Czy politycy poświęcą budżet w walce o mandaty do Sejmu i Senatu?
Kampania prezydencka tylko na chwilę przyćmiła głównego bohatera sceny politycznej - budżet. To budżet będzie polem bitwy w zaczynającej się już walce o mandaty do Sejmu i Senatu. A bitwa ta rozstrzygnie o wysokości deficytu, czyli o przyszłorocznej inflacji; o podatkach, czyli o tym, czy powstaną nowe miejsca pracy, czy raczej przybędzie kolejne pół miliona bezrobotnych. Wyborcy powinni mieć świadomość, że o ich głosy będzie się walczyć budżetem, a właściwie kosztem dobrego budżetu.
- Uchwalanie budżetu zamieni się w parodię normalnej procedury parlamentarnej. Udowadniając swą skuteczność, politycy będą się bawili, dorzucając kolejne wirtualne miliony złotych po stronie wydatków, natomiast dla państwa i gospodarki może to być bal na "Titanicu" - uważa prof. Jan Winiecki, ekonomista.
Wojna o budżet właściwie już się zaczęła. Rząd przesunął o sześć tygodni termin przedłożenia Sejmowi projektu. Odpowiedzią SLD było zebranie podpisów pod wnioskiem o postawienie premiera Buzka i ministra Bauca przed Trybunałem Stanu. - Jeśli te dodatkowe sześć tygodni pomoże w usprawnieniu budżetu, jestem za - mówi tymczasem prof. Marek Belka, doradca ekonomiczny prezydenta.
Wrześniowe głosowania w Sejmie poważnie nadwątliły projektowaną konstrukcję dochodów i wydatków państwa. Odrzucenie projektu zmiany ustawy o podatku od towarów i usług i akcyzowym oznacza dla kasy państwa ubytek prawie 1,5 mld zł. Trzeba będzie więc ciąć wydatki. Przyjęcie poprawki w ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego to ubytek kolejnych 240 mln zł. Odłożenie głosowania dotyczącego skrócenia czasu pracy utrudnia natomiast prognozowanie tempa wzrostu gospodarczego w 2001 r. Ponadto w Sejmie nie zakończyły się prace nad zmianami w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, istotnymi dla kształtu budżetu roku 2001.
Dla finansów publicznych najkosztowniejsze może się okazać nietrafne oszacowanie inflacji w 2000 r.: miała wynieść 5,7 proc., a osiągnie 9-10 proc. Państwo zapłaci za inflację wyższymi o 5 mld zł wypłatami dla emerytów i rencistów. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, głównym zagrożeniem dla budżetu roku wyborczego jest presja pracowników sfery budżetowej na wzrost płac.
Bohdan Wyżnikiewicz, wicedyrektor Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, jest przekonany, że w przyszłorocznym budżecie znowu największe fundusze przeznaczy się na likwidowanie skutków negatywnych zjawisk zamiast na likwidowanie ich przyczyn. Tak dzieje się ostatnio na przykład w rolnictwie.
Rząd mógłby szukać oszczędności w systemie świadczeń społecznych, ale to wymagałoby poparcia parlamentu przy uchwalaniu kilku ustaw, dotyczących np. opóźnienia przechodzenia na wcześniejsze emerytury czy uszczelnienia systemu przyznawania rent. W roku wyborczym przyjęcie tych ustaw wydaje się jednak mało prawdopodobne.
Rujnując budżet obietnicami bez pokrycia, politycy może zdobędą upragnione mandaty. Wyborcy jednak wyłącznie stracą - zapłacą podwyżkami cen, bezrobociem, recesją, dewaluacją oszczędności.
- Uchwalanie budżetu zamieni się w parodię normalnej procedury parlamentarnej. Udowadniając swą skuteczność, politycy będą się bawili, dorzucając kolejne wirtualne miliony złotych po stronie wydatków, natomiast dla państwa i gospodarki może to być bal na "Titanicu" - uważa prof. Jan Winiecki, ekonomista.
Wojna o budżet właściwie już się zaczęła. Rząd przesunął o sześć tygodni termin przedłożenia Sejmowi projektu. Odpowiedzią SLD było zebranie podpisów pod wnioskiem o postawienie premiera Buzka i ministra Bauca przed Trybunałem Stanu. - Jeśli te dodatkowe sześć tygodni pomoże w usprawnieniu budżetu, jestem za - mówi tymczasem prof. Marek Belka, doradca ekonomiczny prezydenta.
Wrześniowe głosowania w Sejmie poważnie nadwątliły projektowaną konstrukcję dochodów i wydatków państwa. Odrzucenie projektu zmiany ustawy o podatku od towarów i usług i akcyzowym oznacza dla kasy państwa ubytek prawie 1,5 mld zł. Trzeba będzie więc ciąć wydatki. Przyjęcie poprawki w ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego to ubytek kolejnych 240 mln zł. Odłożenie głosowania dotyczącego skrócenia czasu pracy utrudnia natomiast prognozowanie tempa wzrostu gospodarczego w 2001 r. Ponadto w Sejmie nie zakończyły się prace nad zmianami w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, istotnymi dla kształtu budżetu roku 2001.
Dla finansów publicznych najkosztowniejsze może się okazać nietrafne oszacowanie inflacji w 2000 r.: miała wynieść 5,7 proc., a osiągnie 9-10 proc. Państwo zapłaci za inflację wyższymi o 5 mld zł wypłatami dla emerytów i rencistów. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, głównym zagrożeniem dla budżetu roku wyborczego jest presja pracowników sfery budżetowej na wzrost płac.
Bohdan Wyżnikiewicz, wicedyrektor Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, jest przekonany, że w przyszłorocznym budżecie znowu największe fundusze przeznaczy się na likwidowanie skutków negatywnych zjawisk zamiast na likwidowanie ich przyczyn. Tak dzieje się ostatnio na przykład w rolnictwie.
Rząd mógłby szukać oszczędności w systemie świadczeń społecznych, ale to wymagałoby poparcia parlamentu przy uchwalaniu kilku ustaw, dotyczących np. opóźnienia przechodzenia na wcześniejsze emerytury czy uszczelnienia systemu przyznawania rent. W roku wyborczym przyjęcie tych ustaw wydaje się jednak mało prawdopodobne.
Rujnując budżet obietnicami bez pokrycia, politycy może zdobędą upragnione mandaty. Wyborcy jednak wyłącznie stracą - zapłacą podwyżkami cen, bezrobociem, recesją, dewaluacją oszczędności.
Więcej możesz przeczytać w 42/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.