Arbitraż - Eureko kontra skarb państwa. Stawką jest także reputacja Polski.
Nie istnieje międzynarodowe prawo arbitrażowe. Działają jednak takie sądy, a liczba spraw rośnie. Skąd zaufanie do nich?
Te rozprawy odbywają się w zaciszu eleganckich gabinetów, gdzie serwowana jest kawa. Nie ma tam przesunięć sal i opóźnień w godzinach rozpoczęcia rozpraw. Nie ma też konkretnego prawodawstwa. Jednak wyniki tych posiedzeń mogą drogo kosztować przegranego i bardzo wpływają na opinię o inwestycyjnej wiarygodności poszczególnych inwestorów lub krajów.
Sądy arbitrażowe nie mają prawa egzekucji swych orzeczeń, a ich procedury ani nie są skodyfikowane, ani publicznie ujawniane. Są ściśle prywatną instytucją i nie podlegają żadnej kontroli. To jednak wydaje się umykać uwadze międzynarodowych inwestorów. Zamiast rozstrzygać spory w krajowych systemach sądownictwa - kraju swojego lub swoich inwestycji - wybierają międzynarodowych arbitrów. Liczba spraw rozpatrywanych w tym trybie rośnie, a wraz z nią siła arbitrażowych sądów. Skąd takie zaufanie do nieumocowanych legalnie instytucji?
Zdrowy rozsądek nad kodeksy
Znana jest powszechnie awersja świata kupieckiego do prawniczych zawiłości. Czego kupcy i inwestorzy boją się w wypadku konfliktu? Najczęściej braku spójności zasad prawnych i sprzeczności sądowych orzeczeń ze zdrowym rozsądkiem. W wydaniu kupieckim należy przez to rozumieć kalkulację strat i zysków. Jeżeli więc o inwestycjach decydują względy inne niż rachunek ekonomiczny - polityczne, patriotyczne - kupiec woli odwołać się do zdrowego rozsądku i wypracowanych przez stulecia praktyk (tzw. lex mercatoria). To właśnie jest podstawą funkcjonowania arbitrażowych sądów. Działają one w oparciu o dobrokupieckie przekonanie, że istnieją uniwersalne standardy sprawiedliwości w postępowaniu handlowym. Postępowanie takie jest naturalnie skodyfikowane w większości krajów. Jednak w różny sposób. Doświadczenie prawnicze (i kupiecki zdrowy rozsądek) podpowiada, że gdyby międzynarodowy arbitraż nie istniał, odwoływanie się do różnych systemów prawnych różnych krajów poskutkowałoby chaosem. Arbitraż jest więc obecnie najpopularniejszą metodą rozwiązywania sporów pomiędzy podmiotami różnych krajów.
Chociaż nie istnieje międzynarodowe prawo arbitrażowe, system działa na podstawie porozumienia między państwami. Podstawą jest tu konwencja nowojorska z 1958 roku, zobowiązująca do uznania międzynarodowego arbitrażu.
Nie istnieje także prawo, które narzucałoby egzekucję arbitrażowych orzeczeń. Można więc przegrać arbitraż, otrzymać orzeczenie o wypłaceniu odszkodowania wysokości 1 miliarda euro i teoretycznie nie być zobowiązanym do zapłacenia odszkodowania. Jednak ich egzekucję może narzucić sąd krajowy (podstawą tu jest konwencja ONZ o uznaniu odszkodowań zasądzonych w arbitrażu).
Największą stawką nie są jednak pieniądze, ale reputacja. Autorytet międzynarodowego arbitrażu, jako największa jego wartość, budowany jest na bazie absolutnej bezstronności i sprawiedliwej oceny.
A także całkowitej poufności. Ujawnienie detali sprawy - toczącej się lub dawno już rozpatrzonej - powoduje dla informatora najpoważniejsze konsekwencje. Arbiter może stracić swój mandat i źródło przyzwoitych dochodów, pracownik sądu po prostu pracę. Ochrona tajemnicy to - jak zapewnia nas Matthew Cillitt z sekretariatu londyńskiego sądu - obok bezstronności i uczciwości trzeci filar tej instytucji.
Londyński sĄd
Międzynarodowy arbitraż może się odbywać wszędzie na świecie. Instytucje arbitrażu powołało wiele krajów, samodzielnie lub w ramach umów regionalnych. Jednak jak w każdej dziedzinie, tak i tu obowiązuje hierarchia autorytetu. Londyński sąd arbitrażowy stoi w tej hierarchi niemal na samym szczycie.
