Czasy, w których francuski inwestor był traktowany jak wybawienie, bezpowrotnie minęły
Nie daj się doić francuskiej dojarce - takim sloganem reklamowym mała polska spółka Mediatel próbuje odebrać klientów kontrolowanej przez France Telecom Telekomunikacji Polskiej. Hasło dobrze oddaje atmosferę wokół francuskich interesów w Polsce. 14 lipca w rocznicę zburzenia Bastylii pod ambasadą Francji zorganizowano bezprecedensową manifestację pracowników polskich przedsiębiorstw przejętych przez firmy znad Sekwany, którzy oskarżają swoich pracodawców przede wszystkim o organizowanie masowych zwolnień. Ale nie tylko. Część zarzutów ma podłoże czysto biznesowe. Związkowcy wieszają na francuskich inwestorach psy, oskarżając ich o zaniechanie inwestycji, transfer zysków na niespotykaną skalę i zaniżanie wyników finansowych.
Wyborowa porażka
Najgłośniej protestują pracownicy z zakładów spółki Wyborowa (dawniej Polmos Poznań), którą w 2001 roku przejął francuski gigant alkoholowy Pernod Ricard. Na liście najpopularniejszych wódek świata Wyborowa była wtedy na drugim miejscu, a zatrudnienie wynosiło 650 osób. W ciągu czterech lat francuskich rządów trunek stracił miejsce w światowej czołówce i niemal kompletnie zniknął z naszego rynku. Firma zwolniła połowę załogi i ani razu nie osiągnęła dodatniego wyniku finansowego. Ireneusz Chałas, szef "Solidarności" w spółce Wyborowa, rysuje czarny obraz postępowania Francuzów w sprywatyzowanych firmach. Lista zarzutów jest bardzo długa. Według Chałasa, arogancja Francuzów dała o sobie znać już pierwszego dnia negocjacji pakietu socjalnego podczas prywatyzacji Polmosu Poznań w 2001 roku. - Pod wynegocjowanymi jednego dnia sprawami i ustnymi uzgodnieniami następnego dnia nie chcieli się podpisać - opowiada szef "Solidarności". Teraz związki zawodowe są w sporze z Pernod Ricard, który chce, by załoga zrezygnowała z układu zbiorowego pracy lub zgodziła się na jego czasowe zawieszenie. Zdaniem związkowców, skutkiem będzie obniżka wynagrodzeń części pracowników nawet o 50-65 proc. Andrzej Szumowski, wiceprezes Wyborowej SA, tłumaczy nam, że jeśli nie dojdzie do zmian w układzie, spółka będzie jeszcze mniej konkurencyjna na rynku.
Najwyższe w branży płace, średnio 7 tys. zł, są za dużym obciążeniem. Zarząd chce obniżyć pensje, ale minimalna nie będzie niższa niż 3 tys. zł.
Związkowcy twierdzą, że przez nieudolny zarząd i złą strategię wobec marek od chwili prywatyzacji firma zmniejszyła swój udział w krajowym rynku z 20 proc. do 1,8 proc. Od tego czasu jest też trwale deficytowa. Ostatnio miała zysk w 2000 roku - 11 mln zł. Było to rok przed wejściem francuskiego inwestora. W 2004 roku strata wyniosła 30 mln zł. Zrezygnowano z produkcji silnych w kraju marek z niższej spółki, np. wódek Lodowa i Barowa, na rzecz drogiej Wyborowej. Pracownicy narzekają, że firma preferuje francuskich dostawców, wbrew zapowiedziom nie liczy się też z kosztami i niepotrzebnie wynajmuje biurowiec w Warszawie.
Wiceprezes Szumowski odpiera dwa główne zarzuty. Twierdzi, że straty wynikają z kosztów, które firma ponosi z tytułu restrukturyzacji i wydatków marketingowych na promowanie Wyborowej na zagranicznych rynkach. Sprzedaż w Niemczech, Francji i Hiszpanii, według Szumowskiego, rośnie co roku w wymiarze dwucyfrowym. Tyle, że Wyborowa zajmuje teraz dopiero 29. miejsce na światowej liście sprzedaży - wynika z opracowania firmy
CASE Doradcy.
