Desperado na luzie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co zrobi premier Marek Belka, jeśli Sejmu da mu szansę?
Na rozmowę z nami premier przyszedł do swojej kancelarii z pobliskiego Belwederu na piechotę, ale w charakterystycznym dla niego ostrym tempie. Był wyluzowany, choć na trzy tygodnie przed kluczowym dla gabinetu głosowaniem w Sejmie miał prawo czuć się jak polityczny desperado. Tym ostrzej atakował liderów partii politycznych, którzy - jego zdaniem - wypowiedzą każdą głupotę, byle tylko dać się zapamiętać elektoratowi.

Jak samopoczucie, Panie Premierze?
Normalne, dobre.

Wie Pan już, co rząd może zrobić przez te kilka miesięcy, które są przed nim?
A skąd Panowie wiedzą, że to tylko kilka miesięcy?

Bo kilka to jest od dwóch do dziewięciu...
OK, zakładając tę dłuższą perspektywę, można zrobić kilka ważnych rzeczy, w tym rozpocząć proces porządkowania problemów służby zdrowia.

Sądzi Pan, że otrzyma poparcie Sejmu?
Jeśli posłowie uznają, że należy przeprowadzić natychmiastowe wybory, to oczywiście nic z tych planów nie wyjdzie. Jednak wówczas nastąpi pełna dezintegracja służby zdrowia, czego niewyobrażalne konsekwencje poniesie każdy następny rząd.
Jeśli mój gabinet otrzyma wotum zaufania, to partie, które się spodziewają w następnej kadencji objąć władzę - a na to liczą wszystkie ugrupowania - przestaną rozumować w kategoriach: im gorzej, tym lepiej. W związku z tym spodziewam się, że m.in. Platforma Obywatelska doceni to, iż część prac przy naprawie finansów publicznych można wykonać rękami tego rządu.

Ale na razie nie słychać, by opozycja przystała na takie rozwiązanie.
Powiem tak: głupoty, które teraz wygadują liderzy partyjni, to efekt trwającej kampanii wyborczej.

A jeśli ceną będzie to, że wybory odbędą się nie natychmiast, ale na jesieni?
Ja na takie rozwiązanie się nie zgadzam. Jeśli warunkiem powołania tego rządu będzie deklaracja, że on poda się do dymisji np. w październiku, to nie ma na to mojej zgody!

Październik to zbyt krótka perspektywa? Ile czasu Pan potrzebuje, żeby pojawiły się widoczne efekty działania tego rządu?
Już to mówiłem i nie zamierzam przez prasę negocjować: potrzebny jest czas do wiosny.

Mówił Pan na kwietniowym spotkaniu w Rzeczpospolitej, że realizowanie kolejnych wariantów tworzenia rządu to przedłużanie agonii.
Nie ode mnie zależy, ile będzie trwała ta agonia. Wiele osób mówi: "Po co się do tego bierzesz, idź pan na zieloną trawkę!". Tylko że to oznaczałoby zgodę na to, by rząd powstał dopiero w październiku. Jeśli mój gabinet nie otrzyma wotum zaufania, wybory odbędą się latem, a więc parlament najwcześniej zbierze się we wrześniu. Pozostawiam państwa wyobraźni przewidzenie tego, co się będzie działo dalej!

Załóżmy więc, że Pana gabinet powstanie i będzie pracował do wiosny. Co rząd może zrobić przez ten czas, nie mając wystarczającego poparcia w parlamencie?
Powtórzę: musimy zrobić wszystko, by zapobiec katastrofie służby zdrowia. Po drugie, mój rząd może wprowadzić przynajmniej część ustaw z planu Hausnera. Jest szansa na przygotowanie ustawy emerytalnej. Można też się zająć KRUS-em.

To jednak są wszystko rzeczy ustawowe, które wymagają przychylności parlamentu.
A co można zrobić bez potrzeby zwracania się do Sejmu?

Panowie, wykażcie się odrobiną wyobraźni

Ależ to, o czym rozmawiamy, wymaga bardzo dużej wyobraźni!
Ja tylko proszę, byście, panowie, nie ulegali temu, co w tej chwili mówią liderzy partii politycznych. Wiem, że w Sejmie są partie, które po cichu liczą na jak najpóźniejszy termin wyborów. Dlaczego wszyscy traktują tak śmiertelnie poważnie tzw. szczere wypowiedzi polityków?

Ale Pan zapewne wie, że według badań aż 54 proc. Polaków chce natychmiastowych wyborów?
A od kiedy to Sejmowi zależy na tym, by zaspokajać potrzeby elektoratu?! Niech panowie ze mnie nie żartują! Powiem tak: jeśli stanie na wyborach w sierpniu, to moja chata z kraja. Zrobimy tylko to, co musimy, czyli przygotujemy ustawę o służbie zdrowia i przekażemy ją parlamentowi. Ale to Sejm będzie odpowiedzialny za to, co będzie dalej.

