Prawie można było uwierzyć, że trójprzymierze PiS, LPR i Samoobrony sprytnie lawiruje między dochodami i wydatkami budżetu, tak, aby nie zwiększyć zaplanowanego przez rząd Kazimierza Marcinkiewicza deficytu. Prawie, bo w końcu posłowie ulegli pokusie i na przykład zapisali w budżecie wyższe wpływy z VAT, czyli zdarzenie przyszłe i niepewne. Skoro Ministerstwo Finansów potrafiło wcześniej "znaleźć" 1,3 mld zł, dla parlamentarzystów odszukanie kilkudziesięciu milionów złotych było betką (dlaczego człowiek w domu nigdy nie może znaleźć paru milionów?). Między innymi z tych wirtualnych pieniędzy sfinansowany zostanie równie wirtualny program PiS "taniego państwa", którego jedynym widocznym przejawem stało się przyjęcie poprawek Senatu zwiększających budżety kancelarii premiera, prezydenta, resortu skarbu i kancelarii samego Senatu łącznie o 48 mln zł (i pomyśleć, że Aleksander Kwaśniewski uchodził za wielbiciela bizantyjskiego przepychu).
Jak tak dalej pójdzie, PiS i koalicjanci zafundują nam państwo tak tanie, że każdy z podatników będzie musiał wziąć drugi etat, żeby je utrzymać. W tej sytuacji pozostawienie obiecanej przez premiera Marcinkiewicza "kotwicy" (czyli nie zwiększać deficytu budżetu) na poziomie 30 mld zł, rzeczywiście będzie wymagało Bożej opatrzności. Ale nie świątyni.
Krzysztof Trębski