Znak firmowy
Wyborowa jest jedną z najbardziej spektakularnych porażek zagranicznych inwestorów w Polsce, tym bardziej bolesną i dziwną, że po obniżeniu akcyzy na mocne alkohole branża spirytusowa wyraźnie odżyła. Wyborowa, mimo że dysponuje jedną z najsilniejszych marek w branży, przegrywa. Nie dość, że na niej nie zarabia, to jeszcze za korzystanie ze znaku towarowego musi płacić. Według Chałasa, opłata licencyjna na rzecz firmy Agros, właściciela marki Wyborowa za granicą, to kilka milionów złotych rocznie. Taka strategia stanie się wkrótce znakiem rozpoznawczym francuskich firm nad Wisłą. Opłaty licencyjne za użytkowanie znaków towarowych na rzecz swojego właściciela wnosi między innymi Telekomunikacja Polska. TP SA płaci France Telecom około 11 mln zł rocznie. To niewiele. Ale niedługo w jej ślady pójdzie powiązana z TP SA PTK Centertel, operator sieci Idea, która zmienia nazwę na Orange. Za tę przyjemność Centertel będzie płacił France Telecom 1,6 proc. rocznych przychodów, czyli lekko licząc 100 mln zł rocznie. Każdy abonent sieci Orange wyda na ten cel 25 zł rocznie. - Ta umowa to absurd. PTK Centertel nic na tym nie zyska, a w krótkim okresie może nawet stracić - mówi Jarosław Dominiak, prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Jego zdaniem, równie dobrze Idea mogłaby pobierać od France Telecom opłatę za dostęp do polskiego rynku. - Umowy licencyjne nie są na rynku telekomunikacyjnym niczym niezwykłym. Deutsche Telecom także każe sobie płacić za korzystanie z marki T-Mobile. Tyle że w przeciwieństwie do kontraktu Centertela z France Telecom, wysokość opłat zwykle nie przekracza granic przyzwoitości - twierdzi Dominiak.
Jeszcze dalej niż France Telecom poszła grupa Accor, właściciel Orbisu. Za używanie swojej nazwy pobiera od hoteli opłatę w wysokości 3 proc. przychodów z usług hotelowych. - Umowa franchisingowa okazała się niczym innym jak narzędziem drenażu finansowego - uważa Jarosław Szymański, szef "Solidarności" w Orbisie. Prowizja naliczana jest od przychodów niezależnie od tego, jaką ich część generuje marka Accor.
Główny hamulcowy
Kolejnym z biznesowych zarzutów związkowców stawianych francuskim inwestorom jest wstrzymanie inwestycji. Koronnym dowodem na to, może być strategia France Telecom wobec Telekomunikacji Polskiej. Złośliwi twierdzą, że największą zmianą od 2000 roku, kiedy to firma zmieniła właściciela, jest wprowadzone rok temu nowe logo. Emil Wąsacz sprzedał Francuzom 35 proc. akcji TP SA, bo oferowali najwięcej. Nie bez znaczenia było to, że w konsorcjum z FT startował Kulczyk Holding. Za przywilej kontrolowania największego w regionie rynku telekomunikacyjnego Francuzi zapłacili 4 mld USD. Biorąc pod uwagę, że zysk netto TP SA w 2004 roku wyniósł 750 mln USD, zrobili dobry interes. W jaki sposób? Od transakcji w 2000 roku TP SA stała się pierwszym hamulcowym polskiego rynku telekomunikacyjnego, skutecznie ograniczając dostęp do rynku nowym firmom telekomunikacyjnym. Przyznają to nawet jej pracownicy. Podpisując kontrakt, już na dzień dobry rząd zgodził się na spowolnienie planów liberalizacji rynku połączeń lokalnych. Na konto TP SA można zapisać powolny rozwój rynku internetowego spowodowany utrzymywaniem wysokich cen na usługi dostępowe. Sprzedaż TP SA, a wraz z nią prawie całego polskiego rynku telekomunikacyjnego, do dziś odbija się czkawką jej klientom, bo ceny rozmów w Polsce ciągle należą do najwyższych w Europie.
