Golik powiedział, że postępowania w Brukseli, nawet jeśli się toczy, to w sprawie, a nie przeciwko jego osobie. Dodał, że prokuratura belgijska nie poinformowała go do tej pory o losach prowadzonego postępowania. "Moje życie właściwie w ciągu jednego dnia zostało zrujnowane, słowa prostytutki postawiono przeciwko moim i wydano bezwzględny wyrok. Bez prawa do obrony" - oświadczył.
Jak poinformował, nie jest prawdą, że oskarżająca go prostytutka miała jego telefon komórkowy. "To kłamstwo. Nie zgubiłem telefonu, nie skradziono mi go" - powiedział Golik, pokazując telefon komórkowy. "Natomiast jakiś czas temu zaginął mój notatnik elektroniczny, mój palmtop. Przypuszczam, że to właśnie tym notatnikiem mogła się posłużyć ta kobieta" - dodał.
Golik uważa, że zarzuty wobec niego można bardzo łatwo zweryfikować, ponieważ - jak wyjaśnił - budynek parlamentu jest monitorowany i można sprawdzić, kiedy wychodził z budynku.
Europoseł zaapelował też do mediów, aby nie ferowały wyroków, zanim sprawy nie wyjaśni prokuratura lub sąd. Jak dodał, nie wie, kto i dlaczego postanowił - jak to określił - go zniszczyć. "Albo chodzi o pieniądze, albo o coś znacznie więcej" - ocenił.
Zasugerował, że atak na niego mógł być spowodowany jego działaniem przeciwko budowie Gazociągu Północnego na dnie Bałtyku. Rozdał dziennikarzom materiały, które mają świadczyć o jego aktywności w tej sprawie - m.in. list do Greenpeace i szefa Parlamentu Europejskiego Josepa Borrella. "Być może tu państwo znajdziecie odpowiedzi" - zwrócił się do dziennikarzy.
Po wygłoszeniu oświadczenia Golik nie chciał odpowiadać na żadne pytania dziennikarzy. W jego zastępstwie, odpowiedzi udzielali adwokaci - Pierre Allard i Agata Michalska.
Pod koniec konferencji jeden z dziennikarzy wręczył europosłowi kosz prezerwatyw. Oburzony Golik szybko opuścił salę konferencyjną.
ss, ks, pap