To druga co do popularności europejska instytucja międzynarodowego arbitrażu. Pierwszą jest paryski sąd Międzynarodowej Izby Handlu. Jednak to londyński sąd chlubi się tradycją i doświadczeniem seniora - jest najstarszy, powstał w 1892 roku. Chociaż ma siedzibę w Londynie (w City), jest firmą międzynarodową. Przez długie lata arbitrzy pochodzili głównie z angielskiej palestry. Ta zasada została znacznie rozluźniona i ostatnio dwukrotnie z rzędu stanowisko prezesa sądu (a także jednego z wiceprezesów) obejmowali nie-Anglicy. Skład londyńskiego sądu to 35 arbitrów i reprezentacja Wielkiej Brytanii jest dziś ograniczona do 25 procent. Swoich reprezentantów mają m.in.: Węgry, Australia, Nigeria, Stany Zjednoczone, Tunezja i Chiny. Nie wszyscy arbitrzy są prawnikami (choć zdecydowana większość), natomiast procedury i sposób prowadzenia arbitrażu pozostają w tradycji prawodawstwa anglosaskiego.
Nieuchronnosć
neoliberalizmu
Spory pomiędzy państwami rozwiązywane są na podstawie prawa międzynarodowego. Wielkie dysputy handlowe - na drodze politycznych negocjacji. Praktyka międzynarodowego handlu - przez arbitraż. Nie ma zbioru podstawowych zasad handlowych, które przystawałyby do wszystkich dysput. Jest jednak oczywiste, że arbitraż mieści się w tradycji neoliberalnych zasad ekonomii. Jest ona tak samo zrozumiała w Stanach Zjednoczonych i Europie, jak i w rozwiniętych krajach Dalekiego Wschodu.
Krajowe sądownictwa niechętnie patrzą na międzynarodowy arbitraż, gdyż uszczupla suwerenną władzę lokalnego sądownictwa, a liczba rozpatrywanych spraw rośnie. Tylko londyński sąd rozpatruje ich ok. 300 rocznie, paryski - ponad 600. Nie trzeba wyobraźni, aby stwierdzić, że w ten sposób międzynarodowy arbitraż popycha naprzód globalizację.
Wielu arbitrów uważa, że lex mercatoria, czyli nieskodyfikowana dobrokupiecka praktyka, jest podstawą do rozstrzygania sporów - wyjaśnia Chaloka Beyani, wykładowca prawa międzynarodowego z London School of Economics. Powinna być też podstawą przyszłych globalnych regulacji handlowych, bo jest powszechnie akceptowana. Kiedy nastąpi kodyfikcja globalnego prawa? Kluczowe jest porozumienie w ramach anglosaskiej tradycji. Jak widać jednak z trudnych negocjacji w ramach WTO, Europie czasami trudno się porozumieć ze Stanami Zjednoczonymi.
Jednak zgodnie z wiarą kupców - handel cywilizuje.
Dylematy międzynarodowego arbitrażu
Prawo czy etyka
Międzynarodowy arbitraż sięga zarówno do prawa krajów, z których pochodzą strony, jak i do praktyk i istniejących obyczajów. Ani prawo, ani praktyka nie zawsze jednak są tożsame z etyką czy nawet sprawiedliwością. Dużych problemów arbitrom przysparzają sprawy, w których strony sporu pochodzą z różnych kultur.
Andreas Lowenfeld, znany międzynarodowy arbiter, przywołuje przykład orzeczenia w sprawie między skandynawskim podwykonawcą zaangażowanym przez europejską filię amerykańskiej korporacji do inwestycji w jednym z krajów Bliskiego Wschodu. Skandynawowie skarżyli europejską firmę o nieterminowe płatności. Arbitraż prowadzony był w Genewie, ale ponieważ pozwanym była faktycznie amerykańska korporacja, arbitrzy zastosowali prawo stanu Nowy Jork. Europejska filia amerykańskiego koncernu argumentowała, że odsetki karne powinny wynosić 6 procent, bo tyle w tym czasie obowiązywało w Nowym Jorku, a stroną była firma amerykańska. Skandynawowie upierali się przy europejskim wskaźniku Libor (wówczas 15 procent). Sprawę komplikowało dodatkowo to, że prace prowadzone były w kraju arabskim. Tam też zawarto kontrakt. Nie przewidywał on jednak wysokości karnych odsetek, bo w krajach muzułmańskich naliczanie odsetek jest zabronione (jako lichwa). Arbitrzy - Anglik, Kanadyjczyk i Amerykanin - uznali, że odsetki powinny być zapłacone, gdyż nieukaranie z powodu opóźnienia płatności byłoby z punktu widzenia etyki handlowej niesprawiedliwe. A.W.