- Francuzi kupili firmę i przestali w nią inwestować - mówi Waldemar Stawski, wiceprzewodniczący "Solidarności"
w TP SA. Związki zarzucają firmie błędy operacyjne - m.in. problemy z działaniem Błękitnej Linii i zatrudnianie przypadkowych osób. - Błędem było też scentralizowanie działu zakupów. Mamy dowody, że w wielu wypadkach transakcje dokonywane przez oddziały na własną rękę były tańsze - dodaje Stawski.
To samo mówi Jarosław Szymański, szef "Solidarności" w Orbisie. - W strukturze grupy działa firma odpowiedzialna za dostawy do wszystkich hoteli. Kupuje wszystko - od serwetek po kwiaty. Ewidentnie preferuje francuskich dostawców, co niekorzystnie odbija się na kosztach.
Pracownicy oskarżają Accor o zatrudnianie dobrze opłacanych cudzoziemców niezorientowanych w polskich realiach i brak przejrzystej strategii wobec Orbisu. - Nam nazwa Accor kojarzy się z przedmiotowym traktowaniem pracowników i zwolnieniami. Czasy, w których francuski inwestor był traktowany jak wybawienie, bezpowrotnie minęły - dodaje Szymański. Nastroje w firmie przypominają sytuację w Wyborowej. Pracownicy planują wejście w spór zbiorowy z pracodawcą.
Kto tu rządzi
Jarosław Dominiak przyznaje, że Francuzi to specyficzni inwestorzy. - W każdej branży zdarzają się wypadki drenowania spółki i transferu zysków, ale w firmach przejętych przez francuskie spółki to zjawisko występuje na niespotykaną skalę - mówi Dominiak. Podczas walnego zgromadzenia spółki Kogeneracja, pierwszym po jej przejęciu przez francuski koncern Electricite de France (EDF), przedstawiciele inwestora strategicznego zaproponowali wykreślenie z programu głosowania nad kodeksem dobrych praktyk. - Nikt nawet nie chciał tłumaczyć dlaczego. Chodziło o to, żeby na dzień dobry pokazać, kto tu rządzi - uważa Dominiak. Specyfikę współpracy z Francuzami potwierdza, ale tylko nieoficjalnie, jeden z poważnych biznesmenów, który sprzedał swoją firmę francuskiemu inwestorowi. - W firmie cały czas odczuwalna była presja na kierowanie zamówień do francuskich firm. Jeżeli w rozpisanym przez nas przetargu startowała firma reprezentująca francuski kapitał, musiała go wygrać. Jeśli było inaczej, przetarg był powtarzany. Do skutku - relacjonuje nasz informator.
Najostrzejszy spór inwestorów z francuskim właścicielem miał miejsce kilka lat temu w Olsztynie. Konflikt graczy giełdowych z grupą Michelin, właścicielem Stomilu Olsztyn (obecnie Michelin Polska), zakończył się w sądzie. Inwestorzy, w tym fundusze inwestycyjne, zarzucali firmie transfer zysków. Francuzi zainwestowali wprawdzie w latach 1995-1999 w olsztyński zakład 200 mln USD, ale w tym samym czasie na różnych umowach licencyjnych zarobili 55 mln USD. Członek zarządu grupy Michelina Thierry Coudurier tłumaczył potem, że chodziło o zapłatę za przekazane Stomilowi dobra, usługi i wartości intelektualne. Padały także oskarżenia o stosowanie cen transferowych - sprzedawanie wyprodukowanych w olsztyńskiej fabryce opon francuskim odbiorcom poniżej kosztów produkcji, co pogarszało wyniki finansowe fabryki i zmniejszało jej podatek dochodowy. Poirytowany konfliktem Michelin zaczął skupować akcje Stomilu i wycofał spółkę z giełdy. Obecnie kontroluje 99,5 proc. kapitału. Jednak w lutym firma ogłosiła, że zamierza zainwestować po Olsztynem pół miliarda euro w rozbudowę fabryki i centrum logistyczne. Dlatego pracownicy nie mówią złego słowa o nowym pracodawcy, a na warszawskiej manifestacji nie było nikogo z Olsztyna.
