Nie z winy samego Mellera. Aby minister spraw zagranicznych miał poważanie za granicą musi mieć najpierw silną pozycję w kraju. Polska polityka zagraniczna od zawsze była rozdarta pomiędzy kancelarię premiera i prezydenta, taki układ się utrzymał. Teraz jednak urząd ten został wykorzystany politycznie. Stefan Meller posłużył jako magnes, który miał przyciągnąć innych działaczy PO do PiS-owskiego rządu. Kiedy się to nie udało notowania Mellera w rządzie osłabły. Stał się outsiderem, który choć z polityką PiS-u się nie za bardzo identyfikuje, to jednak w niej uczestniczy.
Co więcej, Meller z każdą chwilą będzie coraz słabszy. Jarosław Kaczyński cały czas wykorzystuje jego fotel do swoich rozgrywek. Tak było, kiedy zaproponowano posadę szefa dyplomacji Jackowi Saryusz-Wolskiemu. Ten jednak ograł Kaczyńskiego. W rozmowach uczestniczył, jednak w odpowiednim momencie się wycofał i decyzję swą ogłosił publicznie. Dla Mellera to był poważny cios - nie można prowadzić poważnego urzędu, kiedy dookoła rozmawia się o jego dymisji.
Nominacja Mellera nadała polskiej polityce zagranicznej pewien świeży oddech. Jego osoba została ciepło powitana w Paryżu i w Moskwie. To ważne. Dobre stosunki z Chirackiem i Putinem są nam potrzebne. A jeśli nawet nie byłyby najlepsze chodzi o to, by podtrzymać pewien klimat. Tych atutów Mellera nie wykorzystano. Co gorsze nadal nie wiadomo - co PiS obiecywał zmienić - kto kieruje polską polityką zagraniczną. Prezydent czy premier? Bo na pewno nie minister spraw zagranicznych.
Grzegorz Sadowski