Wirus w Prokomie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fasada firmy błyszczy, jednak od wewnątrz widać coraz więcej pęknięć
Co by było, gdyby Prokom pisał oprogramowanie dla elektrowni atomowych?
- Nic... Nic by już nie było.
Ten dowcip krąży na forach internetowych. Nawiązuje do niesławnej informatyzacji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. I choć w końcu system udało się uruchomić, nie oznaczało to końca kłopotów imperium należącego do Ryszarda Krauzego. Obserwatorzy rynku IT, a także rynku nieruchomości, w który mocno zaangażowany jest Prokom Investments (Krauze ma 65 proc. akcji), zgodnie przyznają, że rzutki niegdyś biznesmen, zniewalający - podobnie jak doktor Kulczyk - uśmiechem i elegancją, sprawnie poruszający się po salonach politycznych, z łatwością zdobywający kontrakty od instytucji i spółek z udziałem Skarbu Państwa, zaczyna się miotać. Stał się nieprzewidywalny, gra w pojedynkę, co zniechęca do niego zarówno zarządzających funduszami, jak i drobnych akcjonariuszy licznych spółek, w których ma udziały. - Krauze ma bardzo złą opinię wśród inwestorów. Jest jednak na tyle arogancki, że zupełnie się tym nie przejmuje - mówi zarządzający jednego z funduszy inwestycyjnych.

W dół o pół
W lutym 1998 r. Prokom debiutował na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych z ceną 107 zł. Jeszcze rok temu giełdowa hossa wyniosła notowania do poziomu 220 zł. W ciągu 12 miesięcy wartość rynkowa spółki spadła jednak o połowę - do około 1,5 mld zł (akcje można kupić po 105-110 zł). Indeks WIG 20 wzrósł w tym czasie o ponad 7 proc. - Czy można więc powiedzieć o Krauzem, że to dobry menedżer? - pyta retorycznie zarządzający. Co symptomatyczne, słabo na tle rynku wypadają także notowania innych spółek z grupy Prokomu. Dokąd to doprowadzi? Specjaliści na razie nie wyobrażają sobie, aby imperium Krauzego mogło upaść. Przyznają jednak, że biznesmen najwyraźniej dotarł do bariery kompetencyjnej. - Zaangażowanie w tyle przedsięwzięć naraz i chęć pełnej kontroli każdego z nich pokazuje, że Krauze cierpi na syndrom etiopskiego cesarza, który podpisywał nawet najmniej istotne decyzje, aby podkreślić, że to on rozdaje wszystkie karty - sugeruje analityk giełdowy. - W upadłość Prokomu nie wierzę - mówi Mirosław Saj, makler BM BISE. - W najgorszym wypadku firma zejdzie na margines, a z pewnością nie daję jej szans, by była liderem branży IT.
- Krauze stopniowo wycofuje się z branży informatycznej - zauważa inny analityk. Sam inwestor stwierdził niedawno w jednym z wywiadów, że Bioton, najmłodsze giełdowe dziecko Prokomu, za 3-4 lata może się stać najważniejszym przedsięwzięciem grupy kapitałowej. Wiara w biotechnologię czy brak wiary w IT? - Bioton wydaje się mieć dobre perspektywy - uważa Mirosław Saj. - Nie należy jednak zapominać, że wejście na giełdę było robione pod akcjonariuszy, którzy chcieli zakończyć kilkuletnią przygodę z tą spółką.

Nowa miotła
Analitycy, choć doceniają talent Krauzego w lawirowaniu w rozmaitych układach politycznych, są zgodni, że prosperity może się skończyć wraz z ustępującą wkrótce rządową ekipą.
- Prokom i jego spółki zależne zarabiają głównie na kontraktach z administracją albo ze spółkami z udziałem Skarbu Państwa. Nie tylko przez to, że będzie "nowa miotła" w rządzie, ale także z powodu wstąpienia do Unii i większej konkurencji, takie numery jak kiedyś już nie przejdą - mówi analityk jednego z TFI. Zwraca uwagę, że Prokom nie osiąga żadnych przychodów za granicą. - Spółka ma słabo zdywersyfikowany portfel zamówień. Kilku klientów (ZUS, PZU, TP, Warta, Poczta Polska) zapewnia większą część przychodów - dodaje makler BISE.
W zeszłym roku duże firmy informatyczne działające w Polsce, począwszy od IBM, przez SAP, skończywszy na Microsofcie, jedna po drugiej ogłaszały nową strategię skierowaną na rynek małych i średnich firm (MSP). Według nich, to on ma największą przyszłość - i na nim są największe pieniądze do wzięcia. Wszystkie te firmy zgodnie podkreślały, że duże miliardowe kontrakty informatyczne to już historia. Największe firmy już się zinformatyzowały, a o wiele gorzej wygląda sytuacja w sektorze MSP. Nie wydaje się, aby Prokom miał w nim coś do zaoferowania. Potwierdza to Tomasz Kulisiewicz, niezależny ekspert rynku teleinformatycznego. - Prokom pozostanie raczej firmą dla dużych firm i dużych projektów - mówi.