Tak musi być
Francuzi bagatelizują znaczenie protestów. - Rozumiem aktualne zarzuty wobec niektórych francuskich firm, np. Accoru czy France Telecom, ale uważam, że nie powinno się ich łączyć z krajem pochodzenia firmy, lecz raczej z koniecznymi zmianami, jakie te firmy muszą przeprowadzić - uważa Eric Prinet, dyrektor generalny Decathlona w Polsce. - Równie dobrze mogłyby to być firmy niemieckie lub amerykańskie. Jego zdaniem, powody postępowania francuskich inwestorów należy wiązać z państwową przeszłością takich firm jak TP SA czy Orbis.
- Należy żałować, że cele tych reform nie są lepiej naświetlane pracownikom, którzy ponoszą ich konsekwencje - dodaje Prinet. Decathlon Polska ponosi opłaty licencyjne na korzyść francuskiej spółki-matki rzędu 1,5 proc. obrotu netto. Jest to opłata za prawo posługiwania się marką, sprzedaży produktów i korzystania z usług i programów informatycznych sieci Decathlon. Według Prineta, tak musi być ze względu na to, że filie firmy nie mają struktur pozwalających rozwijać własny software i nowe produkty. - Jeśli chodzi o zarzut "transferu zysków", to jest to postępowanie całkowicie logiczne: firma, która zarabia pieniądze, musi płacić dywidendy akcjonariuszom, którzy umożliwili jej rozwój - mówi Prinet.
Zła opinia o francuskich inwestorach - zdaniem Magdaleny Tran-Van z Francuskiej Izby Przemysłowo-Handlowej - wynika z tego, że kupili oni duże polskie spółki, które wymagały głębokiej restrukturyzacji, stąd zwolnienia grupowe, przejściowy spadek zysków itp.
- Francuscy inwestorzy działają długoterminowo, dlatego czasami ich postępowanie w krótkim czy średnim okresie może się wydać chaotyczne czy niespójne, ale służy ono wieloletnim celom strategicznym - uważa Tran-Van. Jej zdaniem, Francuzi natrafili w Polsce na trzy bariery. Po pierwsze, nie znaleźli dobrych partnerów do negocjacji, związków zawodowych nastawionych na dialog, a nie tylko na żądania płacowe i socjalne. Po drugie, dały o sobie znać różnice kulturowe. Chodzi o sposób pracy. Francuzi dają menedżerom i pracownikom dużo swobody w działaniu, ale w zamian liczą na odpowiedzialność, tych którzy podejmują decyzje. I po trzecie, w Polsce brakuje specjalistów od marketingu i handlu.
- Inna sprawa, że Francuzi mają wysokie poczucie własnej wartości, a nisko oceniają możliwości Polaków, i to tworzy nieprzychylną atmosferę wokół francuskich firm. Ich zachowanie ociera się nieco o arogancję - ocenia Andrzej Zdebski, szef Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Stąd zarzuty pracowników przejętych przez koncern EDF firm energetycznych, choćby wrocławskiej Kogeneracji, którzy podejście Francuzów do biznesu w Polsce nazywają współczesnym kolonializmem. Poza tym, według Zdebskiego, wielu dużych francuskich inwestorów to firmy państwowe - np. France Telecom, Electricite de France - a to rzutuje na ich zachowanie.
Negocjacje prywatyzacyjne też miały specyficzny charakter - rozmawiali państwowi właściciele z państwowymi kupcami. A jak zauważa Marek Sowa, wiceprezes UPC Polska, francuska kultura biznesowa jest upolityczniona i mniej nastawiona na rezultaty niż na przykład anglosaska. To właśnie dzięki państwowym koncernom Francja zawdzięcza pierwsze miejsce na liście największych inwestorów zagranicznych w Polsce. To, czy klienci Telekomunikacji Polskiej pójdą za hasłem Mediatela i odłączą się od "francuskiej dojarki", okaże się w najbliższych miesiącach. Na razie Mediatel przynosi straty. Tylko od francuskich inwestorów zależy, czy podobne hasła stracą w przyszłości rację bytu.
