Czy można sobie wyobrazić, by wiceprezes Enronu został ni z tego, ni z owego szefem jednej z największych amerykańskich korporacji, dajmy na to Exxon Mobil? Odpowiadam: nie można. Ale to tylko kwestia braku wyobraźni.
Dziennikarze jak swatki zajmują się od tygodnia kojarzeniem szczęśliwej młodej pary. Mianowicie nowego prezesa Orlenu Jacka Walczykowskiego ze skarbem państwa albo z doktorem Janem Kulczykiem. Tymczasem wolałbym, by prezes największej polskiej spółki nie kojarzył się, tylko pracował dla wszystkich akcjonariuszy i dbał o wzrost wartości firmy. Wolałbym, by - jeśli trzeba - kojarzył się z wiedzą i kompetencją, a nie z Centralnym Biurem Śledczym. Wolałbym, by w radzie nadzorczej wielkiej polskiej firmy publicznej zasiadali ludzie o niepodważalnych umiejętnościach menedżerskich, kompetencjach finansowych i walorach etycznych, a nie panowie o niewiele mówiących nazwiskach. Wolałbym, by ci anonimowi panowie nie ośmieszali procedury konkursowej i poważnych ludzi, którzy się jej poddali.
Nic w życiorysie Jacka Walczykowskiego nie rekomenduje go na stanowisko prezesa największej polskiej firmy. To jest pointa jego wyboru, a nie scholastyczne rozważania, czyim jest człowiekiem.
PKN Orlen umieściliśmy jako pewniaka wśród pretendentów do wejścia na listę 1000 najcenniejszych korporacji na świecie (Global 1000, s. 50). Zdanie podtrzymujemy, choć dziś z mniejszą pewnością siebie. Orlen, PZU, PKO BP zapewne dołączą do już obecnych na liście 1000 Telekomunikacji i Banku Pekao SA, bo nie ma powodu, by za kilka lat nie było na niej 5-6 polskich firm, skoro w tej chwili jest tam, na przykład, 10 firm belgijskich, 5 fińskich, 4 duńskie i 8 greckich. Jednak dopóki skarb państwa będzie tak rządził nimi, jak rządzi - zamiast sprywatyzować - dopóty naturalny proces rozwoju wielkich polskich firm będzie kluczył i zawracał, a nie podążał prostą drogą przez jeden z najszybciej rozwijających się rynków europejskich.
Ale być może u nas wszystko musi być inaczej. Na całym świecie ludzie robią fortuny na rozrywce, tylko w Polsce nic się nie opłaca. Filmy są deficytowe, koncerty to hazard, a nie biznes, park rozrywki nie utrzyma się bez dotacji państwowych, a cyrki prowadzą naciągacze (raport specjalny o polskim show-biznesie, s. 20). Tylko kabaret się sprawdza.
Dziennikarze jak swatki zajmują się od tygodnia kojarzeniem szczęśliwej młodej pary. Mianowicie nowego prezesa Orlenu Jacka Walczykowskiego ze skarbem państwa albo z doktorem Janem Kulczykiem. Tymczasem wolałbym, by prezes największej polskiej spółki nie kojarzył się, tylko pracował dla wszystkich akcjonariuszy i dbał o wzrost wartości firmy. Wolałbym, by - jeśli trzeba - kojarzył się z wiedzą i kompetencją, a nie z Centralnym Biurem Śledczym. Wolałbym, by w radzie nadzorczej wielkiej polskiej firmy publicznej zasiadali ludzie o niepodważalnych umiejętnościach menedżerskich, kompetencjach finansowych i walorach etycznych, a nie panowie o niewiele mówiących nazwiskach. Wolałbym, by ci anonimowi panowie nie ośmieszali procedury konkursowej i poważnych ludzi, którzy się jej poddali.
Nic w życiorysie Jacka Walczykowskiego nie rekomenduje go na stanowisko prezesa największej polskiej firmy. To jest pointa jego wyboru, a nie scholastyczne rozważania, czyim jest człowiekiem.
PKN Orlen umieściliśmy jako pewniaka wśród pretendentów do wejścia na listę 1000 najcenniejszych korporacji na świecie (Global 1000, s. 50). Zdanie podtrzymujemy, choć dziś z mniejszą pewnością siebie. Orlen, PZU, PKO BP zapewne dołączą do już obecnych na liście 1000 Telekomunikacji i Banku Pekao SA, bo nie ma powodu, by za kilka lat nie było na niej 5-6 polskich firm, skoro w tej chwili jest tam, na przykład, 10 firm belgijskich, 5 fińskich, 4 duńskie i 8 greckich. Jednak dopóki skarb państwa będzie tak rządził nimi, jak rządzi - zamiast sprywatyzować - dopóty naturalny proces rozwoju wielkich polskich firm będzie kluczył i zawracał, a nie podążał prostą drogą przez jeden z najszybciej rozwijających się rynków europejskich.
Ale być może u nas wszystko musi być inaczej. Na całym świecie ludzie robią fortuny na rozrywce, tylko w Polsce nic się nie opłaca. Filmy są deficytowe, koncerty to hazard, a nie biznes, park rozrywki nie utrzyma się bez dotacji państwowych, a cyrki prowadzą naciągacze (raport specjalny o polskim show-biznesie, s. 20). Tylko kabaret się sprawdza.