Henryk K., obywatel RP i Austrii, zaskarżył Polskę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu
Skargę uzasadniał tym, że w naszym kraju wyznacza się tak wysokie wpisy sądowe, iż ogranicza to dostęp do wymiaru sprawiedliwości. W ten sposób ludzie gorzej sytuowani i biedni nie mają szans dochodzenia swoich praw w sądach. Niedawno sprawa Henryka K. trafiła na wokandę trybunału.
Henryk K. chciał wybudować w Płocku myjnię samochodową. Samorząd lokalny zwlekał z wydaniem stosownej decyzji, więc przedsiębiorca poskarżył się w NSA na bezczynność organu administracji. Sąd przyznał mu rację. Henryk K. pozwał wówczas władze samorządowe, domagając się odszkodowania w wysokości 585 tys. zł. Rozpatrujący sprawę Sąd Wojewódzki w Płocku zażądał jednak wpisu w wysokości prawie 31 tys. zł. Powód zwrócił się więc do sądu o zwolnienie go od opłat. Ostatecznie kwotę wpisu obniżono do 10 tys. zł. Ale Henryk K. także tej kwoty nie był w stanie zapłacić. Ostatecznie zatem powództwo odrzucono. Przed trybunałem w Strasburgu Henryk K. ma realne szanse na zwycięstwo i odszkodowanie.
- Wiele osób biednych oraz "słabszych społecznie" jest w praktyce pozbawionych w Polsce dostępu do sądu. Oprócz wysokich wpisów problemem jest przewlekłość postępowania i egzekucja świadczeń cywilnych. Te niepokojące zjawiska realnie ograniczają prawo obywateli III RP do rzetelnego i sprawiedliwego procesu, co przecież gwarantuje art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka - mówi Marek Nowicki, prezes Fundacji Helsińskiej. Podobną opinię wyraził podczas niedawnej wizyty w Polsce prof. Luzius Wildhaber, prezes Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Fundacja Helsińska postanowiła przeprowadzić międzynarodowe badania porównawcze pod hasłem "Dostępność sprawiedliwości". Mają odpowiedzieć na pytanie, czy sprawiedliwość jest przywilejem wyłącznie ludzi bogatych, czy obejmuje też mniej zamożnych, a nawet ubogich. Wcześniejsze analizy wykazały, że w ocenie ponad 50 proc. Polaków dostęp do sprawiedliwości zależy od statusu majątkowego.
Jednocześnie opinia publiczna dowiaduje się, że te same sądy arbitralnie odmawiają zwolnień z kosztów osobom ubogim, a przyznają taki przywilej tym, którzy bez kłopotu mogliby wnieść stosowne opłaty. Tak było na przykład w wypadku Marka Siwca, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, któremu "darowano" wpis lub znacznie zmniejszono jego wysokość, gdy wniósł pozwy przeciwko "Super Expressowi" i "Życiu Warszawy". Sprawa Henryka K. przed trybunałem w Strasburgu może się stać ważnym precedensem. Warto przypomnieć, że w lutym tego roku trybunał orzekł (w sprawie Garcii Manibardo przeciwko Hiszpanii), że odrzucenie apelacji tylko z tego powodu, iż powódka nie złożyła wymaganego depozytu, naruszyło jej prawo do rzetelnego sądu, a więc art. 6 konwencji. Hiszpania musiała zapłacić Garcii Manibardo 520 tys. peset tytułem zwrotu kosztów postępowania.
Tym samym trybunał potwierdził swoje wcześniejsze stanowisko, że opłaty sądowe powinny być tamą dla nieuzasadnionych roszczeń, ale niczym więcej (sprawy Airey przeciwko Irlandii i Webb przeciwko Wielkiej Brytanii). Opłaty sądowe nie mogą jednak zamykać drogi do dochodzenia sprawiedliwości osobom rzeczywiście pokrzywdzonym. Tym bardziej że instytucja wpisu sądowego nie jest w krajach Unii Europejskiej obligatoryjna. W Stanach Zjednoczonych powództwo może wnieść każdy i bez wpisu, ale jeśli nie jest ono uzasadnione, powoda obciąża się kosztami procesu. W Polsce "urzędowa stawka" - zgodnie z rozporządzeniem ministra sprawiedliwości z 1996 r. - wynosi 8 proc. kwoty, której domaga się powód. Zmniejsza się ona wraz ze wzrostem dochodzonej sumy. Od roszczenia w wysokości 30 tys. zł należy więc na przykład zapłacić 2,4 tys. zł. Maksymalny wpis sądowy w Polsce wynosi 100 tys. zł. Właśnie tyle zapłacił Aleksander Kwaśniewski, który wniósł pozew przeciwko "Życiu" (w związku z artykułem "Wakacje z agentem").
Jak wynika z analiz wykonania budżetu państwa przygotowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli, dochody Ministerstwa Sprawiedliwości w 1998 r. były o 20 proc. wyższe od zakładanych. Nadwyżki pochodziły głównie z wpływów z opłat sądowych. Można zrozumieć potrzeby niedoinwestowanego wymiaru sprawiedliwości, nie mogą być one jednak zaspokajane kosztem tych, którym wymiar sprawiedliwości ma służyć.
- Pełniąc funkcję rzecznika praw obywatelskich, wielokrotnie występowałem o obniżenie stawek opłat za niektóre rodzaje spraw. Obawiam się, że generalnie zbyt wysokie koszty postępowania odstraszają naszych obywateli od rozwiązywania swoich problemów przed sądami - konkluduje prof. Adam Zieliński, sędzia NSA, były rzecznik praw obywatelskich.