Więc koniec nietykalności?
Tomasza Berenta, adiunkta w Katedrze Rynków Kapitałowych Szkoły Głównej Handlowej, który kilka lat temu pracował w Londynie jako analityk finansowy dla banku Paribas, zawsze zastanawiał fenomen Prokomu. Nie udało mu się rozgryźć, kto stał za tajemniczym funduszem Nihonswi z Zurychu, który miał udziały w Prokomie (a teraz ma udziały w innych spółkach grupy - Softbanku i Polnordzie), o którym nikt w Szwajcarii nie umiał nic powiedzieć i w którego siedzibie z nikim nie można się było skontaktować. W pewnym momencie w analizie tej spółki dał klientom bezkompromisową rekomendację: "sprzedaj", mimo że instytucja, dla której pracował, sama miała pakiet akcji Prokomu. - Jeden z powodów mojej sceptycznej oceny wynikał z czystej matematyki. Firmie, która osiągała wtedy w Polsce zyski rzędu 100 mln zł, trudno byłoby zachować odpowiednio dużą dynamikę - wyjaśnia.
Berent dziś przyznaje, że przewidując przed czterema laty, że zachowanie przez Prokom pozycji na rynku jest na dłuższą metę niemożliwe, trochę nie docenił prezesa Ryszarda Krauzego. - Patrząc wtedy z londyńskiej perspektywy, wydawało mi się, że po tak głośnej wpadce jak w ZUS trudno będzie pozyskiwać firmie wielkie kontrakty. Poza tym spodziewałem się, że w polskiej gospodarce szybciej będą adaptowane europejskie standardy - mówi.
Dzięki zręczności prezesa Krauzego firma dalej wygrywała duże przetargi, w które zaangażowane były podmioty z kapitałem państwowym, a zmiany polityczne zupełnie na to nie wpływały. Przedstawiciele innych firm z branży kiwali często z rezygnacją głową. - Cóż z tego, że my budujemy dobrą firmę, mamy lepszy produkt, skoro i tak zawsze wygrywa Prokom - mówili. Przypominało to trochę piłkę nożną: grają wszyscy, ale wygrywają zawsze Niemcy. - Jesteśmy w stanie konkurować z każdym na rynku. Oczywiście poza Prokomem, z wiadomych względów, ale nie cytujcie tego, państwo - robili oko do dziennikarzy szefowie jednej z informatycznych firm jeszcze w zeszłym roku na spotkaniu zapowiadającym jej plany giełdowe.
Może jednak sytuacja się zmieniła? Wejście do UE, Lew Rywin w więzieniu, kłopoty Kulczyka, poseł Pęczak przestał być bezkarny, komisje śledcze - to wszystko pokazuje, że nie ma świętych krów.
Ryszard Krauze też musiał czuć, że nic nie trwa wiecznie i zaczynają obowiązywać inne reguły. Zaczął budować grupę, aby firma stała się bardziej wszechstronna, wkroczyła w nowe sektory. Wśród nabytków znalazły się Softbank, Ster-Projekt czy Telmax. Pytanie: na ile silna jest ta grupa? Według Tomasza Kulisiewicza, Prokom na rynku teleinformatycznym da sobie radę. - Doświadczenie zdobyte w ZUS może szybko zaprocentować przy informatycznych projektach w administracji czy służbie zdrowia, które wcześniej czy później czeka informatyzacja - mówi. Nie po to prezes Krauze organizuje turniej Idea Prokom Open, na który zaprasza odpowiednie towarzystwo, aby to mu nie procentowało - dodaje.