A więc liczy Pan na to, że uda się zebrać większość do każdej ustawy?
Nie do każdej, ale przynajmniej do części.
A co z planami prywatyzacyjnymi? W tym wypadku nie musi Pan za każdym razem prosić Sejmu o zgodę.
Mój rząd będzie prowadził prywatyzację, choć posłowie mogą nam utrudnić pracę różnego rodzaju uchwałami.

Ale w podejmowaniu tych decyzji będzie Pan suwerenny. A więc co będzie z bankiem PKO BP?
Tu nie ma żadnych wątpliwości. PKO BP jak najszybciej powinno wejść na giełdę.

PKO BP naprawdę nie potrzebuje inwestora strategicznego?
Nie wydaje mi się. Proszę spojrzeć choćby na rozwój węgierskiego odpowiednika PKO - banku OTP.

Jednak on ma wiele lat przewagi nad PKO! Węgrzy nie opóźniali prywatyzacji.
To prawda, że PKO BP ma wiele do zrobienia. Ale trzeba pamiętać, że banki zagraniczne nie zaatakowały dotąd poważnie tej części rynku, która jest opanowana przez PKO BP. W istocie dla tych banków zarówno detal masowy, jak i obsługa małych i średnich przedsiębiorstw są zupełnie nieatrakcyjne.
Nie mieli więc racji ci, którzy optowali za oddaniem wszystkich banków państwowych inwestorom branżowym. Moglibyśmy się obudzić w sytuacji, w której bank PKO BP będący własnością jakiejś wielkiej światowej instytucji finansowej przestałby być zainteresowany rozwojem usług detalicznych i obsługą Kowalskiego.

Czy Orlen zostanie połączony z węgierskim MOL-em?
Nie ma takiego problemu! Nie możemy mówić o łączeniu PKN Orlen z inną firmą, bo na razie mamy problem Orlenu jako takiego. Właśnie powstaje komisja śledcza, która niby będzie badała sprawy dziejące się wokół tej firmy, ale w praktyce zajmie się funkcjonowaniem samego Orlenu.

Czy skarb sprzeda te 17 proc. udziałów w PKN, które ma Nafta Polska?
Należy poważnie zrekonstruować władze spółki, bo nie można prowadzić jakiegokolwiek procesu w Orlenie w sytuacji, gdy toczy się postępowanie przed komisją śledczą i trwają postępowania prokuratorskie. Wykluczam, by obeszło się bez poważnych zmian, także personalnych.

Państwo powinno pozostać akcjonariuszem koncernu?
Jakiekolwiek zmiany zaangażowania państwa muszą być poprzedzone dyskusją nad strategią bezpieczeństwa energetycznego kraju. Pakiet skarbu państwa powinien zapewnić blokowanie decyzji potencjalnie szkodliwych z tego punktu widzenia.

A co z KGHM? To samo?
Z KGHM jest inny problem. W istocie ta spółka została niejako oddana w zarządzanie związkom zawodowym.

Ale skarb państwa ma w niej 45 proc. udziałów...
Nie jest tak, że nie chcę mówić o tej sprawie. Nie miałem jednak czasu, żeby się tej sytuacji dokładnie przyjrzeć.

Załóżmy, że wybory odbędą się na wiosnę i Pański rząd przygotuje budżet. Proszę podać główne cechy, które będą go odróżniały od innych budżetów.
Będzie to budżet robiony w warunkach silnego ożywienia gospodarczego. To już pierwsza cecha. Po drugie będzie to budżet z istotnym udziałem sektora prywatnego we współfinansowaniu programów unijnych, bo inaczej nie udźwignie się tego ciężaru. Przypominam, że będzie wtedy płacona pełna składka do budżetu UE, a jednocześnie chcemy iść twardo po ścieżce konwergencji i obniżyć zdecydowanie wielkość deficytu budżetowego.

Co to znaczy?
W ścieżce konwergencji przyjęliśmy deficyt na poziomie ok. 38,9 mld i z planu naprawy finansów publicznych nie chcemy oddać ani guzika, choć pewnie nam coś wyrwą.
Jednak tak naprawdę kluczową sprawą jest kształtowanie się relacji długu publicznego do PKB. Gdyby dług przekroczył poziom 55 proc., następny minister finansów nie mógłby już zrobić budżetu. Wtedy ludzie po raz pierwszy od 10 lat zaznaliby goryczy prawdziwych cięć budżetowych.

