W Niemieckiej Republice Demokratycznej starano się d oścignąć i prześcignąć KGB
Nienawiść - intensywne i głębokie uczucie, które może rozstrzygająco wpływać na działania ludzi. Odzwierciedla zawsze wzajemne stosunki w życiu społecznym, będąc emocjonalnym wyrazem nieprzyzwyciężalnych sprzeczności między klasą robotniczą i burżuazją (...). Nienawiść jest zasadniczą częścią czekistowskich uczuć i podstawą namiętnej i nieubłaganej walki z wrogiem (...). Nienawiść musi być świadomie obecna i wzmacniana także w pracy konspiracyjnej, jako siła napędowa trudnych zadań operacyjnych". Ta definicja nienawiści pochodzi ze "Słownika pracy polityczno-operacyjnej" opracowanego na polecenie Ericha Mielkego, ministra bezpieczeństwa państwowego NRD.
W czasach NRD był to druk ściśle tajny, wydany kilkakrotnie w nakładzie zaledwie kilkuset egzemplarzy. W 1993 r. opublikowano faksymile tego słownika, a później jego książkowe wydanie z komentarzami. Dzisiaj każdy, kto gotów jest wydać 40 marek, może się dowiedzieć, jakiego języka używano w Stasi i co dokładnie oznaczały umieszczone w nim hasła. Tylko jedno określenie Informeller Mitarbeiter (nieformalny informator) zawiera 53 definicje, pokazujące cały zakres działania wschodnioniemieckich szpicli policji politycznej.
Polacy tego nie wiedzą, Polacy nie znają języka swojej służby bezpieczeństwa z okresu komunizmu. Nie wiedzą nawet, czy cytowana na wstępie nienawiść wchodziła w jego skład i czy miała takie samo, czekistowskie zabarwienie. Proces lustracji, który z takimi trudnościami i przy wtórze gwałtownych protestów ledwie się rozpoczął, jest w Polsce rzeczywiście kaleki, ponieważ odbywa się w pustej przestrzeni. Możemy się tylko domyślać albo powoływać na tzw. powszechne doświadczenie społeczne, dlaczego, na czyje polecenie, po co, w jakim celu SB zwerbowała tego czy innego obywatela jako swojego współpracownika.
Społeczeństwo zjednoczonych Niemiec wie właściwie wszystko, a w każdym razie znacznie więcej niż polskie. Równolegle z otwarciem teczek osobowych, z udostępnieniem każdemu zainteresowanemu jego własnych akt, rozpoczęto w RFN publikowanie najbardziej tajnych dokumentów, przedstawiających wzajemne zależności między partią i bezpieką, między SED i Stasi, pokazujących miejsce policji politycznej w państwie i społeczeństwie, całą strukturę i pragmatykę służbową Stasi. Niemieckie opracowania, a zebrała się już tego cała biblioteka, sporządzone w większości wypadków przez naukowców, pokazują wpływ i późne skutki komunizmu (czy też realnego socjalizmu) na wszystkie dziedziny życia - politykę, gospodarkę, społeczeństwo rodzinę, mentalność. Wszystko to zostało udokumentowane i przedstawione opinii publicznej. Otwarto nawet archiwa enerdowskiego MSZ.
Szczegółowość opisu rzeczywistości wschodnioniemieckiej jest imponująca. W 1989 r., w ostatnim okresie istnienia NRD, działało w tym kraju 150 tys. nieformalnych współpracowników Stasi. Podczas 40 lat istnienia NRD było ich ponad milion. Wszyscy musieli mieć kryptonimy, które nie powinny były się powtarzać. Nadawanie pseudonimów było więc gigantyczną pracą, wymagającą intelektualnego wysiłku. Tą dziedziną zajęła się doktor filologii germańskiej Ingrid Kühn, która opracowała i wydała analityczny słownik kryptonimów Stasi. Część oficerów prowadzących szła na łatwiznę, nadając swoim kapusiom po prostu imiona od bezpieczniackiego bierzmowania: Zygfried, Dieter, Ingrid albo nazwy geograficzne - Spree, Dresden, Elbe. Niektórym zdrabniano ich własne imiona i na przykład Adelheid pisała donosy jako Addi. Ale byli także oficerowie, którzy wykazywali się żywą inteligencją, ambicją i fantazją. Mężczyźnie o nazwisku Licht (Światło) nadano pseudonim Dunkel (Ciemność). Pewien fryzjer z Halle donosił jako Figaro, księgowy wielkiej firmy miał kryptonim Manko, a dentysta - Brücke (Mostek). Szef powiatowej stacji sanitarno-epidemiologicznej podpisywał swoje donosy jako Mikrob.
Lekarze otrzymywali kryptonimy stosowne do zawodu - Hipokrates, Albert Schweitzer, Robert Koch i Rentgen. Pewien fizyk miał pseudonim Einstein, profesor historii starożytnej Ramzes, a dyrygent chórów podpisywał swoje donosy na pierwszego tenora jako Beethoven. Beethoven nie był zresztą jedynym, który śpiewał dla Stasi. Robili to także Falco, Prince i Presley. Dziennikarze mieli również ambitne pseudonimy: Goethe, Schiller, Brecht i Kafka. Pisarzy zaliczono do świata zwierząt i donosili jako Gołąb, Mrówka, a nawet Pszczoła. W całej NRD był tylko jeden Mercedes, donosiciele kręcili się po mieście głównie jako Trabanty, Wartburgi, Moskwicze, Wołgi i Skody. Poloneza - o ile wiadomo - nie było. W niektórych kryptonimach można odkryć cień osobistego stosunku oficera prowadzącego Stasi do kapusia - Don Juan, Wenus, Ekstaza i Eros. Ale w szeregach Stasi musiały się zalęgnąć także prądy opozycyjne, skoro ponadawano informatorom takie pseudonimy, jak Argus, Kapuś, Przyklejony. Jeden z pastorów miał kryptonim Judasz. Na temat srebrników, jakie otrzymywali szpicle, też opublikowano udokumentowane opracowania.