Eureko przeciwko
skarbowi państwa
Holding Eureko kupił w 1999 roku, w konsorcjum z Bankiem Millennium, 31 proc. akcji PZU za 3 mld zł. Umowa, pod którą podpisał się ówczesny minister skarbu Emil Wąsacz, zawierała zapis, że w momencie dalszej prywatyzacji spółki 21 proc. jej akcji trafi do Eureko. Strony potwierdziły go w 2001 roku w aneksie do umowy. Kolejni ministrowie, zorientowawszy się, że wykonanie umowy grozi utratą kontroli nad bardzo zyskownym PZU (teraz 55 proc. akcji ma skarb państwa), zaczęli negować jej prawomocność. Prawie dwuletnie próby polubownego załatwienia sprawy zakończyły się fiaskiem - sprawa trafiła do arbitrażu. Gdyby Holendrzy wygrali arbitraż, mogliby się domagać poza wydaniem akcji także 1 mld euro odszkodowania. Sędzią neutralnym jest L. Yves Fortier, kanadyjski dyplomata i międzynarodowy arbiter. Eureko reprezentuje Stephen M. Schwebel, profesor Uniwersytetu Harvarda, wieloletni prawnik kancelarii White & Case. Racji polskiego rządu będzie bronić prof. Jerzy Rajski z Instytutu Prawa Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego.
Argumenty stron
Eureko: polski rząd łamie polsko-holenderski traktat o wzajemnej ochronie inwestycji, w myśl traktatu rząd polski powinien odpowiednio traktować inwestorów;
Skarb państwa: zapis w umowie jest niejednoznaczny, a dopóki spółka nie zostanie poddana procedurze prywatyzacyjnej, punkt mówiący o odsprzedaży dalszych 21 proc. akcji nie podlega klauzuli wykonalności.
Te rozprawy odbywają się w zaciszu eleganckich gabinetów, gdzie serwowana jest kawa. Nie ma tam przesunięć sal i opóźnień w godzinach rozpoczęcia rozpraw. Nie ma też konkretnego prawodawstwa. Jednak wyniki tych posiedzeń mogą drogo kosztować przegranego i bardzo wpływają na opinię o inwestycyjnej wiarygodności poszczególnych inwestorów lub krajów.
Sądy arbitrażowe nie mają prawa egzekucji swych orzeczeń, a ich procedury ani nie są skodyfikowane, ani publicznie ujawniane. Są ściśle prywatną instytucją i nie podlegają żadnej kontroli. To jednak wydaje się umykać uwadze międzynarodowych inwestorów. Zamiast rozstrzygać spory w krajowych systemach sądownictwa - kraju swojego lub swoich inwestycji - wybierają międzynarodowych arbitrów. Liczba spraw rozpatrywanych w tym trybie rośnie, a wraz z nią siła arbitrażowych sądów. Skąd takie zaufanie do nieumocowanych legalnie instytucji?
Zdrowy rozsądek nad kodeksy
Znana jest powszechnie awersja świata kupieckiego do prawniczych zawiłości. Czego kupcy i inwestorzy boją się w wypadku konfliktu? Najczęściej braku spójności zasad prawnych i sprzeczności sądowych orzeczeń ze zdrowym rozsądkiem. W wydaniu kupieckim należy przez to rozumieć kalkulację strat i zysków. Jeżeli więc o inwestycjach decydują względy inne niż rachunek ekonomiczny - polityczne, patriotyczne - kupiec woli odwołać się do zdrowego rozsądku i wypracowanych przez stulecia praktyk (tzw. lex mercatoria). To właśnie jest podstawą funkcjonowania arbitrażowych sądów. Działają one w oparciu o dobrokupieckie przekonanie, że istnieją uniwersalne standardy sprawiedliwości w postępowaniu handlowym. Postępowanie takie jest naturalnie skodyfikowane w większości krajów. Jednak w różny sposób. Doświadczenie prawnicze (i kupiecki zdrowy rozsądek) podpowiada, że gdyby międzynarodowy arbitraż nie istniał, odwoływanie się do różnych systemów prawnych różnych krajów poskutkowałoby chaosem. Arbitraż jest więc obecnie najpopularniejszą metodą rozwiązywania sporów pomiędzy podmiotami różnych krajów.