10 największych inwestorów francuskich w Polsce
Źródło: PAIIZ
Wyborowa porażka
Najgłośniej protestują pracownicy z zakładów spółki Wyborowa (dawniej Polmos Poznań), którą w 2001 roku przejął francuski gigant alkoholowy Pernod Ricard. Na liście najpopularniejszych wódek świata Wyborowa była wtedy na drugim miejscu, a zatrudnienie wynosiło 650 osób. W ciągu czterech lat francuskich rządów trunek stracił miejsce w światowej czołówce i niemal kompletnie zniknął z naszego rynku. Firma zwolniła połowę załogi i ani razu nie osiągnęła dodatniego wyniku finansowego. Ireneusz Chałas, szef "Solidarności" w spółce Wyborowa, rysuje czarny obraz postępowania Francuzów w sprywatyzowanych firmach. Lista zarzutów jest bardzo długa. Według Chałasa, arogancja Francuzów dała o sobie znać już pierwszego dnia negocjacji pakietu socjalnego podczas prywatyzacji Polmosu Poznań w 2001 roku. - Pod wynegocjowanymi jednego dnia sprawami i ustnymi uzgodnieniami następnego dnia nie chcieli się podpisać - opowiada szef "Solidarności". Teraz związki zawodowe są w sporze z Pernod Ricard, który chce, by załoga zrezygnowała z układu zbiorowego pracy lub zgodziła się na jego czasowe zawieszenie. Zdaniem związkowców, skutkiem będzie obniżka wynagrodzeń części pracowników nawet o 50-65 proc. Andrzej Szumowski, wiceprezes Wyborowej SA, tłumaczy nam, że jeśli nie dojdzie do zmian w układzie, spółka będzie jeszcze mniej konkurencyjna na rynku.
Najwyższe w branży płace, średnio 7 tys. zł, są za dużym obciążeniem. Zarząd chce obniżyć pensje, ale minimalna nie będzie niższa niż 3 tys. zł.
Związkowcy twierdzą, że przez nieudolny zarząd i złą strategię wobec marek od chwili prywatyzacji firma zmniejszyła swój udział w krajowym rynku z 20 proc. do 1,8 proc. Od tego czasu jest też trwale deficytowa. Ostatnio miała zysk w 2000 roku - 11 mln zł. Było to rok przed wejściem francuskiego inwestora. W 2004 roku strata wyniosła 30 mln zł. Zrezygnowano z produkcji silnych w kraju marek z niższej spółki, np. wódek Lodowa i Barowa, na rzecz drogiej Wyborowej. Pracownicy narzekają, że firma preferuje francuskich dostawców, wbrew zapowiedziom nie liczy się też z kosztami i niepotrzebnie wynajmuje biurowiec w Warszawie.
Wiceprezes Szumowski odpiera dwa główne zarzuty. Twierdzi, że straty wynikają z kosztów, które firma ponosi z tytułu restrukturyzacji i wydatków marketingowych na promowanie Wyborowej na zagranicznych rynkach. Sprzedaż w Niemczech, Francji i Hiszpanii, według Szumowskiego, rośnie co roku w wymiarze dwucyfrowym. Tyle, że Wyborowa zajmuje teraz dopiero 29. miejsce na światowej liście sprzedaży - wynika z opracowania firmy
CASE Doradcy.