Niemcy wiedzą nie tylko, jakie kryptonimy mieli donosiciele, ale również kim byli w rzeczywistości. Sześćset stron liczy sobie książka pt. "Nieoficjalni współpracownicy Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego - socjologiczna analiza składu społecznego armii donosicieli". Ma ona wydźwięk przygnębiający. Donosili wszyscy, ze wszystkich środowisk. I na wszystkich, nie wyłączając najbliższej rodziny. Najbardziej gorliwe w pracy dla Stasi okazały się jednak enerdowskie kobiety. Ich działalności poświęcona jest osobna praca "Nie można było ich zliczyć. Kobiety i Stasi" Anette Maennel.
Przeanalizowano wpływ działalności Stasi na poszczególne środowiska. Joachim Walther po trzech latach żmudnych badań wydał książkę zatytułowaną "Obszar zabezpieczenia - literatura. Pisarze i służba bezpieczeństwa w NRD". Jest to historia kontroli sprawowanej przez służby Ericha Mielkego nad literaturą i jej twórcami od momentu powstania do upadku NRD. Książka bezwzględna, wymieniająca po nazwisku wszystkich szpicli wśród pisarzy, z nazwiskami, kryptonimami i zakresem działalności. Z książki tej wynika, że nie tylko organizacje pisarzy (Związek Pisarzy, Pen Club i Akademia Sztuki) były całkowicie kontrolowane przez donosicieli, ale także cała wschodnioniemiecka kultura, nie wyłączając wysokich partyjną rangą urzędników państwowych. Walther przytacza m. in. zobowiązanie do współpracy ze Stasi podpisane przez Alexandra Abuscha, ministra kultury NRD, który był następnie informatorem o kryptonimie Ernst. Różnica polegała na tym, że od kogoś w randze ministra zobowiązanie odbierał sam Erich Mielke.
Opublikowano w Niemczech wiele prac poświęconych metodom niszczenia niepokornych pisarzy i intelektualistów. W żargonie Stasi nazywano to "demontażem osobowości". Tylko jednej akcji prowadzonej w 1961 r. przeciwko dramaturgowi Heinerowi Müllerowi i jego sztuce poświęcono grubą analityczną książkę. "Demontaż osobowości" oznaczał szeroki wachlarz działań. Od rozpuszczania pogłosek o zboczeniach seksualnych, homoseksualizmie, deprawacji nieletnich, poprzez podawanie środków medycznych prowadzących do zaburzeń psychicznych, aż po morderstwo. Najważniejsze w tych wschodnioniemieckich analizach jest jednak prześledzenie procesów decyzyjnych. Postanowienia o izolowaniu kogoś ze społeczeństwa lub całkowitym wyeliminowaniu były decyzjami politycznymi. Nie zapadały na szczeblu poszczególnych wydziałów i departamentów Stasi, tylko w gronie dysponentów służby bezpieczeństwa w Komitecie Centralnym SED i jego Biurze Politycznym. Anatomia służby bezpieczeństwa w NRD została opracowana do najdrobniejszych szczegółów - jej historia, struktura i metody. Można przeczytać dostępne powszechnie opracowania o funkcjonowaniu Stasi w kościołach, szkołach, uczelniach, aparacie wymiaru sprawiedliwości, sporcie wyczynowym. Można zapoznać się z listą doktoratów z "czekistyki" pisanych przez funkcjonariuszy Stasi i ze sposobami fałszowania statystyk gospodarczych. Na ironię zakrawa to, że z dokumentów bezpieki opublikowanych w Niemczech więcej się można dowiedzieć o przygotowywaniu stanu wojennego w Polsce niż z archiwów dostępnych Polakom.
W obliczu wszystkich tych publikacji, w pełni odsłaniających mechanizm działania systemu komunistycznego, personalia schodzą na drugi plan. Okres sensacji wokół poszczególnych osób trwał krótko i szybko minął, natomiast gigantyczna praca, będąca nie tylko zasługą Joachima Gaucka i jego współpracowników, ale także rzeszy naukowców z różnych dziedzin, przyniosła znakomity efekt. Rozdzieliła mianowicie jak skalpelem dobro od zła. Prawdę od kłamstwa, mądrość od głupoty. Wyeliminowała zmorę relatywizmu i tzw. imponderabiliów, umożliwiła oceny jasne i precyzyjne. Do tego potrzebne było jeszcze jedno rozstrzygnięcie polityczne. Niemiecka Republika Demokratyczna uznana została po zjednoczeniu za państwo całkowicie suwerenne w zakresie polityki wewnętrznej. A to oznacza, że nie istniał wewnętrzny przymus niewolenia własnego społeczeństwa. Odwoływanie się do dyrektyw Związku Radzieckiego nie ma sensu, ponieważ z dokumentów jasno wynika, że w NRD - a pewnie i gdzie indziej - starano się doścignąć i prześcignąć KGB.
Więcej możesz przeczytać w 10/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.