Koty zamordowały Miss Sajgon

Koty zamordowały Miss Sajgon

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak musicalowe hity uzdrowiły finanse warszawskiego Teatru Roma.
Film Nieustraszeni pogromcy wampirów Romana Polańskiego w końcu lat 60. dał początek nowemu gatunkowi horrorów. Za kilkanaście miesięcy Teatr Muzyczny "Roma" wystawi musical Taniec wampirów oparty właśnie na scenariuszu Polańskiego. Będzie to najdroższa dotychczasowa produkcja teatralna w Polsce - warta 3 mln zł. - Spektakl zamierzamy zagrać 200 razy - informuje Wojciech Kępczyński, dyrektor teatru.
Ta zapowiedź ma swoje znaczenie. Na wystawiany obecnie musical Koty już w kwietniu nie było biletów na wrześniowe przedstawienia. Od połowy grudnia 2003 roku teatr zagrał musical autorstwa Andrew Llyoda Webbera sto razy. Na każdym przedstawieniu był komplet widzów. Co wieczór z biletów do kasy wpływało 50 tys. zł.
Nie zawsze było tak dobrze. W 1999 roku, kiedy Wojciech Kępczyński obejmował fotel dyrektora Romy, kasę regularnie opróżniał komornik. Teatr, wówczas jeszcze operetkowy, był zadłużony na 3 mln zł. Kępczyński wspomina, że zastał nie tylko długi, ale i rozgoryczoną 280-osobową załogę (teatr nie płacił składek ZUS), cztery związki zawodowe i miesięczny czynsz w wysokości 140 tys. zł dla właściciela budynku - Warszawskiej Kurii Metropolitarnej. Takie obciążenia teatr ponosi do dzisiaj.
Ze względu na wysoki czynsz i konieczność utrzymywania na etacie liczniejszej załogi niż w teatrach dramatycznych Roma ma największą spośród warszawskich teatrów dotację z miejskiej kasy. Rocznie jest to około 10 mln zł.
Po pięciu latach w teatrze przy ulicy Nowogrodzkiej zmieniło się jednak niemal wszystko. - Samodzielnie spłaciliśmy długi, zredukowaliśmy zatrudnienie do 120 osób, nie mamy już ani jednego związku zawodowego - wylicza Kępczyński, który przed Romą przez osiem lat kierował teatrem w Radomiu, organizował festiwale gombrowiczowskie i uczył się zarządzania show-biznesem w Nowym Jorku i Londynie.
Pytany o patent na sukces Romy dyrektor wskazuje na trzy zasadnicze sprawy. Po pierwsze, wyprowadzenie wszelkich usług związanych z obsługą techniczną sceny (budowa dekoracji, szycie kostiumów, ochrona) na zewnątrz. Na etatach w komórkach technicznych pozostały 1-2 osoby do bieżącej konserwacji sprzętu i kostiumów.
- Obecny stan zatrudnienia da się jeszcze zredukować o jakieś 10 proc. - zapewnia Marek Szyjko, zastępca i prawa ręka Kępczyńskiego. Po drugie, system castingowy, polegający na zatrudnianiu artystów do poszczególnych projektów. To właśnie pozwala na utrzymywanie na etatach tylko 25 muzyków, aktorów i tancerzy, co jest liczbą skromną jak na scenę muzyczną. I po trzecie - repertuar. Teatr wystawia wyłącznie światowe szlagiery. - Pod tym względem jestem dyktatorem - sam wybieram tytuły, wszystko wcześniej oglądając za granicą - wyjaśnia dyrektor.
Finansowo teatr stoi na trzech nogach
- utrzymuje się dzięki dotacjom z miejskiej kasy (9-10 mln zł), datków od sponsorów (od 1,5 do 2,5 mln zł) i wpływom z biletów, gadżetów, programów (6-8 mln zł).