Znak firmowy
Wyborowa jest jedną z najbardziej spektakularnych porażek zagranicznych inwestorów w Polsce, tym bardziej bolesną i dziwną, że po obniżeniu akcyzy na mocne alkohole branża spirytusowa wyraźnie odżyła. Wyborowa, mimo że dysponuje jedną z najsilniejszych marek w branży, przegrywa. Nie dość, że na niej nie zarabia, to jeszcze za korzystanie ze znaku towarowego musi płacić. Według Chałasa, opłata licencyjna na rzecz firmy Agros, właściciela marki Wyborowa za granicą, to kilka milionów złotych rocznie. Taka strategia stanie się wkrótce znakiem rozpoznawczym francuskich firm nad Wisłą. Opłaty licencyjne za użytkowanie znaków towarowych na rzecz swojego właściciela wnosi między innymi Telekomunikacja Polska. TP SA płaci France Telecom około 11 mln zł rocznie. To niewiele. Ale niedługo w jej ślady pójdzie powiązana z TP SA PTK Centertel, operator sieci Idea, która zmienia nazwę na Orange. Za tę przyjemność Centertel będzie płacił France Telecom 1,6 proc. rocznych przychodów, czyli lekko licząc 100 mln zł rocznie. Każdy abonent sieci Orange wyda na ten cel 25 zł rocznie. - Ta umowa to absurd. PTK Centertel nic na tym nie zyska, a w krótkim okresie może nawet stracić - mówi Jarosław Dominiak, prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Jego zdaniem, równie dobrze Idea mogłaby pobierać od France Telecom opłatę za dostęp do polskiego rynku. - Umowy licencyjne nie są na rynku telekomunikacyjnym niczym niezwykłym. Deutsche Telecom także każe sobie płacić za korzystanie z marki T-Mobile. Tyle że w przeciwieństwie do kontraktu Centertela z France Telecom, wysokość opłat zwykle nie przekracza granic przyzwoitości - twierdzi Dominiak.
Jeszcze dalej niż France Telecom poszła grupa Accor, właściciel Orbisu. Za używanie swojej nazwy pobiera od hoteli opłatę w wysokości 3 proc. przychodów z usług hotelowych. - Umowa franchisingowa okazała się niczym innym jak narzędziem drenażu finansowego - uważa Jarosław Szymański, szef "Solidarności" w Orbisie. Prowizja naliczana jest od przychodów niezależnie od tego, jaką ich część generuje marka Accor.
Główny hamulcowy
Kolejnym z biznesowych zarzutów związkowców stawianych francuskim inwestorom jest wstrzymanie inwestycji. Koronnym dowodem na to, może być strategia France Telecom wobec Telekomunikacji Polskiej. Złośliwi twierdzą, że największą zmianą od 2000 roku, kiedy to firma zmieniła właściciela, jest wprowadzone rok temu nowe logo. Emil Wąsacz sprzedał Francuzom 35 proc. akcji TP SA, bo oferowali najwięcej. Nie bez znaczenia było to, że w konsorcjum z FT startował Kulczyk Holding. Za przywilej kontrolowania największego w regionie rynku telekomunikacyjnego Francuzi zapłacili 4 mld USD. Biorąc pod uwagę, że zysk netto TP SA w 2004 roku wyniósł 750 mln USD, zrobili dobry interes. W jaki sposób? Od transakcji w 2000 roku TP SA stała się pierwszym hamulcowym polskiego rynku telekomunikacyjnego, skutecznie ograniczając dostęp do rynku nowym firmom telekomunikacyjnym. Przyznają to nawet jej pracownicy. Podpisując kontrakt, już na dzień dobry rząd zgodził się na spowolnienie planów liberalizacji rynku połączeń lokalnych. Na konto TP SA można zapisać powolny rozwój rynku internetowego spowodowany utrzymywaniem wysokich cen na usługi dostępowe. Sprzedaż TP SA, a wraz z nią prawie całego polskiego rynku telekomunikacyjnego, do dziś odbija się czkawką jej klientom, bo ceny rozmów w Polsce ciągle należą do najwyższych w Europie.
- Francuzi kupili firmę i przestali w nią inwestować - mówi Waldemar Stawski, wiceprzewodniczący "Solidarności"
w TP SA. Związki zarzucają firmie błędy operacyjne - m.in. problemy z działaniem Błękitnej Linii i zatrudnianie przypadkowych osób. - Błędem było też scentralizowanie działu zakupów. Mamy dowody, że w wielu wypadkach transakcje dokonywane przez oddziały na własną rękę były tańsze - dodaje Stawski.
To samo mówi Jarosław Szymański, szef "Solidarności" w Orbisie. - W strukturze grupy działa firma odpowiedzialna za dostawy do wszystkich hoteli. Kupuje wszystko - od serwetek po kwiaty. Ewidentnie preferuje francuskich dostawców, co niekorzystnie odbija się na kosztach.