Wysyp papierów
Ale czasem cios może przyjść z nieoczekiwanej strony. Kilkanaście dni temu PZU poinformował, że ogranicza wydatki na IT i zrezygnuje z zakupu i wdrożenia nowego systemu informatycznego, którego dostawcą miało być konsorcjum amerykańskiego CSC i Prokomu. Decyzję ogłosił Mirosław Szturmowicz, członek zarządu PZU, który do ubezpieczyciela przyszedł z Prokomu. Kurs spółki natychmiast spadł o ponad 7 proc. (przy bardzo dużych obrotach). Cierpliwość straciła także część inwestorów zagranicznych, bo po decyzji PZU Bank of New York, depozytariusz w programie GDR, ograniczył zaangażowanie w akcje firmy. Kilka dni wcześniej to samo zrobił bank JPMorgan Chase, który zszedł poniżej progu 5 proc. akcji.
Analitycy przyznają, że gwałtowna wyprzedaż nie dziwi, jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasową politykę inwestycyjną Ryszarda Krauzego. - Przyjmując nawet, że przychody Prokomu z tytułu umów z PZU tylko w krótkim terminie będą niższe, Krauze będzie musiał jakoś załatać niespodziewaną dziurę - mówi analityk. - Jak? Do tej pory robił to, po prostu sprzedając akcje spółki na giełdzie.
W ciągu ostatnich lat Krauze (bezpośrednio lub pośrednio przez Prokom Investments) sprzedał ponad milion akcji spółki, co zmniejszyło jego udział w kapitale o 10 pkt proc. - do 23,7 proc. - Członkowie zarządu Agory wyprzedają akcje w cywilizowany sposób. Już od dłuższego czasu było jasne, ile papierów może wkrótce trafić na giełdę - komentuje zarządzający TFI. - W wypadku Prokomu o takich standardach można tylko marzyć. Krauze ma bardzo złą opinię wśród inwestorów. A po próbach zmiany przez biznesmena statutu spółki w 2004 r. (Krauzemu nie udało się przeforsować korzystnych dla niego zapisów dotyczących stopnia kontroli nad firmą przy relatywnie niewielkim posiadanym pakiecie akcji) widać, że Krauzego w ogóle nie interesuje współpraca z pozostałymi akcjonariuszami - mówi zarządzający jednym z pięciu największych TFI.
- Spójrzmy zresztą na akcjonariat spółek ze stajni biznesmena - nie ma tam żadnych innych znaczących akcjonariuszy - dodaje Mirosław Saj. "Żadnych" oprócz spółek z Grupy PZU (PZU Życie ma udziały w Ster-Projekcie, Prokomie i Softbanku, OFE PZU Złota Jesień ma ponad 5 proc. udziałów w Telmaksie).

