Zgoda nicejska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przed szczytem w Nicei zapowiadano budowę mostu między Wschodem a Zachodem. W rzeczywistości powstała chwiejna kładka

To wielki dzień dla Europy. Jesteśmy przygotowani do rozszerzenia" - powiedział po wyjściu z sali obrad zmęczony premier Szwecji Göran Persson. Wydarzenia podczas szczytu w Nicei przypominały film sensacyjny. Każda godzina przynosiła nowe, sprzeczne i zaskakujące informacje. Dzień po zakończeniu szczytu unijni politycy konsekwentnie unikali dziennikarzy, pozostawiając coraz większe pole do spekulacji na temat prawdziwych intencji polityków wobec państw kandydujących. Do dziś nie są jasne kulisy najbardziej bulwersującej nas sprawy - propozycji, by Polska po wstąpieniu do unii miała mniejszą liczbę głosów niż Hiszpania. Z pierwszej informacji wynikało, że pozbawić nas dwóch głosów chcieli sami gospodarze, czyli Francuzi. Gdy jednak sprawa wyszła na jaw, Pierre Moscovici, francuski minister ds. europejskich, zaczął sugerować, że propozycję taką zgłosił stronie francuskiej szef innego państwa. Miało się to odbyć w trakcie jednej z tzw. rozmów w konfesjonale, czyli spotkań prezydenta Chiraca z szefami pozostałych państw unii.
Według jednej z wersji, miał to być kanclerz Schröder. Dziennikarzom zebranym w olbrzymim centrum prasowym trudno było uwierzyć w niemiecki spisek po składanych przez Schrödera w Warszawie zapewnieniach, że zrobi wszystko, aby Polska znalazła się w pierwszej grupie państw przyjmowanych do unii. Według innej wersji, pomysłodawcą okrojenia polskich głosów był premier Hiszpanii José Maria Aznar. Konserwatysta, przyjaciel premiera Buzka? Na razie możemy tylko zgadywać.
Wiadomość o tym, że Polska miałaby otrzymać w Radzie Ministrów UE mniej głosów niż podobna pod względem demograficznym Hiszpania, polscy dziennikarze zdobyli od Portugalczyków. Zaalarmowany przez dziennikarzy premier Buzek zaczął telefonicznie interweniować u swoich wcześniejszych rozmówców. Wygląda na to, że unia - wbrew licznym deklaracjom - chciała zrobić z Polski państwo drugiej kategorii. Przy tej okazji ujawniła się też polska naiwność dyplomatyczna i brak dalekowzroczności. Polska delegacja - podobnie jak oficjalnie węgierska i czeska - opuściła Niceę kilka godzin po rozpoczęciu spotkania. Węgrzy i Czesi pozostawili jednak w Nicei grupę przedstawicieli swojego MSZ, którzy z hotelu monitorowali przebieg wydarzeń, w każdej chwili gotowi do działania i interwencji. Rolę polskich dyplomatów odgrywali w Nicei dziennikarze. Nikt w Warszawie nie zastanawiał się, ile może kosztować to zaniechanie i jak wyglądałaby Polska w Radzie Ministrów UE, gdyby nie refleks kilku dziennikarzy.
Jak zwykle podczas podobnych szczytów unii porozumienie osiągnięto dopiero nad ranem. W projekcie traktatu określono nowy podział sił w Europie - po wejściu do unii otrzymamy 27 głosów, tyle, ile Hiszpania. Zasiądziemy w pierwszej szóstce, pośród największych europejskich potęg. Więcej głosów dostaną tylko Niemcy, Francuzi, Włosi i Brytyjczycy. Minister Kułakowski jest zadowolony nie tylko z takiego obrotu sprawy, ale też z przyjęcia przez Radę Europejską strategii na rzecz rozszerzenia. Ustalono kalendarz zamykania negocjacji w poszczególnych obszarach z państwami kandydującymi (jest to zaplanowane na 2001 r. i pierwszą połowę 2002 r.). Zdaniem ministra, to, że kalendarz jest elastyczny, oznacza, iż negocjacje można zakończyć wcześniej.
