączeniu z brakiem makijażu eksponował pot, spływający Nixonowi po skroniach. Kennedy też się strasznie pocił i pod koniec debaty mankiety koszuli miał zupełnie mokre. Miał jednak białą koszulę i nikt z widzów nie zorientował się, że jest ona kompletnie mokra. Nixon na skutek widocznego zapocenia sprawił wrażenie kogoś niepewnego i będącego w defensywie. W kontaktach z publiką pot może być jednak ilustracją ofensywy. Gdy Bill Clinton spotykał się z wyborcami, podwijał mankiety (to nie żarty - ja pracuję) i ściskał ludziom dłonie z taką werwą, że po kilku minutach na kołnierzyku i na plecach koszulę miał mokrą (nie jestem salonowym delikatesem - chcę być z wami, blisko was, jeszcze bliżej, czuję was, a wy mnie). Gore, któremu zarzuca się sztywniactwo, też poci się teraz na potęgę. Ktoś, kto się tak poci, nie może być aż takim sztywniakiem. W wiecowej polityce pot przestaje więc być znakiem braku elegancji, a staje się ilustracją autentyzmu. A autentyzm jest nawet ważniejszy niż program. Dlatego Gore całuje na konwencji żonę, a Bush całuje w telewizyjnym studiu Oprah Winfrey. Tak, już słyszę, jak ktoś mówi, że ogląda Polskie ZOO 2000, czyli Studio Komitetów Wyborczych i ma tego autentyzmu po dziurki w nosie. Spokojnie. Ci nasi nie są autentyczni, oni są żałośni. Jasne, że ci w Ameryce też tacy autentyczni nie są, ale przynajmniej takie robią wrażenie. A umiejętność robienia wrażenia jest w polityce ważna szalenie.
Patrzę uważnie, ale u naszych polityków jakoś tego potu nie widzę. I nie wydaje mi się, że go nie widzę, bo wszyscy używają antyperspirantów. Nie widzę go, bo ani nie ma w nich pasji, determinacji, entuzjazmu, energii i czego tam jeszcze, ani nie ma w nich umiejętności, by pasję, determinację, entuzjazm, energię i coś tam jeszcze zagrać. Za cały autentyzm musi więc starczyć to, że na tego czy owego (raczej owego) coś znaleziono i teraz ma kwaśną minę.
Na igrzyskach w Sydney było trochę jak w naszej polityce. Takie ważne zawody, a potu, na przykład na stadionie lekkoatletycznym, niewiele. A jak był, to schowany pod tym, co na głowach i na twarzach zawodniczek wyczyniali fryzjerzy, makijażyści i wizażyści. Naszym kandydatom na mężów stanu łatwo wybaczyłbym taki sam stuprocentowy make-up, gdyby tylko reprezentowali olimpijski poziom. Niestety, w ich wypadku, make-up jest zbędny, bo trudno ukrywać pot, którego nie ma, bo nie może być, gdy nie ma emocji.
PS Niestety, to mój ostatni felieton we "Wprost". Zmuszony wybierać między "Faktami" a "Nie tylko faktami", wybrałem jednak te pierwsze. Serdecznie dziękuję redakcji i czytelnikom - tym, którzy się ze mną zgadzali, tym, którzy się nie zgadzali, a szczególnie tym, którzy niezgadzaniu się, a nawet wrogości dawali wyraz. Proszę nie płakać, nie żegnamy się na zawsze.
Zgoda, pot, a dokładniej jego swąd, może stanowić polskie differentia specifica. Tego zdania jest każdy obcokrajowiec, który do nas przyjeżdża. Ale żeby tak od razu promować tym potem Polskę? Jakąż więc ulgę poczułem, gdy przeczytałem, że to nie jakiś pierwszy lepszy pot, ale POT drukowany, Polska Organizacja Turystyczna. Wszystko zostanie więc po staremu. Z potem będziemy sobie spokojnie walczyć, ale nie będziemy go czynić naszym towarem eksportowym. Tym bardziej że na pot postawili Brytyjczycy, a dokładnie ich odwiedzający właśnie Polskę premier Tony Blair. Występując na zjeździe swojej partii w Brighton, Blair wygłosił najważniejsze wystąpienie swej kadencji, a wygłosił je tak, że uzasadnił nazwę Partia Pracy. Wystąpienie było najważniejsze, bo pierwszy raz od ośmiu lat konserwatyści prześcignęli w sondażach laburzystów i Blair postanowił tę tendencję odwrócić. Wziął się za to z taką pasją, z taką energią, z taką determinacją, z takim samozaparciem, z takim namaszczeniem, że po jakiejś godzinie kompletnie spłynął potem. Nikt już nie zwracał uwagi na to, co mówił. Wszyscy patrzyli tylko na jego wcześniej błękitną, a teraz przylepioną do skóry zupełnie mokrą koszulę. Wystąpienie przyjęto przychylnie, ale w tym miejscu interesuje nas nie treść jakiegoś wystąpienia, ale pot i koszula Blaira. Pot nie jest czymś, co w miejscu publicznym może być obojętne. Co oznaczał w tym wypadku? Teoria A - oznaczał, że Blair czuł wielką presję. Teoria B - Blair ciężko pracował i się spocił. Teoria C - Blair cierpiał katusze. Teoria D - było naprawdę za gorąco. Ja opowiadam się jednak za teorią E - Blair pokazał dynamizm, pasję, entuzjazm.
