Sam Lew Rywin wskazał na Roberta Kwiatkowskiego jako swojego bezpośredniego zleceniodawcę
Na polecenie prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka białostocka prokuratura będzie prowadziła śledztwo mające ustalić, kto wchodził w skład grupy trzymającej władzę, która posłała Lwa Rywina do Agory z propozycją zapłacenia 17,5 mln dolarów łapówki za ustawę umożliwiającą kupienie Polsatu. Tej decyzji można tylko przyklasnąć. Odnawia ona szansę ostatecznego zamknięcia jednej z największych afer III RP.
Do tej pory sytuacja była co najmniej dziwna. Oto sąd skazał Rywina na dwa lata więzienia za pomoc w płatnej protekcji, a prokuratura nie podejmowała działań, które doprowadziłby do ustalenia jego mocodawców. Szokowało to tym bardziej, że badająca tę aferę komisja śledcza zgromadziła wiele dowodów pozwalających zidentyfikować wspólników Rywina.
Według ustaleń komisji, potwierdzonych specjalną uchwałą sejmową, sam Lew Rywin wskazał, i to kilkakrotnie, na Roberta Kwiatkowskiego jako swojego bezpośredniego zleceniodawcę. Jego nazwisko wymienił podczas konfrontacji w gabinecie premiera 22 lipca 2002 r., kiedy Leszek Miller zażądał ujawnienia osoby, która wysłała go do Agory z żądaniem pieniędzy. Na sprawczą rolę Kwiatkowskiego w propozycji korupcyjnej wskazał też Rywin w rozmowie z Jerzym Urbanem pod koniec lipca 2002 r. Potwierdził to w notatce z 25 lipca 2002 r., wręczonej prezydentowi Kwaśniewskiemu 28 lipca 2002 r.
Było znamienne, że tych oskarżeń Kwiatkowski wcale nie miał za złe Rywinowi. Co więcej, spotkał się z nim 25 lipca 2002 r., trzy dni po oskarżeniu w gabinecie premiera, i obiecał, że w razie potrzeby złoży zeznania dostarczające mu alibi. Tak przecież nie postępuje człowiek bez powodu uwikłany w aferę. Tak zachowuje się tylko wspólnik, świadomy potrzeby zniechęcenia do mówienia kompana przyłapanego na gorącym uczynku.
Z danej Rywinowi obietnicy Kwiatkowski lojalnie się wywiązał. Kiedy sprawa się wydała i prokuratura wszczęła śledztwo, w pierwszym zeznaniu 14 stycznia 2003 r. Kwiatkowski wiele faktów przed nią zataił, a w najistotniejszej kwestii wręcz usiłował skierować na fałszywy trop. Treść tego zeznania pozostanie zresztą świadectwem kompromitacji nie tylko zeznającego. Kwiatkowski odpowiadał tak, aby jak najmniej ujawnić, ale i prokurator pytał tak, jakby niczego nie chciał się dowiedzieć.
Dobrze się więc dzieje, że decyzją o wznowieniu śledztwa prokuratura usiłuje tamto zaniechanie odrobić. Wiele tropów zostało już skutecznie zatartych, ale wystarczy przecież istniejących ciągle dowodów, aby w aferze Rywina ukarać nie tylko bezwolne narzędzie, lecz także ludzi, którzy się nim posłużyli.
O tym przecież, że oni byli, miliony Polaków obserwujących prace sejmowej komisji śledczej wiedzą od dawna.
Do tej pory sytuacja była co najmniej dziwna. Oto sąd skazał Rywina na dwa lata więzienia za pomoc w płatnej protekcji, a prokuratura nie podejmowała działań, które doprowadziłby do ustalenia jego mocodawców. Szokowało to tym bardziej, że badająca tę aferę komisja śledcza zgromadziła wiele dowodów pozwalających zidentyfikować wspólników Rywina.
Według ustaleń komisji, potwierdzonych specjalną uchwałą sejmową, sam Lew Rywin wskazał, i to kilkakrotnie, na Roberta Kwiatkowskiego jako swojego bezpośredniego zleceniodawcę. Jego nazwisko wymienił podczas konfrontacji w gabinecie premiera 22 lipca 2002 r., kiedy Leszek Miller zażądał ujawnienia osoby, która wysłała go do Agory z żądaniem pieniędzy. Na sprawczą rolę Kwiatkowskiego w propozycji korupcyjnej wskazał też Rywin w rozmowie z Jerzym Urbanem pod koniec lipca 2002 r. Potwierdził to w notatce z 25 lipca 2002 r., wręczonej prezydentowi Kwaśniewskiemu 28 lipca 2002 r.
Było znamienne, że tych oskarżeń Kwiatkowski wcale nie miał za złe Rywinowi. Co więcej, spotkał się z nim 25 lipca 2002 r., trzy dni po oskarżeniu w gabinecie premiera, i obiecał, że w razie potrzeby złoży zeznania dostarczające mu alibi. Tak przecież nie postępuje człowiek bez powodu uwikłany w aferę. Tak zachowuje się tylko wspólnik, świadomy potrzeby zniechęcenia do mówienia kompana przyłapanego na gorącym uczynku.
Z danej Rywinowi obietnicy Kwiatkowski lojalnie się wywiązał. Kiedy sprawa się wydała i prokuratura wszczęła śledztwo, w pierwszym zeznaniu 14 stycznia 2003 r. Kwiatkowski wiele faktów przed nią zataił, a w najistotniejszej kwestii wręcz usiłował skierować na fałszywy trop. Treść tego zeznania pozostanie zresztą świadectwem kompromitacji nie tylko zeznającego. Kwiatkowski odpowiadał tak, aby jak najmniej ujawnić, ale i prokurator pytał tak, jakby niczego nie chciał się dowiedzieć.
Dobrze się więc dzieje, że decyzją o wznowieniu śledztwa prokuratura usiłuje tamto zaniechanie odrobić. Wiele tropów zostało już skutecznie zatartych, ale wystarczy przecież istniejących ciągle dowodów, aby w aferze Rywina ukarać nie tylko bezwolne narzędzie, lecz także ludzi, którzy się nim posłużyli.
O tym przecież, że oni byli, miliony Polaków obserwujących prace sejmowej komisji śledczej wiedzą od dawna.
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.