W wypadku przedstawienia proporcje budżetu (zwykle jest to od 2 do 3 mln zł) wyglądają inaczej. Od 50 do 75 proc. środków pochodzi od sponsorów, 5-20 proc. to fundusze własne, a 20-25 proc. to dotacje publiczne. Pieniądze z kasy miejskiej pokrywają tylko czynsz oraz płace pracowników. - Bez sponsora nie mam możliwości wystawienia czegokolwiek - uważa Kępczyński.
Od kilku lat sponsorem przedstawień Romy jest BRE Bank SA. Wspiera placówkę z kilku powodów: teatr ma już prestiż, tysiącosobową widownię, daje siedem spektakli w tygodniu, na afiszach są szlagierowe tytuły z dobrymi recenzjami. - Sponsor chętniej zaangażuje się w spektakl wróżący sukces komercyjny niż w artystyczne arcydzieło dla małej widowni - mówi Szyjko.
Przez lata zmieniło się też nastawienie banków do finansowania Romy. Dyrektor Szyjko opowiada, że gdy cztery lata temu starał się o 300 tys. zł kredytu bankowego na sfinansowanie musicalu Piotruś Pan, cztery banki mu odmówiły. Zgodę wyraził jedynie Bank Handlowy. Dzisiaj jest inaczej. - Pięć banków, w których ubiegaliśmy się o 200 tys. zł na Koty, odpowiedziało pozytywnie. Nawet nie trzeba było przestawiać szczegółowych dokumentów finansowych. Jesteśmy wiarygodni - cieszy się Szyjko.
Szefowie teatru zapewniają, że tak kalkulują koszty produkcji, by przy zapełnieniu widowni na każdym spektaklu w 85 proc. wypracować zysk. Jeśli tak nie jest - przedstawienie pada.
Od pomysłu na nowy spektakl do momentu jego wystawienia mijają zwykle dwa lata. Jeszcze przed pierwszym podniesieniem kurtyny teatr musi zapłacić za licencję od 15 do 35 tys. euro. Jeśli więc do premiery nie dojdzie, pieniądze przepadają. Zwykle prawa autorskie opiewają na 220-240 spektakli. Kępczyński ubolewa, że jego produkcje zbyt wcześnie schodzą z afisza. - Koty "zamordowały" Miss Saigon. Przedstawienie to mogliśmy grać dużo dłużej, i to przy pełnej widowni - mówi. Ale takie są konsekwencje bycia teatrem repertuarowym, w którym na zmianę gra się kilka tytułów. To nie West End, gdzie każdy spektakl jest wystawiany tak długo, jak długo jest widownia. - Gdybyśmy mogli robić tak jak londyńskie teatry i mielibyśmy wyłącznie kontraktową załogę czy mniej płacilibyśmy za czynsz, Roma byłaby bardzo zyskownym przedsięwzięciem - uważa dyrektor.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie holdingu teatralnego z wieloma scenami tak jak w Niemczech. - Jestem w stanie poprowadzić jednocześnie 3-4 sceny musicalowe w różnych miastach - deklaruje Kępczyński.
W 2001 r. Romą interesowali się brytyjscy inwestorzy, ale po 11 września wycofali się. Teraz sondażowe rozmowy teatr prowadzi z "dużymi polskimi koncernami mediowymi". Scena przy Nowogrodzkiej, według brytyjskiej firmy Cameron MacIntosh, byłaby dochodowa, gdyby widownię powiększyć z obecnych 1000 miejsc do 1250.
Żaden z polskich teatrów takich kalkulacji nie przeprowadza. Ale też żaden z dyrektorów teatrów - poza Kępczyńskim - nie wpadł na pomysł, by bilety sprzedawać za pośrednictwem 29 biur podróży, by na promocję przeznaczać 15-20 proc. budżetu spektaklu (średnia wśród teatrów to 5-8 proc.) czy też przeprowadzać ankiety wśród widzów.
To wszystko procentuje. Wpływ na sukces teatru ma również pokoleniowa wymiana widowni. Ubywa starszej generacji wielbicieli operetki, przybywa młodej klasy średniej preferującej musicale.