W świecie biznesu ktoś, kto się poci, traci wiarygodność, ale w świecie demokratycznej polityki może ją dzięki potowi zyskiwać. Choć oczywiście nie zawsze, w każdym razie nie w sytuacji, gdy ma przed sobą przeciwnika - startującego w wyborach rywala czy dziennikarza albo - jak powiedziałby młody Bush - dupka. Poprzednio aż tyle uwagi poświęcono potowi polityka 40 lat temu. Richard Nixon w czasie słynnej telewizyjnej debaty z Kennedym założył zły garnitur (jasnoszary), złą koszulę (błękitną) i miał zły make-up - ot parę pacnięć pudrem. Błękit był zły, bo w połączeniu z brakiem makijażu eksponował pot, spływający Nixonowi po skroniach. Kennedy też się strasznie pocił i pod koniec debaty mankiety koszuli miał zupełnie mokre. Miał jednak białą koszulę i nikt z widzów nie zorientował się, że jest ona kompletnie mokra. Nixon na skutek widocznego zapocenia sprawił wrażenie kogoś niepewnego i będącego w defensywie. W kontaktach z publiką pot może być jednak ilustracją ofensywy. Gdy Bill Clinton spotykał się z wyborcami, podwijał mankiety (to nie żarty - ja pracuję) i ściskał ludziom dłonie z taką werwą, że po kilku minutach na kołnierzyku i na plecach koszulę miał mokrą (nie jestem salonowym delikatesem - chcę być z wami, blisko was, jeszcze bliżej, czuję was, a wy mnie). Gore, któremu zarzuca się sztywniactwo, też poci się teraz na potęgę. Ktoś, kto się tak poci, nie może być aż takim sztywniakiem. W wiecowej polityce pot przestaje więc być znakiem braku elegancji, a staje się ilustracją autentyzmu. A autentyzm jest nawet ważniejszy niż program. Dlatego Gore całuje na konwencji żonę, a Bush całuje w telewizyjnym studiu Oprah Winfrey. Tak, już słyszę, jak ktoś mówi, że ogląda Polskie ZOO 2000, czyli Studio Komitetów Wyborczych i ma tego autentyzmu po dziurki w nosie. Spokojnie. Ci nasi nie są autentyczni, oni są żałośni. Jasne, że ci w Ameryce też tacy autentyczni nie są, ale przynajmniej takie robią wrażenie. A umiejętność robienia wrażenia jest w polityce ważna szalenie.
Patrzę uważnie, ale u naszych polityków jakoś tego potu nie widzę. I nie wydaje mi się, że go nie widzę, bo wszyscy używają antyperspirantów. Nie widzę go, bo ani nie ma w nich pasji, determinacji, entuzjazmu, energii i czego tam jeszcze, ani nie ma w nich umiejętności, by pasję, determinację, entuzjazm, energię i coś tam jeszcze zagrać. Za cały autentyzm musi więc starczyć to, że na tego czy owego (raczej owego) coś znaleziono i teraz ma kwaśną minę.
Na igrzyskach w Sydney było trochę jak w naszej polityce. Takie ważne zawody, a potu, na przykład na stadionie lekkoatletycznym, niewiele. A jak był, to schowany pod tym, co na głowach i na twarzach zawodniczek wyczyniali fryzjerzy, makijażyści i wizażyści. Naszym kandydatom na mężów stanu łatwo wybaczyłbym taki sam stuprocentowy make-up, gdyby tylko reprezentowali olimpijski poziom. Niestety, w ich wypadku, make-up jest zbędny, bo trudno ukrywać pot, którego nie ma, bo nie może być, gdy nie ma emocji.
PS Niestety, to mój ostatni felieton we "Wprost". Zmuszony wybierać między "Faktami" a "Nie tylko faktami", wybrałem jednak te pierwsze. Serdecznie dziękuję redakcji i czytelnikom - tym, którzy się ze mną zgadzali, tym, którzy się nie zgadzali, a szczególnie tym, którzy niezgadzaniu się, a nawet wrogości dawali wyraz. Proszę nie płakać, nie żegnamy się na zawsze.
Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.