Jak powiedział, na razie nie wie jeszcze, jakie kroki podejmie, by bronić swojego dobrego imienia.
"Z wystąpieniem do IPN o status pokrzywdzonego jeszcze zaczekam" - powiedział Bielański, tłumacząc, że chce m.in. zasięgnąć rady członków powstającej w archidiecezji krakowskiej komisji "Pamięć i troska", która ma się zająć badaniem dokumentów IPN, dotyczących ról i postaw, a także cierpień kapłanów pracujących na terenie archidiecezji w czasach PRL.
Rzecznik Archidiecezji Krakowskiej ks. Robert Nęcek odnosząc się do artykułu we "Wprost", powiedział po południu PAP, że "trudno komentować coś, co bazuje na takich ogólnikach, że nie ma tam konkretów". "Ksiądz metropolita ufa swoim księżom" - podkreślił.
Szef krakowskiego oddziału IPN prof. Ryszard Terlecki powiedział PAP: "Według mojej wiedzy, żaden z pokrzywdzonych, który zwrócił się do krakowskiego IPN o materiały go dotyczące, nie otrzymał noty odtajniającej kryptonim tajnego współpracownika, w której byłoby nazwisko ks. Bielańskiego".
Ks. Bielański powiedział w poniedziałek dziennikarzom, że kiedy w latach 1972-77 budował kościół w parafii na Mydlnikach, był nakłaniany przez SB do współpracy, ale nie zgodził się na to, a o wizytach na budowie oficera SB poinformował ówczesnego metropolitę krakowskiego kard. Karola Wojtyłę.
"Nachodził mnie pan, który przedstawił się jako pracownik SB. Mówił: proszę księdza, my możemy ułatwić księdzu życie, wszystko przydzielimy, ale chcemy, żeby ksiądz podpisał umowę, że będzie do naszej dyspozycji. Czasem księdza o coś zapytamy, czasem ksiądz coś napisze" - opowiadał Bielański. "Powiedziałem mu: nigdy w życiu czegoś podobnego nie uczynię".
Według Bielańskiego, SB składało mu wizyty przez kilka miesięcy - co dwa tygodnie, co miesiąc. Wiedzieli o tym wszyscy na budowie. Wizyty ustały - jak twierdzi Bielański - kiedy zawiadomił o nich Wojtyłę, który udzielił mu duchowego wsparcia. Bielański mówił, że nękającemu go funkcjonariuszowi SB napisał oświadczenie, w którym zażądał, aby ten więcej nie przychodził, bo nie będzie z nim rozmawiał, i dodał, że o wszystkim wie Wojtyła.
"Żadnego dokumentu w Mydlnikach nikomu nie podpisałem, nikomu nie złożyłem jakiejś obietnicy. (..) Mówię to z ręką na sercu mając świadomość pełnej odpowiedzialności" - zapewnił ks. Bielański.
Pytany, czy nie udzielał nachodzącemu go pracownikowi SB jakichś informacji - choćby "na odczepnego" - Bielański zapewnił, że nie. "Czasem dawałem mu jakiś pieniądz, żeby się odczepił" - przyznał. Mówił, że przysyłany do Mydlnik oficer SB stosował różne metody, by nakłonić go do współpracy: najpierw dobrze o nim mówił, potem obiecywał załatwienie materiałów budowlanych, wreszcie straszył karami za nieprzestrzeganie przepisów bezpieczeństwa. "Co on pisał w swoich meldunkach, absolutnie nie biorę za to odpowiedzialności" - powiedział ks. Bielański.
Ks. Bielański twierdzi, że jako proboszcz parafii na Wawelu nie był już nękany przez SB. Informacje "Wprost" określił jako "oszczerstwo". (Według tygodnika miał informować funkcjonariuszy m.in. o osobach, które zamawiają na Wawelu msze za ojczyznę, i tych, które na nie przychodzą ).
"Dla pełnej prawdy, to czasem przed mszą czy po mszy przychodzili ludzie do zakrystii: +A kto zamówił?+. +No to popatrzcie się, kto jest+. Ale absolutnie nie przedstawiał mi się, że jest z SB" - powiedział Bielański.
Ksiądz infułat podkreślił, że bycie proboszczem na Wawelu to dla niego wielki honor i zaszczyt, i "nie wytrzymałby sam ze sobą", gdyby zrobił coś niegodziwego.
Pytany o to, czy jednak dopuszcza myśl, że w dokumentach może figurować jako tajny współpracownik, choć sam deklaracji o współpracy nie podpisał, odparł: "Po tym, co przeżywam teraz, jestem przekonany, że w każdej gazecie może się pojawić moje nazwisko, że jestem łotr, że jestem człowiek nieuczciwy. Może się pojawić, i to będzie nowy gwóźdź w serce".
Zdaniem Bielańskiego, nazwiska tajnych współpracowników nie powinny być ujawniane. "Jeśli jakiś duchowny coś takiego czynił, to jestem przekonany, że był u spowiedzi, że dostał mocną pokutę za ten grzech i miał obowiązek temu człowiekowi, któremu zaszkodził, wynagrodzić" - powiedział Bielański.
Przyznał jednak, że sam bardzo chciałby znać nazwiska tych, którzy na niego donosili. "Pamiętałbym, że jak taki człowiek przyjdzie, to mu powiem: +nie mamy o czym rozmawiać+".
W ostatnim numerze w tekście "Agenci w sutannach" napisaliśmy: "+Wprost+ dowiedział się z kolei, że kilku pokrzywdzonych księży i byłych działaczy podziemia odkryło w dokumentach otrzymanych z Instytutu Pamięci Narodowej, że agentem bezpieki o pseudonimie +Waga+ miał być jeden z najbardziej znanych polskich duchownych - ks. Janusz Bielański".
Według naszego tygodnika "w dokumentach IPN znajdują się materiały, z których wynika, że Bielański był zarejestrowanym współpracownikiem SB. Są też informacje o tym, że po pewnym czasie ksiądz tę współpracę zerwał".
Na początku lutego były kapelan hutniczej "Solidarności" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zaapelował do duchownych o samooczyszczenie środowiska i ujawnienie, kto współpracował z SB. Jedną z głośniejszych spraw dotyczących duchownych współpracujących z SB była sprawa dominikana o. Konrada Hejmy, którego IPN uznał za tajnego współpracownika służb specjalnych PRL.
W lutym "Tygodnik Podhalański" napisał, że ks. Mirosław Drozdek, pierwszy kapelan zakopiańskiej "Solidarności", kustosz sanktuarium na Krzeptówkach w Zakopanem, był konfidentem SB o pseudonimie "Ewa". Ks. Drozdek zapowiada pozew do sądu.
ss, ks, pap
Czytaj też: Agenci w sutannach (Czy ks. Janusz Bielański, jedna z legend krakowskiego Kościoła, to agent SB o pseudonimie Waga?)