Pracownicy oskarżają Accor o zatrudnianie dobrze opłacanych cudzoziemców niezorientowanych w polskich realiach i brak przejrzystej strategii wobec Orbisu. - Nam nazwa Accor kojarzy się z przedmiotowym traktowaniem pracowników i zwolnieniami. Czasy, w których francuski inwestor był traktowany jak wybawienie, bezpowrotnie minęły - dodaje Szymański. Nastroje w firmie przypominają sytuację w Wyborowej. Pracownicy planują wejście w spór zbiorowy z pracodawcą.
Kto tu rządzi
Jarosław Dominiak przyznaje, że Francuzi to specyficzni inwestorzy. - W każdej branży zdarzają się wypadki drenowania spółki i transferu zysków, ale w firmach przejętych przez francuskie spółki to zjawisko występuje na niespotykaną skalę - mówi Dominiak. Podczas walnego zgromadzenia spółki Kogeneracja, pierwszym po jej przejęciu przez francuski koncern Electricite de France (EDF), przedstawiciele inwestora strategicznego zaproponowali wykreślenie z programu głosowania nad kodeksem dobrych praktyk. - Nikt nawet nie chciał tłumaczyć dlaczego. Chodziło o to, żeby na dzień dobry pokazać, kto tu rządzi - uważa Dominiak. Specyfikę współpracy z Francuzami potwierdza, ale tylko nieoficjalnie, jeden z poważnych biznesmenów, który sprzedał swoją firmę francuskiemu inwestorowi. - W firmie cały czas odczuwalna była presja na kierowanie zamówień do francuskich firm. Jeżeli w rozpisanym przez nas przetargu startowała firma reprezentująca francuski kapitał, musiała go wygrać. Jeśli było inaczej, przetarg był powtarzany. Do skutku - relacjonuje nasz informator.
Najostrzejszy spór inwestorów z francuskim właścicielem miał miejsce kilka lat temu w Olsztynie. Konflikt graczy giełdowych z grupą Michelin, właścicielem Stomilu Olsztyn (obecnie Michelin Polska), zakończył się w sądzie. Inwestorzy, w tym fundusze inwestycyjne, zarzucali firmie transfer zysków. Francuzi zainwestowali wprawdzie w latach 1995-1999 w olsztyński zakład 200 mln USD, ale w tym samym czasie na różnych umowach licencyjnych zarobili 55 mln USD. Członek zarządu grupy Michelina Thierry Coudurier tłumaczył potem, że chodziło o zapłatę za przekazane Stomilowi dobra, usługi i wartości intelektualne. Padały także oskarżenia o stosowanie cen transferowych - sprzedawanie wyprodukowanych w olsztyńskiej fabryce opon francuskim odbiorcom poniżej kosztów produkcji, co pogarszało wyniki finansowe fabryki i zmniejszało jej podatek dochodowy. Poirytowany konfliktem Michelin zaczął skupować akcje Stomilu i wycofał spółkę z giełdy. Obecnie kontroluje 99,5 proc. kapitału. Jednak w lutym firma ogłosiła, że zamierza zainwestować po Olsztynem pół miliarda euro w rozbudowę fabryki i centrum logistyczne. Dlatego pracownicy nie mówią złego słowa o nowym pracodawcy, a na warszawskiej manifestacji nie było nikogo z Olsztyna.
Tak musi być
Francuzi bagatelizują znaczenie protestów. - Rozumiem aktualne zarzuty wobec niektórych francuskich firm, np. Accoru czy France Telecom, ale uważam, że nie powinno się ich łączyć z krajem pochodzenia firmy, lecz raczej z koniecznymi zmianami, jakie te firmy muszą przeprowadzić - uważa Eric Prinet, dyrektor generalny Decathlona w Polsce. - Równie dobrze mogłyby to być firmy niemieckie lub amerykańskie. Jego zdaniem, powody postępowania francuskich inwestorów należy wiązać z państwową przeszłością takich firm jak TP SA czy Orbis.
