Mimo trzech milionów dolarów, jakie - zdaniem ekspertów Banku Światowego - miały zostać wydane na zablokowanie zmian w ustawie o grach losowych, udało się uchwalić przepisy ograniczające szarą strefę hazardu. Dwa tygodnie temu na mocy ustawy z pubów, sklepów, dyskotek, stacji benzynowych w dużych miastach i ze wszystkich miejsc w miastach liczących mniej niż 50 tys. mieszkańców powinny zniknąć automaty do gry zwane "jednorękimi bandytami".
Mimo trzech milionów dolarów, jakie - zdaniem ekspertów Banku Światowego - miały zostać wydane na zablokowanie zmian w ustawie o grach losowych, udało się uchwalić przepisy ograniczające szarą strefę hazardu. Dwa tygodnie temu na mocy ustawy z pubów, sklepów, dyskotek, stacji benzynowych w dużych miastach i ze wszystkich miejsc w miastach liczących mniej niż 50 tys. mieszkańców powinny zniknąć automaty do gry zwane "jednorękimi bandytami". Nie zniknęły. Ich właściciele liczą, że parlamentarzyści zmienią zdanie.
Ustawę o grach losowych uchwaloną w 1992 r. uważa się za pierwsze profesjonalnie lobbowane prawo. W Sejmie gościł ambasador Austrii, a Anastazja P. - jak twierdził ówczesny szef Komisji Finansów Publicznych - miała zdyskredytować twórców ustawy, gdyby coś poszło nie po myśli właścicieli automatów. Na lobbing prowadzony wśród posłów wydano - zdaniem ekspertów Banku Światowego - 500 tys. USD.
Sejm przyjął wówczas ustawę, która zablokowała przejęcie kasyn przez obcy kapitał. Przy okazji automaty do gry podzielono na losowe i zręcznościowe. Zarabianie na losowych możliwe jest dopiero po uzyskaniu koncesji ministra finansów, wpłaceniu 36 tys. zł kaucji i odprowadzaniu podatku w wysokości 45 proc. Na automatach zręcznościowych można było natomiast zarabiać bez koncesji, dodatkowych opłat i uiszczając symboliczne podatki.
W USA automaty do gry zwracają się 10 dni po zakupie. W Polsce nikt nie wie, jak dochodowy jest to interes i ilu "jednorękich bandytów" zainstalowano. Tylko policjanci zwalczający przestępczość zorganizowaną przyznają, że automaty to jedno z głównych źródeł dochodów gangów, które toczą krwawe boje o wpływy. Andrzej Kolikowski (ps. Pershing) pod koniec życia praktycznie kontrolował rynek automatów, pobierając haracze od właścicieli. Policjanci ustalili, że otrzymywał 50 USD miesięcznie od jednego automatu.
Nagminne było też omijanie prawa przez właścicieli "jednorękich bandytów". Wystarczyło przykleić kartkę z napisem "gry zręcznościowe". Nikt nie przejmował się głosami ekspertów WAT, którzy testowali automaty i wykazali, że zręczność nie ma żadnego wpływu na wynik gry. Właścicielom automatów pomagali najlepsi prawnicy, a nawet urzędnicy Ministerstwa Finansów. Jan Kubik, sekretarz stanu w tym resorcie, przed odejściem z pracy wydał opinię, którą wykorzystał potem jeden z potentatów na rynku. Kubik ocenił, że automaty tej firmy są co prawda losowe, ale ponieważ nie wypłaca się wygranych, działalność ta nie podlega przepisom ustawy o grach losowych. Zapomniał lub nie wiedział, że często wygrane wypłacali barmani.
W sierpniu 1998 r. do Sejmu wpłynął rządowy projekt nowelizacji ustawy, w którym proponowano, by wszystkie automaty zostały objęte koncesją i jednakowo opodatkowane. Niemal natychmiast 69 posłów SLD i PSL zgłosiło projekt, który właścicielom automatów pozostawiał furtkę do dalszej działalności. Projekt mówił o grze na automatach, w których wysokość wygranej nie przekracza 50 zł. W takim wypadku chciano zrezygnować z ograniczeń. Do komisji wpływały opinie niezależnych ekspertów wskazujących na korzyści społeczne i gospodarcze wynikające z takich rozwiązań. Miesiąc przed majowym głosowaniem Leszek Balcerowicz oskarżył posłów SLD o zgłaszanie poprawek wypaczających antykorupcyjny sens ustawy. Wicemarszałek Sejmu Marek Borowski (SLD) nazwał te zarzuty gołosłownymi.
- Nowelizację uchwalono w tajemnicy. Nawet dzień przed głosowaniem nie było na ten temat żadnej informacji w Sejmie. Raptem w piątek rano pod obrady włączono dodatkowy punkt: głosowanie nad nowelizacją ustawy o grach losowych. Zarządzono dyscyplinę partyjną - mówi Stanisław Matuszewski, prezes Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. 23 listopada automaty miały zniknąć z barów, stacji benzynowych i klubów nocnych. Niektórzy właściciele wyłączają automaty, inni nie. Przepychanka toczy się nie tylko w salonach gry. Kiedy prezydent podpisał nowy akt prawny, Izba Gospodarcza Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych wynajęła kancelarię Smoktunowicz, Falandysz i Partnerzy. - Podpisaliśmy umowę i pan Falandysz zwołał konferencję prasową, była telewizja, wywiady - mówi Matuszewski. Lech Falandysz przekonywał, że automaty to rozrywka, nie hazard, a ich właściciele nie zawsze są związani z mafią. Twierdził, że nowe przepisy ograniczają wolność gospodarczą. - W dzisiejszych czasach reprezentacja prawna może polegać na publicznym wygłaszaniu opinii. Można przedstawiać w ten sposób swoje racje - tłumaczy prof. Falandysz, który przygotował już dla Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych wniosek zaskarżający przepisy znowelizowanej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.
