Nic nam tak dobrze nie robi jak przykład z góry. Rozpacza się nam lżej, jeśli i Catherine Deneuve ma problemy, łatwiej walczy z chorobą, gdy i ona z niej wyszła. I starzejemy się bez bólu, gdy i ona sobie z tym radzi
Aktorki, czyli z życia kobiety
Jest w tej książce (o której za chwilę) fragment, jakiego mogłaby Krystynie Jandzie pozazdrościć nawet jedna z najbystrzejszych obserwatorek kobiecej duszy, Helen Fielding. Autorka, która powołała do życia uznaną już za kultową bohaterkę Bridget Jones. Traktuje on o wizycie aktorki w renomowanym salonie piękności w celu podreperowania urody przed kolejnym przedsięwzięciem filmowym: "Zła dobiegłam na miejsce, ledwo żyjąc, zostawiając samochód nie najlepiej zaparkowany, ale za to punktualnie o ósmej. (...) Weszłam do raju. Przyćmione światło, piękne kobiety w białych fartuchach, które mówiły szeptem, uśmiechając się. Zziajana, umęczona, zaniepokojona moim źle zaparkowanym z pośpiechu samochodem, zaczęłam się zastanawiać, czym one tu dojechały, i do tego w tak dobrym nastroju. Tymczasem powiedziano mi, że mam usiąść w saloniku i rozluźnić się. Trochę mnie to wkurzyło po tym szalonym wyścigu do nich, ale grzecznie usiadłam i podjęłam próbę uspokojenia się, cały czas jednak myśląc o tym, że może by jednak przestawić samochód. (...) Po dobrych pięciu minutach mego rozluźniania się na siłę weszła uśmiechnięta wyspana pani i przyniosła mi uspokajającą herbatkę z melisy i czegoś tam jeszcze, którą poleciła mi wypić. (...) Pani zajrzała do mnie i zdziwiła się, że dałam sobie radę z tą herbatą tak szybko. Zapytała, czy nie miałabym ochoty na jeszcze jedną filiżankę. Przerażona podziękowałam serdecznie, a ona się zgodziła i zaprowadziła mnie do tajemniczo pachnącego pokoju. Poleciła mi rozebrać się prawie do naga, po czym włożyć różowy szlafroczek, kapcie i dziwne różowe nakrycie głowy. (...) Rozebrałam się, myśląc, ile to będzie roboty i straty czasu przy ubieraniu, i położyłam się do łóżka tak jak mi polecono. Przyszła kolejna pani, okryła mnie kołdrą i znów kazała się rozluźnić, zrelaksować. Włączyła płytę z muzyką skomponowaną specjalnie 'w celu uspokajania klientów naszych salonów'. Po pięciu minutach jej słuchania dostałam prawie histerii i postanowiłam wstać i zawołać kogoś, i zażądać, żeby mi zrobiono wreszcie zabieg kosmetyczny, o jaki chodzi, czyli rutynowe czyszczenie twarzy i maseczkę. (...) Każdy jej ruch, każdy dotyk był tak delikatny, powolny i bezsensowny w tej sytuacji, że gdyby salon ten nie mieścił się na pierwszym piętrze, zaręczam, że wyskoczyłabym z nerwów przez okno". Wierzę!
Warto przeczytać książkę Jandy "Moja droga B.", i to z kilku powodów. Mamy tu do czynienia nie tylko z zapisem codziennych zdarzeń z kobiecej biografii, ale też z niezwykle trafnym opisem tzw. bycia kobietą. To siła tej książki. Kobietą rozedrganą, niecierpliwą, impulsywną, kochającą, a bywa, że i histeryczną. Mającą wątpliwości i ich szczęśliwie pozbawioną. Pewną siebie i równocześnie zagubioną. A nade wszystko wiarygodną w oczach innych kobiet. Tych "zwyczajnych" i tych "nadzwyczajnych". To nie takie częste i nie takie łatwe, zważywszy na pozycję, jaką Janda zajmuje i której nie ukrywa. Dobrze mieszka, je i odpoczywa. Mimo tych różnic w porównaniu ze średnią krajową dla wielu kobiet - a wiem to z rozmów z nimi - Janda jest i gwiazdą, i jedną z nich. Książka napisana jest lekko, inteligentnie i dowcipnie. Janda, jak widać, ma nie tylko talent do bycia matką, aktorką i kobietą, ale i umie pisać. Pogratulować.
A propos tych wszystkich umiejętności to nie bardzo wiem, chociaż chyba się domyślam, skąd bierze się częste przekonanie, że aktorki poza graniem generalnie nie powinny się wypowiadać w innych sprawach. Niedawno rozmawiałam z młodym mężczyzną, który uważa, że jeśli aktorka chce już koniecznie mówić o czymś innym niż jej zawód, to niech nie robi tego publicznie. Nawet jeśli walczy z amerykańską administracją o prawo do godnego życia jednego z indiańskich plemion ze stanu Dakota? Nawet. A kogo to obchodzi? Nawet jeśli jest poważnie zaangażowana w kobiecą "network" (sieć zawodowej kooperacji) i odnosi sukcesy? Nawet. A kogo to obchodzi? A może ciekawe jest to, że kieruje jedną z afrykańskich fundacji ekologicznych, z którą rocznie kontakt ma ponad dziesięć tysięcy studentów? No cóż, to jeszcze nie powód, żeby dopuszczać ją do głosu. Publicznego głosu.
Zafrasowałam się, bo jeśli mnie pamięć i tzw. rozeznanie w temacie nie myli, to ludzie interesują się tym, co mają do powiedzenia ich medialni ulubieńcy. Począwszy od polityki, a na literaturze skończywszy. Fajnie jest czasem za celuloidowym stereotypem bezzmarszczkowo uśmiechniętej pani czy pana zobaczyć kawałek żywego człowieka. Mógłby leżeć i pachnieć, lecz o coś mu jeszcze w życiu chodzi.
Zrozumieli to również możni tego świata i dlatego - żeby daleko nie szukać - w kampanii Gore’a brali udział m.in. Robert De Niro i Cher, a na ramieniu Busha wdzięcznie wspierała się Sharon Stone. Ona i jej przyjaciele coraz rzadziej publicznie rozprawiają o tym, w czym grają, a zdecydowanie częściej przypinają na piersi czerwone kokardki i zbierają pieniądze na walkę z AIDS.
I jeszcze jedno. Tak już jesteśmy, zwłaszcza my, kobiety, skonstruowani, że nic nam tak dobrze nie robi jak przykład z góry. Rozpacza się nam lżej, jeśli i Catherine Deneuve ma sercowe problemy. Łatwiej walczy się z chorobą, gdy i ona z niej wyszła. I starzejemy się bez bólu, gdy i ona sobie z tym jakoś radzi. Dlatego warto za słowa wzięte nie z kina, lecz z życia podziękować i Liv Ullmann, i Zofii Kucównie, i Jandzie, i wielu innym aktorkom, które nawet nie pytane i tak mają coś do powiedzenia.
Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.