Jeśli ma się trochę oleju w głowie, to się wie, że dzięki naszym wojującym babkom i matkom - niestety, nie wyliczono procentowo, ile było wśród nich leninistek - można wreszcie... być sobą
Panowie, niektórzy, nie zasłaniajcie okien, nie bójcie się otwierać drzwi i bez lęku wychodźcie na ulicę. Nic wam nie grozi, mimo że kobiet boicie się jak ognia. Nazywacie je feministkami i pocieszacie się na łamach tym, że stanowią one barbarzyński, przepraszam, "neobarbarzyński" margines świata, w którym przyszło wam żyć. Nie wnikam w to, co wiecie o kobietach i ich potrzebach, choć na pierwszy rzut oka widać, że wiedza ta jest mizerna. Pytam jednak, skąd bierze się ta paranoiczna wręcz niechęć, zaciemniająca jasność oglądu, wrzucająca do jednego worka poszanowanie praw każdego człowieka z lekceważącym - bo wybiórczym - do nich stosunkiem, mieszająca okrzepły już ruch emancypacyjny z leninizmem.
Już nie wiadomo, śmiać się czy załamywać ręce, gdy czyta się, że "panie z Ośki (Ośrodek Informacji Środowisk Kobiecych) wolą naśladować lewicowych hipokrytów z warszawskiego salonu, niż naprawdę bronić kobiet i dzieci. Wygodniej zostać profesorką od 'lesbian studies', niż narażać się, idąc w słusznej sprawie pod rękę z prawicą. Feminizm to jawne neobarbarzyństwo, ale polskie snobki filantropki nawet za feministki nie potrafią się porządnie przebrać". Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Dziś bowiem, gdy ma się trochę oleju w głowie, to już się wie, że nie trzeba się za nikogo przebierać - ani za feministkę, ani za snobkę filantropkę, ani za to, ani za owo. Dzięki naszym wojującym babkom i matkom - niestety, nie wyliczono procentowo, ile było wśród nich leninistek - każdy może wreszcie... być sobą. Kobieta również.
Czy tego właśnie, panowie, niektórzy, się boicie? Przecież jeśli są tak prymitywne, jak je postrzegacie, te feministki-leninistki, tak pomylone, jak o nich piszecie, i tak niewiarygodne, to czemu się ich boicie? Panowie, niektórzy.
Ciekawe, co zaczniecie pisać o nowym prezydencie Finlandii pani Tarji Halonen. Jak to możliwe, że taka wykształcona, a nigdy nie była mężatką i jeszcze ma dorosłą córkę. I w neobarbarzyński sposób - jak każda feministka-leninistka - otwarcie wyraża poparcie dla mniejszości seksualnych i prawnej rejestracji par homoseksualnych. Uwierzycie, panowie, niektórzy?
"Rodzina, a nie feminizm" - tak zatytułowano rozmowę z pełnomocnikiem rządu ds. rodziny panią Marią Smereczyńską. Pani pełnomocnik, jak to możliwe, iż przeoczyła pani, że w tym względzie wszystko się już zmieniło? Otóż po wywalczeniu dla siebie tego, co każdej kobiecie niezbędne do godnego życia, obowiązuje dzisiaj hasło: "Rodzina i feminizm". Zamiast więc odwoływać się do feministycznych haseł z lat 70., dobrze jest nieco odświeżyć feministyczną biblioteczkę, jaką każdy wypowiadający się, zwłaszcza publicznie, na temat wyzwolenia kobiet z pewnością ma. Nieprawdaż?
Niestety, nie jestem pewna, czy kiedykolwiek powstała feministyczna rozprawka na temat "Kawiarnia czy sklep nie są dla szczęśliwej rodziny szczególnym celem i pomysłem na spędzanie czasu". Gdyby jednak puścić wodze fantazji, to przecież można by sobie wyobrazić szczęśliwą rodzinę pochyloną nad tortem czekoladowym. Wystarczy przypomnieć sobie, czym może się skończyć wspomnienie ciasteczka z dzieciństwa (patrz: Marcel Proust i jego magdalenka).
"Nie da się nazwać walki o wyzwolenie kobiet polityką prorodzinną". Tak pani twierdzi? Oj, da się, pani pełnomocnik, da. Trzeba tylko spojrzeć na sprawę rodziny nie z partyjnej, subiektywnej, lecz z ludzkiej strony - począwszy od pigułki antykoncepcyjnej, a na karaniu za maltretowanie rodziny skończywszy. "Korzenie ideologii feministycznej tkwią w marksizmie". To też pani słowa. Engels powiedział: "Pierwszym warunkiem wyzwolenia kobiet jest ich zaangażowanie w życie publiczne, a to w efekcie doprowadzi do zaniku monogamicznej rodziny jako podstawowej komórki społecznej". Czy znała pani tę "niesłuszną" myśl, zanim zaangażowała się pani w życie publiczne? To przeoczenie czy świadome działanie? A może już wcześniej przypadkowo sięgnęła pani po Montaignea, który kilkaset lat przed Engelsem zauważył, że "kobiety wcale nie są w błędzie, gdy odmawiają stosowania się do reguł życia obowiązujących na świecie; przecież to mężczyźni je wprowadzili, nie pytając kobiet o zgodę". Rany boskie, czyżby kolejny właśnie zdemaskowany leninista-feminista, panowie, niektórzy? Czy to dlatego, że media stymulują wstyd z powodu bycia żoną i matką zajmującą się wyłącznie domem, poszła pani inną drogą? Czy po prostu jak każda normalna kobieta postanowiła pani wziąć życie w swoje ręce? Narażając się tym samym, pewnie nieświadomie, na to, że panowie, niektórzy, któregoś dnia dostrzegą, iż słowa nie idą w parze z czynami. I mogą panią posądzić o... straszne słowo, ale je napiszę: feminizm.
Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.