Ustawę o grach losowych uchwaloną w 1992 r. uważa się za pierwsze profesjonalnie lobbowane prawo. W Sejmie gościł ambasador Austrii, a Anastazja P. - jak twierdził ówczesny szef Komisji Finansów Publicznych - miała zdyskredytować twórców ustawy, gdyby coś poszło nie po myśli właścicieli automatów. Na lobbing prowadzony wśród posłów wydano - zdaniem ekspertów Banku Światowego - 500 tys. USD.
Sejm przyjął wówczas ustawę, która zablokowała przejęcie kasyn przez obcy kapitał. Przy okazji automaty do gry podzielono na losowe i zręcznościowe. Zarabianie na losowych możliwe jest dopiero po uzyskaniu koncesji ministra finansów, wpłaceniu 36 tys. zł kaucji i odprowadzaniu podatku w wysokości 45 proc. Na automatach zręcznościowych można było natomiast zarabiać bez koncesji, dodatkowych opłat i uiszczając symboliczne podatki.
W USA automaty do gry zwracają się 10 dni po zakupie. W Polsce nikt nie wie, jak dochodowy jest to interes i ilu "jednorękich bandytów" zainstalowano. Tylko policjanci zwalczający przestępczość zorganizowaną przyznają, że automaty to jedno z głównych źródeł dochodów gangów, które toczą krwawe boje o wpływy. Andrzej Kolikowski (ps. Pershing) pod koniec życia praktycznie kontrolował rynek automatów, pobierając haracze od właścicieli. Policjanci ustalili, że otrzymywał 50 USD miesięcznie od jednego automatu.
Nagminne było też omijanie prawa przez właścicieli "jednorękich bandytów". Wystarczyło przykleić kartkę z napisem "gry zręcznościowe". Nikt nie przejmował się głosami ekspertów WAT, którzy testowali automaty i wykazali, że zręczność nie ma żadnego wpływu na wynik gry. Właścicielom automatów pomagali najlepsi prawnicy, a nawet urzędnicy Ministerstwa Finansów. Jan Kubik, sekretarz stanu w tym resorcie, przed odejściem z pracy wydał opinię, którą wykorzystał potem jeden z potentatów na rynku. Kubik ocenił, że automaty tej firmy są co prawda losowe, ale ponieważ nie wypłaca się wygranych, działalność ta nie podlega przepisom ustawy o grach losowych. Zapomniał lub nie wiedział, że często wygrane wypłacali barmani.
W sierpniu 1998 r. do Sejmu wpłynął rządowy projekt nowelizacji ustawy, w którym proponowano, by wszystkie automaty zostały objęte koncesją i jednakowo opodatkowane. Niemal natychmiast 69 posłów SLD i PSL zgłosiło projekt, który właścicielom automatów pozostawiał furtkę do dalszej działalności. Projekt mówił o grze na automatach, w których wysokość wygranej nie przekracza 50 zł. W takim wypadku chciano zrezygnować z ograniczeń. Do komisji wpływały opinie niezależnych ekspertów wskazujących na korzyści społeczne i gospodarcze wynikające z takich rozwiązań. Miesiąc przed majowym głosowaniem Leszek Balcerowicz oskarżył posłów SLD o zgłaszanie poprawek wypaczających antykorupcyjny sens ustawy. Wicemarszałek Sejmu Marek Borowski (SLD) nazwał te zarzuty gołosłownymi.
- Nowelizację uchwalono w tajemnicy. Nawet dzień przed głosowaniem nie było na ten temat żadnej informacji w Sejmie. Raptem w piątek rano pod obrady włączono dodatkowy punkt: głosowanie nad nowelizacją ustawy o grach losowych. Zarządzono dyscyplinę partyjną - mówi Stanisław Matuszewski, prezes Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. 23 listopada automaty miały zniknąć z barów, stacji benzynowych i klubów nocnych. Niektórzy właściciele wyłączają automaty, inni nie. Przepychanka toczy się nie tylko w salonach gry. Kiedy prezydent podpisał nowy akt prawny, Izba Gospodarcza Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych wynajęła kancelarię Smoktunowicz, Falandysz i Partnerzy. - Podpisaliśmy umowę i pan Falandysz zwołał konferencję prasową, była telewizja, wywiady - mówi Matuszewski. Lech Falandysz przekonywał, że automaty to rozrywka, nie hazard, a ich właściciele nie zawsze są związani z mafią. Twierdził, że nowe przepisy ograniczają wolność gospodarczą. - W dzisiejszych czasach reprezentacja prawna może polegać na publicznym wygłaszaniu opinii. Można przedstawiać w ten sposób swoje racje - tłumaczy prof. Falandysz, który przygotował już dla Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych wniosek zaskarżający przepisy znowelizowanej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.
Więcej możesz przeczytać w 50/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.