Może lepiej od razu ciąć wydatki, nie czekając na nieszczęście? Czy Pana pluton "desperado" jest w stanie przygotować najlepszy w 15-leciu projekt ustawy budżetowej?
Przypomnę, że w 1997 roku przygotowałem budżet praktycznie poza rządem i udało nam się zmniejszyć dynamikę wydatków o kilka procent PKB. Potem Leszek Balcerowicz zmienił w tym projekcie budżetu tylko drobiazgi. Ale budżet, który w 2001 roku odziedziczyłem po rządzie Jerzego Buzka, był z piekła rodem. To nie był budżet z 40 mld zł, ale z 60 mld zł
deficytu. A więc wcale nie jest tak, że "desperado" robią dobry budżet. Jak się okazuje, desperacja może iść w różnych kierunkach.

Jak zatem Pana rząd zamierza przejść do historii?
A któryż to rząd z poprzednich przeszedł do historii?

Nie chciałby Pan trafić do podręczników jako ten premier, który... no właśnie, co?
Gdyby się udało doprowadzić do uchwalenia ustawy zdrowotnej wraz z ustawą, która połączyłaby restrukturyzację i oddłużenie ZOZ-ów, to rząd zasłużyłby na mały kamień pamiątkowy.
Natomiast jeśli udałoby nam się zmienić system zatrudniania czy wspierania osób niepełnosprawnych, to Radzie Ministrów należałaby się mała kapliczka. Jest to rzecz ważna nie tylko ze strony fiskalnej, ale także z powodu eliminowania najpoważniejszego zakłócenia działania mechanizmu gospodarczego w Polsce. Obecnie dotacje służą firmom, a nie inwalidom.

Panie Premierze, czy po tych wszystkich rozmowach w Sejmie, spotkaniach z posłami nie ma Pan wrażenia, że jest w niewłaściwym miejscu? Co profesor ekonomii, intelektualista robi w takim otoczeniu?
Odpowiem nieco patetycznie: a może Polska zasługuje na to, żeby w polityce rozmawiać nie tylko knajackim językiem i używając hipokrytycznych argumentów? A może warto, by od czasu do czasu ktoś zupełnie inny przeleciał przez scenę polityczną - nawet tak szybko jak meteor?
Nade mną nie ma co się użalać.

Gdyby potraktować Pana i Pański rząd jako pewnego rodzaju produkt, który trzeba zaoferować społeczeństwu, gospodarce, przedsiębiorcom, to jakie cechy podkreśliłby Pan jako szef marketingu?
W obecnej sytuacji na scenie politycznej radziłbym potraktować ten rząd jako kompres na rozpalone czoło.

Ale czy to jest dobry produkt?

No, wie Pan [ciężko wzdycha, urywa zdanie]. Niektórzy mnie atakują, że to jest kontynuacja rządu Millera, bo jest tu tyle osób z poprzedniego gabinetu. Ale to nie ta sama Rada Ministrów, bo premier jest
inny.
Ten gabinet jest kompromisem pewnych racji. Nietrudno sobie wyobrazić rząd złożony z większych indywidualności czy bardziej znaczących osobistości. Do kilku takich osób się zwracałem, ale odmówiły, powołując się na inne zobowiązania. Podejrzewam jednak, że odmawiały, kierując się motywami politycznymi.

A może powinien Pan promować hasło: "rząd fachowców"?
Po co? Tak szczerze to podejrzewam, że dzisiaj żadne ugrupowanie nie chce rządu fachowców. Przecież własnych ekspertów mają PO, PiS czy Samoobrona. To samo twierdzi SLD. Więc po co tworzyć rząd fachowców?

Są pogłoski, że nawet ministrowie nie wierzą w powodzenie tego rządu i nie zwolnili się z pracy, idąc do Rady Ministrów, tylko wzięli urlopy bezpłatne.
Wiem, że Krzysztof Opawski, minister infrastruktury, wziął urlop bezpłatny z Banku Handlowego. Nie wiem, czy ktoś jeszcze. A, zapomniałbym o sobie: ja również wziąłem urlop bezpłatny z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN.

Była kiedyś taka renomowana spółka prawa handlowego, która nazywała się Marek Belka. Teraz ta spółka zainwestowała w bycie premierem. Oceni Pan dzisiejszą wartość spółki i zwrot z inwestycji?
Faktycznie, jest to najbardziej ryzykowna inwestycja, jaką ta spółka kiedykolwiek podjęła - ona może się zakończyć kompletną klapą. Popaliłem za sobą różne mosty. Na szczęście świat jest ogromny. Nigdy w życiu nie aplikowałem o pracę, zawsze to nowa praca mnie szukała.
Jeśli będzie krótki okres inwestowania, to straty nie będą takie wielkie. A jeśli będzie dłuższy okres inwestowania, to wówczas jest szansa na podwyższenie stopy zwrotu.

To jest spółka z ograniczoną odpowiedzialnością?
Nie, biorąc pod uwagę rozliczne obowiązki informacyjne, to jest typowa spółka publiczna [śmiech].