Nie udało się. "Nie wracaj w te strony" jest wprawdzie filmem poprawnym, z wciągającą fabułą, ale pozbawionym iskry, która uczyniłaby z niego dzieło wyjątkowe. Historia podstarzałego aktora i playboya (gra go scenarzysta Sam Shepard), który nagle dostrzega, że życie przeciekło mu między palcami, jest niezbyt oryginalna, próba dogonienia zagubionego czasu naiwna i banalna. Efektowne zdjęcia pejzaży, ciekawe podchwycenie klimatu amerykańskiej prowincji to za mało - a przynajmniej od reżysera o takim nazwisku można by oczekiwać więcej.
Film Wendersa jest także wtórny. Wcześniej na polskie ekrany weszły "Persona non grata" Krzysztofa Zanussiego oraz "Broken Flowers" Jima Jarmuscha. Oba te filmy były formą rachunku sumienia, podsumowania życia jego głównych bohaterów. W dodatku produkcja Jarmuscha opowiadała o losach podstarzałego playboya. "Nie wracaj w te strony" wobec tych filmów jawi się jako powtórka z rozrywki. Tym bardziej, że jest wśród nich najsłabszy - wobec takiej konkurencji widać to podwójnie.
Agaton Koziński
"Nie wracaj w te strony" ("Don't Come Knocking"), reż. Wim Wenders, USA/Niemcy, 2005