- Należy żałować, że cele tych reform nie są lepiej naświetlane pracownikom, którzy ponoszą ich konsekwencje - dodaje Prinet. Decathlon Polska ponosi opłaty licencyjne na korzyść francuskiej spółki-matki rzędu 1,5 proc. obrotu netto. Jest to opłata za prawo posługiwania się marką, sprzedaży produktów i korzystania z usług i programów informatycznych sieci Decathlon. Według Prineta, tak musi być ze względu na to, że filie firmy nie mają struktur pozwalających rozwijać własny software i nowe produkty. - Jeśli chodzi o zarzut "transferu zysków", to jest to postępowanie całkowicie logiczne: firma, która zarabia pieniądze, musi płacić dywidendy akcjonariuszom, którzy umożliwili jej rozwój - mówi Prinet.
Zła opinia o francuskich inwestorach - zdaniem Magdaleny Tran-Van z Francuskiej Izby Przemysłowo-Handlowej - wynika z tego, że kupili oni duże polskie spółki, które wymagały głębokiej restrukturyzacji, stąd zwolnienia grupowe, przejściowy spadek zysków itp.
- Francuscy inwestorzy działają długoterminowo, dlatego czasami ich postępowanie w krótkim czy średnim okresie może się wydać chaotyczne czy niespójne, ale służy ono wieloletnim celom strategicznym - uważa Tran-Van. Jej zdaniem, Francuzi natrafili w Polsce na trzy bariery. Po pierwsze, nie znaleźli dobrych partnerów do negocjacji, związków zawodowych nastawionych na dialog, a nie tylko na żądania płacowe i socjalne. Po drugie, dały o sobie znać różnice kulturowe. Chodzi o sposób pracy. Francuzi dają menedżerom i pracownikom dużo swobody w działaniu, ale w zamian liczą na odpowiedzialność, tych którzy podejmują decyzje. I po trzecie, w Polsce brakuje specjalistów od marketingu i handlu.
- Inna sprawa, że Francuzi mają wysokie poczucie własnej wartości, a nisko oceniają możliwości Polaków, i to tworzy nieprzychylną atmosferę wokół francuskich firm. Ich zachowanie ociera się nieco o arogancję - ocenia Andrzej Zdebski, szef Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Stąd zarzuty pracowników przejętych przez koncern EDF firm energetycznych, choćby wrocławskiej Kogeneracji, którzy podejście Francuzów do biznesu w Polsce nazywają współczesnym kolonializmem. Poza tym, według Zdebskiego, wielu dużych francuskich inwestorów to firmy państwowe - np. France Telecom, Electricite de France - a to rzutuje na ich zachowanie.
Negocjacje prywatyzacyjne też miały specyficzny charakter - rozmawiali państwowi właściciele z państwowymi kupcami. A jak zauważa Marek Sowa, wiceprezes UPC Polska, francuska kultura biznesowa jest upolityczniona i mniej nastawiona na rezultaty niż na przykład anglosaska. To właśnie dzięki państwowym koncernom Francja zawdzięcza pierwsze miejsce na liście największych inwestorów zagranicznych w Polsce. To, czy klienci Telekomunikacji Polskiej pójdą za hasłem Mediatela i odłączą się od "francuskiej dojarki", okaże się w najbliższych miesiącach. Na razie Mediatel przynosi straty. Tylko od francuskich inwestorów zależy, czy podobne hasła stracą w przyszłości rację bytu.
10 największych inwestorów francuskich w Polsce
Firma | Wielkość inwestycji | Sektor |
France Telecom | 4,47 mld USD | telekomunikacja |
Vivendi Universal | 1,24 mld USD | telekomunikacja |
Carrefour | 0,98 mld USD | handel i dystrybucja |
Saint Gobain | 0,85 mld USD | produkcja szkła i materiałów bud. |
Casino | 0,8 mld USD | handel i dystrubucja |
Credit Agricole | 0,74 mld USD | usługi finansowe |
Canal+ | 0,73 mld USD | płatna telewizja |
Lafarge | 0,69 mld USD | produkcja materiałów bud. |
Auchan | 0,67 mld USD | handel |
Electricite de France | 0,6 mld USD | energetyka |
Źródło: PAIIZ