Miasteczko niezgody
Zaufania nie buduje także nietransparentna struktura powiązań finansowych między spółkami biznesmena. - Już na dobrą sprawę nikt nie wie, kto komu co jest winien, kto i po co zastawia papiery jednej spółki - mówi jeden z maklerów.
Krauze wcale się tym nie przejmuje. Ogranicza się do udzielania wygładzonych wywiadów, z których wynika tylko to, że prezes spółki nie traci dobrego humoru. Z BusinessWeekiem Krauze również nie chciał rozmawiać, choć zabiegaliśmy o to wielokrotnie.
Prokom Investments (PI) informował kilkanaście dni temu o planach zastawienia do 30 mln akcji Biotonu (18,5 proc. kapitału, PI ma 49,99 proc.). PI wyemitował także bony dłużne, które objął Prokom Software. Na koniec 2004 r. zadłużenie z tego tytułu wynosiło aż 283,6 mln zł. Transakcji wewnątrz grupy i między grupą kapitałową a Prokom Investments jest zresztą tak wiele, że chyba nawet sam Krauze mógłby się w tym pogubić, a co dopiero zwykli inwestorzy. Tymczasem niedawno w jednym z wywiadów prezes Prokomu stwierdził, że "giełda jest instytucją weryfikującą przedsięwzięcia i sprawia, że spółka staje się przejrzysta. A to zapewnia zaufanie inwestorów i otwiera drogę do pozyskania kapitału".
A kapitał jest mu potrzebny, bo nie widać końca inwestycji w Miasteczku Wilanów. PI kupił w 1999 r. 169 hektarów gruntów na Polach Wilanowskich z zamiarem wybudowania kilku ekskluzywnych osiedli z kompleksem rozrywkowo-handlowym i biznesparkiem. Na zakup ziemi wydano ponad 100 mln USD. Były plany, prezentacje w błysku fleszów na targach w Cannes, a po siedmiu latach inwestycja miała się zwrócić. Nie zapowiada się to, bo w ciągu sześciu lat wybudowano zaledwie niewielką część osiedla ze 180 mieszkaniami, którą PI postawił do spółki z holenderskim Robyg BV. Dopiero pod koniec ubiegłego roku ruszyła budowa drugiego osiedla - Nowego Wilanowa - gdzie partnerem w spółce jest PKO Inwestycje. Na odkupionych od PI terenach Skanska ma postawić centrum biurowo-hotelowe. W planach jest też osiedle, które wybudują PI i hiszpańska Fadesa Inmobiliaria.
W Wilanowie długo nic się nie działo, bo PI nie potrafił zdobyć wymaganych pozwoleń, protestowali także mieszkańcy sąsiednich osiedli. Kością niezgody była kwestia kształtu centrum handlowego. Po długich targach PI zgodził się na zmniejszenie obiektu i zmianę jego charakteru. Według szacunków analityków rynku developerskiego, cała inwestycja pochłonie grubo ponad miliard euro. Nie wiadomo, ile z tego zapłaci Prokom Investments. Wiadomo jedynie, że finansowanie zapewnia sprzedaż akcji Prokomu i Softbanku, którego akcji wyzbywał się Nihonswi, kojarzony z Krauzem.
Na przykładzie Miasteczka Wilanów jak na dłoni widać główne przewinienia imperium prezesa Prokomu: nieumiejętne zarządzanie kapitałem i ratowanie nieprzemyślanej inwestycji nieprzejrzystymi transferami. To przekłada się na spadek zaufania do spółek z grupy kapitałowej, której wyniki są coraz gorsze, a długoterminowe perspektywy niepewne. Pięć lat temu kurs Elektrimu nadmuchano do prawie 80 zł. Dziś za jedną akcję trzeba zapłacić 5,8 zł. Jeśli Prokom nie zmieni kursu, może wpaść na prawdziwą mieliznę.


37 proc. - O tyle spadł udział OFE w akcjonariacie Prokomu w 2004 r. Fundusze ograniczyły udział w kapitale zakładowym z 22,4 do 14,3 proc. Z 15 OFE, które na koniec 2003 r. były właścicielami spółki, cztery sprzedały cały pakiet, osiem zmniejszyło zaangażowanie, udział dwóch nie zmienił się, a wzrósł trzech. Pojawił się tylko jeden nowy fundusz - OFE Generali (1,2 proc.). Prokom ma 3,71-proc. udział w portfelu spółek z WIG 20.
Źródło: Analizy Online


Kontrakty 2004 r.
- dwie umowy z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych o wartości 134,8 i 60,5 mln zł 
- umowa ramowa z TP SA. Łączna wartość przyszłych kontraktów może sięgnąć 270 mln zł 
- umowa ramowa z PZU, zmieniona kilkanaście dni temu. Zdaniem analityków, dla Prokomu oznacza to stratę 60 mln zł przychodów i 5 mln zł zysku netto w tym roku
Źródło: raport roczny


Analityk optymista

Tylko jedna z ostatnich 20 rekomendacji dla Prokomu zalecała sprzedaż papierów spółki. Pozostałe sugerowały kupno lub trzymanie akcji, wyceniając je znacznie powyżej obecnej ceny rynkowej. W wydanej 9 marca rekomendacji Andrzej Knigawka, analityk ING, wycenił akcję spółki na 162 zł (z rekomendacją "kupuj", cena w dniu wydania wyniosła 141,5 zł). 22 kwietnia akcja warta była 106 zł.

Andrzej Knigawka: Moja rekomendacja obowiązuje 12 miesięcy i jestem przekonany, że w tym horyzoncie czasowym papiery Prokomu zdrożeją do wyznaczonej ceny. Reakcja inwestorów na informacje o ograniczeniu przez PZU wydatków na IT jest irracjonalna. Dla Prokomu w tym roku będzie to oznaczało zmniejszenie przychodów o jakieś 60 mln i o 5 mln zł zysku netto. W żaden sposób nie uzasadnia to tak nagłej i głębokiej wyprzedaży. Choć zgodzę się, że czynnikiem, który powoduje odwrót inwestorów od spółki, jest jej nie najlepsza reputacja. Uważam, że obecną cenę rynkową należy wykorzystać do zakupów akcji. Tak słaby rok dla firmy jak rok 2004 już się nie powtórzy.