Chociaż nie istnieje międzynarodowe prawo arbitrażowe, system działa na podstawie porozumienia między państwami. Podstawą jest tu konwencja nowojorska z 1958 roku, zobowiązująca do uznania międzynarodowego arbitrażu.
Nie istnieje także prawo, które narzucałoby egzekucję arbitrażowych orzeczeń. Można więc przegrać arbitraż, otrzymać orzeczenie o wypłaceniu odszkodowania wysokości 1 miliarda euro i teoretycznie nie być zobowiązanym do zapłacenia odszkodowania. Jednak ich egzekucję może narzucić sąd krajowy (podstawą tu jest konwencja ONZ o uznaniu odszkodowań zasądzonych w arbitrażu).
Największą stawką nie są jednak pieniądze, ale reputacja. Autorytet międzynarodowego arbitrażu, jako największa jego wartość, budowany jest na bazie absolutnej bezstronności i sprawiedliwej oceny.
A także całkowitej poufności. Ujawnienie detali sprawy - toczącej się lub dawno już rozpatrzonej - powoduje dla informatora najpoważniejsze konsekwencje. Arbiter może stracić swój mandat i źródło przyzwoitych dochodów, pracownik sądu po prostu pracę. Ochrona tajemnicy to - jak zapewnia nas Matthew Cillitt z sekretariatu londyńskiego sądu - obok bezstronności i uczciwości trzeci filar tej instytucji.
Londyński sĄd
Międzynarodowy arbitraż może się odbywać wszędzie na świecie. Instytucje arbitrażu powołało wiele krajów, samodzielnie lub w ramach umów regionalnych. Jednak jak w każdej dziedzinie, tak i tu obowiązuje hierarchia autorytetu. Londyński sąd arbitrażowy stoi w tej hierarchi niemal na samym szczycie.
To druga co do popularności europejska instytucja międzynarodowego arbitrażu. Pierwszą jest paryski sąd Międzynarodowej Izby Handlu. Jednak to londyński sąd chlubi się tradycją i doświadczeniem seniora - jest najstarszy, powstał w 1892 roku. Chociaż ma siedzibę w Londynie (w City), jest firmą międzynarodową. Przez długie lata arbitrzy pochodzili głównie z angielskiej palestry. Ta zasada została znacznie rozluźniona i ostatnio dwukrotnie z rzędu stanowisko prezesa sądu (a także jednego z wiceprezesów) obejmowali nie-Anglicy. Skład londyńskiego sądu to 35 arbitrów i reprezentacja Wielkiej Brytanii jest dziś ograniczona do 25 procent. Swoich reprezentantów mają m.in.: Węgry, Australia, Nigeria, Stany Zjednoczone, Tunezja i Chiny. Nie wszyscy arbitrzy są prawnikami (choć zdecydowana większość), natomiast procedury i sposób prowadzenia arbitrażu pozostają w tradycji prawodawstwa anglosaskiego.
Nieuchronnosć
neoliberalizmu
Spory pomiędzy państwami rozwiązywane są na podstawie prawa międzynarodowego. Wielkie dysputy handlowe - na drodze politycznych negocjacji. Praktyka międzynarodowego handlu - przez arbitraż. Nie ma zbioru podstawowych zasad handlowych, które przystawałyby do wszystkich dysput. Jest jednak oczywiste, że arbitraż mieści się w tradycji neoliberalnych zasad ekonomii. Jest ona tak samo zrozumiała w Stanach Zjednoczonych i Europie, jak i w rozwiniętych krajach Dalekiego Wschodu.
Krajowe sądownictwa niechętnie patrzą na międzynarodowy arbitraż, gdyż uszczupla suwerenną władzę lokalnego sądownictwa, a liczba rozpatrywanych spraw rośnie. Tylko londyński sąd rozpatruje ich ok. 300 rocznie, paryski - ponad 600. Nie trzeba wyobraźni, aby stwierdzić, że w ten sposób międzynarodowy arbitraż popycha naprzód globalizację.
