W tym momencie na Łukaszenkę uderzyła UE. Nie można nazwać tego ciosem, ale - jak na warunki unijne - to i tak duży sukces. Być może ta deklaracja Komisji Europejskiej i wcześniejsze wizyty Milinkiewicza w Polsce i Strasbourgu umożliwią mu w ogóle start w wyborach. Wcześniej władze ostrzegały, że Milinkiewiczowi może nie starczyć podpisów pod jego kandydaturą (które władze mogą po prostu zakwestionować).
To dowodzi, że tylko twarda ostra polityka wobec Łukaszenki przynosi jakiekolwiek rezultaty. UE już dawno powinna była szczelniej zamknąć się na przedstawicieli białoruskiej władzy. W tym momencie "europejskie strachy" są bardzo spóźnione i Łukaszenko może je zwyczajnie zignorować. Dla niego cały czas ważniejsze jest stanowisko Rosji i to ona mu tak zaplata umysł. Dlatego obok Białorusi Bruksela powinna też naciskać na Moskwę, by odciąć ją od dyktatora.
Grzegorz Sadowski