Moda na żywność tradycyjną

Moda na żywność tradycyjną

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pozostawanie w niszy zapewnia lata prosperity
O konfitury z płatków róży produkowane przez niewielką firmę Polska Róża z Falent Nowych pod Warszawą biją się dzisiaj najlepsze delikatesy w kraju. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze siedem lat temu pierwsza partia konfitur, z powodu przeterminowania, mogła trafić na śmietnik. Towar przez cztery miesiące nie mógł znaleźć nabywcy.
- Pojechałem ze słoikami do Krakowa. Myślałem, że kto jak kto, ale cukiernicy w Galicji, słynącej z pączków z różą, z pewnością kupią moje konfitury. Chodziłem więc od cukiernika do cukiernika... i nic - wspomina Ernest Michalski, właściciel Polskiej Róży. Okazało się, że pączki z różą, owszem, są tam popularne, ale na sylwestra. Popyt pojawiający się raz do roku nie wystarczyłby, by związać koniec z końcem. Wreszcie po znajomości całą partię kupił szef cechu cukierników, który rozprowadził towar wśród swoich kolegów.
Michalski, z wykształcenia nawigator morski, z zawodu rzeczoznawca w handlu zagranicznym, poszedł po rozum do głowy i swój towar zaczął dostarczać bezpośrednio do sklepów. Chwyciło. Klienci detaliczni chętnie zaczęli sięgać po nowość, która przypominała im babcine frykasy.
Zanim na rynku pojawiły się konfitury, które rozsławiły spółkę Polska Róża, Michalski już w latach 80. produkował soki i syropy z owoców róży, uprawianej na trzech plantacjach. Produktem ubocznym były płatki kwiatów. Teraz gdy Michalski odkrył rynkową niszę tradycyjnych wyrobów, popyt pozwala mu na produkcję 20 ton różanych konfitur rocznie. To jedna trzecia obrotów jego firmy. Szef Polskiej Róży twierdzi, że produkcja pokrywa całość krajowego zapotrzebowania detalistów.

Na tropie własnej niszy
Przetwórstwo to prosty interes. Jeśli ktoś chce odnieść sukces, musi trochę pomyśleć, jak znaleźć swoją niszę.
- Im produkt bardziej tradycyjny, tym lepiej - zdradza przepis na sukces Stanisław Dąbrowski, współwłaściciel firmy Provitus z Radzymina na Mazowszu, która z obrotami kilkunastu milionów złotych rocznie zdobyła świetną pozycję na krajowym rynku dodatków do potraw i przekąsek. Chodzi o rarytasy z babcinej spiżarni: marynowane grzybki, żurawinę do mięs czy korniszony. Moda na tradycyjne przysmaki jest skrzętnie wykorzystywana przez Provitusa. Do oferty włączono już ogórki z chili i po kaszubsku - ze stosowną etykietą w tymże języku. Grzybki sprzedawane są w słoikach z fantazyjną przykrywką.
Wykorzystując modę na zdrową, naturalną żywność, firma zapowiada, że na wiosnę wprowadzi na rynek naturalne marynaty do grilla.

Czas brzozowego soku
Rodzina pszczelarzy ze wsi Biernatka w zachodniopomorskiem od kilku lat propaguje picie soku brzozowego. Napój ten, popularny za naszą wschodnią granicą i uważany tam za bardzo zdrowy, powoli zdobywa sobie miejsce w polskich sklepach ze zdrową żywnością.
- Ojciec dużo podróżował i podczas jednej z takich wypraw poznał człowieka wywiezionego na Syberię, który twierdził, że zdrowie zawdzięcza właśnie sokowi z brzozy. Tak zrodził się pomysł, by oprócz produkowania miodu zająć się pozyskiwaniem i sprzedażą soku - mówi Marek Patalas, współwłaściciel firmy Eko-Barć z Biernatki.
Rodzinna firma miała las, więc z otrzymaniem pozwoleń umożliwiających zbiór i sprzedaż brzozowego soku nie było problemu. Patalas mówi, że na razie wpływy ze sprzedaży soku - 6 zł za litr - są niewielkie i stanowią około kilku procent obrotów firmy.
- Wiem, że powinniśmy zmienić nasze zwykłe litrowe słoiki na opakowania przyjemniejsze dla oka. Marzy mi się też ładna etykieta z opisem zdrowotnego działania soku - mówi Patalas. Ale na razie sok brzozowy musi poczekać na inwestycje w marketing i opakowania, bo pszczelarze z Biernatki pochłonięci są przystosowywaniem firmy do działalności po wejściu do UE. Muszą m.in. wymienić na metalowe wszystkie drewniane kadzie, w jakich dotychczas przechowywano miód. Patalas jednak zapowiada, że czas brzozowego soku jeszcze nadejdzie.

Najważniejszy jest dobry smak
Równie po cichu drogę do najlepszych sklepów w kraju toruje sobie piwo z Lwówka Śląskiego na Dolnym Śląsku. Książęce i Dobre Mocne oraz od niedawna Wrocławskie to piwa niepasteryzowane, warzone według starych receptur.
- Nasze piwo dojrzewa bez chemicznych przyspieszaczy, leżakuje 30 dni i jest zdatne do spożycia przez około 3 miesiące - zapewnia Irena Galicka, dyrektor ds. technicznych w browarze.
Wolfgang Bauer, prywatny niemiecki przedsiębiorca, który kupił upadający browar w 1999 r., postawił na produkt, którego tradycyjny smak docenią piwosze. I tak się stało. Po dwóch latach inwestycji z taśm zeszły pierwsze butelki złocistego napoju. Od tamtego czasu piwo z Lwówka zebrało już szereg prestiżowych nagród, z Chmielakami Krasnostawskimi na czele.
Choć - jak podkreśla Irena Galicka - firma nie reklamuje się i nie wyposaża sklepów w lady i stojaki do ekspozycji piwa, bardzo dba o opakowania. Piwo z Lwówka rozlewane jest do drewnianych skrzyneczek, a nalewaki do pubów wykonywane są z brzozowego drzewa.
Zapotrzebowanie na piwo rośnie, a browar powoli zbliża się do wykorzystania całości mocy, tj. 100 tys. hektolitrów rocznie. Zwiększać ich jednak nie będzie, bo ucierpiałby na tym smak lwóweckiego piwa. Poza tym rozpoczęcie produkcji masowej oznaczałoby opuszczenie ligi, w której firma sobie nieźle radzi. Pozostawanie w niszy zapewnia lata prosperity, uniezależniając od kaprysów gospodarki.