Wielu arbitrów uważa, że lex mercatoria, czyli nieskodyfikowana dobrokupiecka praktyka, jest podstawą do rozstrzygania sporów - wyjaśnia Chaloka Beyani, wykładowca prawa międzynarodowego z London School of Economics. Powinna być też podstawą przyszłych globalnych regulacji handlowych, bo jest powszechnie akceptowana. Kiedy nastąpi kodyfikcja globalnego prawa? Kluczowe jest porozumienie w ramach anglosaskiej tradycji. Jak widać jednak z trudnych negocjacji w ramach WTO, Europie czasami trudno się porozumieć ze Stanami Zjednoczonymi.
Jednak zgodnie z wiarą kupców - handel cywilizuje.
Dylematy międzynarodowego arbitrażu
Prawo czy etyka
Międzynarodowy arbitraż sięga zarówno do prawa krajów, z których pochodzą strony, jak i do praktyk i istniejących obyczajów. Ani prawo, ani praktyka nie zawsze jednak są tożsame z etyką czy nawet sprawiedliwością. Dużych problemów arbitrom przysparzają sprawy, w których strony sporu pochodzą z różnych kultur.
Andreas Lowenfeld, znany międzynarodowy arbiter, przywołuje przykład orzeczenia w sprawie między skandynawskim podwykonawcą zaangażowanym przez europejską filię amerykańskiej korporacji do inwestycji w jednym z krajów Bliskiego Wschodu. Skandynawowie skarżyli europejską firmę o nieterminowe płatności. Arbitraż prowadzony był w Genewie, ale ponieważ pozwanym była faktycznie amerykańska korporacja, arbitrzy zastosowali prawo stanu Nowy Jork. Europejska filia amerykańskiego koncernu argumentowała, że odsetki karne powinny wynosić 6 procent, bo tyle w tym czasie obowiązywało w Nowym Jorku, a stroną była firma amerykańska. Skandynawowie upierali się przy europejskim wskaźniku Libor (wówczas 15 procent). Sprawę komplikowało dodatkowo to, że prace prowadzone były w kraju arabskim. Tam też zawarto kontrakt. Nie przewidywał on jednak wysokości karnych odsetek, bo w krajach muzułmańskich naliczanie odsetek jest zabronione (jako lichwa). Arbitrzy - Anglik, Kanadyjczyk i Amerykanin - uznali, że odsetki powinny być zapłacone, gdyż nieukaranie z powodu opóźnienia płatności byłoby z punktu widzenia etyki handlowej niesprawiedliwe. A.W.
Eureko przeciwko
skarbowi państwa
Holding Eureko kupił w 1999 roku, w konsorcjum z Bankiem Millennium, 31 proc. akcji PZU za 3 mld zł. Umowa, pod którą podpisał się ówczesny minister skarbu Emil Wąsacz, zawierała zapis, że w momencie dalszej prywatyzacji spółki 21 proc. jej akcji trafi do Eureko. Strony potwierdziły go w 2001 roku w aneksie do umowy. Kolejni ministrowie, zorientowawszy się, że wykonanie umowy grozi utratą kontroli nad bardzo zyskownym PZU (teraz 55 proc. akcji ma skarb państwa), zaczęli negować jej prawomocność. Prawie dwuletnie próby polubownego załatwienia sprawy zakończyły się fiaskiem - sprawa trafiła do arbitrażu. Gdyby Holendrzy wygrali arbitraż, mogliby się domagać poza wydaniem akcji także 1 mld euro odszkodowania. Sędzią neutralnym jest L. Yves Fortier, kanadyjski dyplomata i międzynarodowy arbiter. Eureko reprezentuje Stephen M. Schwebel, profesor Uniwersytetu Harvarda, wieloletni prawnik kancelarii White & Case. Racji polskiego rządu będzie bronić prof. Jerzy Rajski z Instytutu Prawa Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego.
Argumenty stron
Eureko: polski rząd łamie polsko-holenderski traktat o wzajemnej ochronie inwestycji, w myśl traktatu rząd polski powinien odpowiednio traktować inwestorów;
Skarb państwa: zapis w umowie jest niejednoznaczny, a dopóki spółka nie zostanie poddana procedurze prywatyzacyjnej, punkt mówiący o odsprzedaży dalszych 21 proc. akcji nie podlega klauzuli wykonalności.