Henryk K. chciał wybudować w Płocku myjnię samochodową. Samorząd lokalny zwlekał z wydaniem stosownej decyzji, więc przedsiębiorca poskarżył się w NSA na bezczynność organu administracji. Sąd przyznał mu rację. Henryk K. pozwał wówczas władze samorządowe, domagając się odszkodowania w wysokości 585 tys. zł. Rozpatrujący sprawę Sąd Wojewódzki w Płocku zażądał jednak wpisu w wysokości prawie 31 tys. zł. Powód zwrócił się więc do sądu o zwolnienie go od opłat. Ostatecznie kwotę wpisu obniżono do 10 tys. zł. Ale Henryk K. także tej kwoty nie był w stanie zapłacić. Ostatecznie zatem powództwo odrzucono. Przed trybunałem w Strasburgu Henryk K. ma realne szanse na zwycięstwo i odszkodowanie.
- Wiele osób biednych oraz "słabszych społecznie" jest w praktyce pozbawionych w Polsce dostępu do sądu. Oprócz wysokich wpisów problemem jest przewlekłość postępowania i egzekucja świadczeń cywilnych. Te niepokojące zjawiska realnie ograniczają prawo obywateli III RP do rzetelnego i sprawiedliwego procesu, co przecież gwarantuje art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka - mówi Marek Nowicki, prezes Fundacji Helsińskiej. Podobną opinię wyraził podczas niedawnej wizyty w Polsce prof. Luzius Wildhaber, prezes Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Fundacja Helsińska postanowiła przeprowadzić międzynarodowe badania porównawcze pod hasłem "Dostępność sprawiedliwości". Mają odpowiedzieć na pytanie, czy sprawiedliwość jest przywilejem wyłącznie ludzi bogatych, czy obejmuje też mniej zamożnych, a nawet ubogich. Wcześniejsze analizy wykazały, że w ocenie ponad 50 proc. Polaków dostęp do sprawiedliwości zależy od statusu majątkowego.
Jednocześnie opinia publiczna dowiaduje się, że te same sądy arbitralnie odmawiają zwolnień z kosztów osobom ubogim, a przyznają taki przywilej tym, którzy bez kłopotu mogliby wnieść stosowne opłaty. Tak było na przykład w wypadku Marka Siwca, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, któremu "darowano" wpis lub znacznie zmniejszono jego wysokość, gdy wniósł pozwy przeciwko "Super Expressowi" i "Życiu Warszawy". Sprawa Henryka K. przed trybunałem w Strasburgu może się stać ważnym precedensem. Warto przypomnieć, że w lutym tego roku trybunał orzekł (w sprawie Garcii Manibardo przeciwko Hiszpanii), że odrzucenie apelacji tylko z tego powodu, iż powódka nie złożyła wymaganego depozytu, naruszyło jej prawo do rzetelnego sądu, a więc art. 6 konwencji. Hiszpania musiała zapłacić Garcii Manibardo 520 tys. peset tytułem zwrotu kosztów postępowania.
Tym samym trybunał potwierdził swoje wcześniejsze stanowisko, że opłaty sądowe powinny być tamą dla nieuzasadnionych roszczeń, ale niczym więcej (sprawy Airey przeciwko Irlandii i Webb przeciwko Wielkiej Brytanii). Opłaty sądowe nie mogą jednak zamykać drogi do dochodzenia sprawiedliwości osobom rzeczywiście pokrzywdzonym. Tym bardziej że instytucja wpisu sądowego nie jest w krajach Unii Europejskiej obligatoryjna. W Stanach Zjednoczonych powództwo może wnieść każdy i bez wpisu, ale jeśli nie jest ono uzasadnione, powoda obciąża się kosztami procesu. W Polsce "urzędowa stawka" - zgodnie z rozporządzeniem ministra sprawiedliwości z 1996 r. - wynosi 8 proc. kwoty, której domaga się powód. Zmniejsza się ona wraz ze wzrostem dochodzonej sumy. Od roszczenia w wysokości 30 tys. zł należy więc na przykład zapłacić 2,4 tys. zł. Maksymalny wpis sądowy w Polsce wynosi 100 tys. zł. Właśnie tyle zapłacił Aleksander Kwaśniewski, który wniósł pozew przeciwko "Życiu" (w związku z artykułem "Wakacje z agentem").
Jak wynika z analiz wykonania budżetu państwa przygotowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli, dochody Ministerstwa Sprawiedliwości w 1998 r. były o 20 proc. wyższe od zakładanych. Nadwyżki pochodziły głównie z wpływów z opłat sądowych. Można zrozumieć potrzeby niedoinwestowanego wymiaru sprawiedliwości, nie mogą być one jednak zaspokajane kosztem tych, którym wymiar sprawiedliwości ma służyć.
- Pełniąc funkcję rzecznika praw obywatelskich, wielokrotnie występowałem o obniżenie stawek opłat za niektóre rodzaje spraw. Obawiam się, że generalnie zbyt wysokie koszty postępowania odstraszają naszych obywateli od rozwiązywania swoich problemów przed sądami - konkluduje prof. Adam Zieliński, sędzia NSA, były rzecznik praw obywatelskich.
Więcej możesz przeczytać w 45/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.