Zadowolenie z wyników szczytu nie jest jednak powszechne. "Obecnie podjęliśmy decyzje, których wymagało rozszerzenie, ale powinniśmy dokonać postępu w sposobie pracy" - oświadczył enigmatycznie premier Blair w deklaracji przedstawionej przez jego rzecznika w Londynie. "Unia Europejska musi się zdecydować, czy chce pozostać przy obecnym sys-temie dobijania targu poprzez równoważenie narodowych interesów, czy też chce upodmiotowić wspólne instytucje" - taką opinię wyraził w poniedziałek na łamach "Financial Times" znawca problematyki europejskiej Quentin Peel. Najbardziej rozczarowało go to, że w Nicei nie uproszczono procedury podejmowania decyzji, co powinno być zasadniczym celem. Peel porównuje szczyt nicejski do znanej sałatki (salad ť la Ni˜oise) i nazywa go "spektaklem mało budującym".
Polacy usłyszeli wreszcie długo wyczekiwaną datę - najlepiej przygotowana grupa państw kandydujących ma zakończyć negocjacje pod koniec 2002 r. W konkluzjach znalazł się też zapis, że UE wyraża nadzieję, iż pierwsze nowo przyjęte państwa będą mogły wziąć udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2004 r. Ten zapis to tylko pobożne życzenie. Obecność polskich deputowanych w nowym parlamencie zależy przede wszystkim od tempa negocjacji. Dotychczasowe tempo zamykania kolejnych rozdziałów nie nastraja optymistycznie. W czasie opieszałej prezydencji francuskiej udało się zamknąć tylko dwa rozdziały. Pozostało ich jeszcze szesnaście.
Sceptycznie rezultaty szczytu w Nicei ocenia też jeden z wysokich urzędników unii, który wolał pozostać anonimowy: "Komisja nie będzie się wypowiadać zbyt mocno, bo komisja jak zwykle trochę się boi. To smutne, bo wyniki szczytu są naprawdę mało zadowalające, ale już tak zostanie. Nie sądzę, żeby ktoś się zdecydował na drugą konferencję przed rozszerzeniem. Tak daleko się nie posuniemy. Uznamy więc, że konkluzje są mało ambitne, ale wystarczające - mimo że wystarczające nie są".
Premier Portugalii Antonio Guterres uznał, że zawarte porozumienie jest "nie najlepsze, ale dobre". Jego zdaniem, przewiduje ono "bardzo pozytywną ewolucję" instytucji europejskich. Guterres potwierdził, że Portugalia, która stanęła w pierwszym szeregu "rewolty" małych krajów UE, ostatecznie uzyskała "rezultat najlepszy z możliwych".
Włosi, komentując obrady w Nicei, wiele uwagi poświęcili konfliktom i sporom personalnym, na przykład animozjom między Jacques’em Chirakiem a Romano Prodim. Zwracali uwagę, że prezydent Francji zachowywał się wobec przewodniczącego Komisji Europejskiej bardzo niegrzecznie: umniejszał jego rolę, bagatelizował jego opinie. Starał się przejąć inicjatywę i przeforsować francuskie koncepcje - jak tę dotyczącą podziału głosów w unijnej Radzie Ministrów. Turyńska "La Stampa" przytacza wypowiedź rozczarowanego szczytem w Nicei Giorgia Napoletano, przewodniczącego komisji konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego: "Przyjęte tam rozwiązania zmierzają ku głosowaniu większościowemu, broniącemu partykularnych interesów dużych krajów". Jego zdaniem, konferencja w Nicei nie zagwarantuje prawidłowego funkcjonowania instytucji europejskich ani postępów procesu integracji.
Trochę więcej powodów do radości znaleźli obserwatorzy niemieccy, podkreślając, że piętnastka wymieniła w Nicei po raz pierwszy konkretną datę poszerzenia unii o kraje Europy Środkowej i Wschodniej. "Panowie i panie z Polski i innych krajów mogą się cieszyć tylko umiarkowanie. Aby odgadnąć, jak wyglądają ich realne szanse, muszą pilnie studiować gazety pod kątem ukrytej, ale twardej walki o władzę pomiędzy Berlinem a Paryżem. Nasi francuscy przyjaciele nie pragną ani sprawnego poszerzenia, ani podziału głosów na korzyść prawego brzegu Renu. Rozstrzygające dla kalendarza rozszerzenia będzie pytanie, kto, gdzie i kiedy ustąpi" - napisał komentator " Der Tagesspiegel".
Przed grudniowym szczytem w Nicei pisano, że jego ranga będzie porównywalna z konferencjami w Teheranie i Jałcie. Nicea miała się przyczynić do zasypania rowu, który podzielił kontynent pół wieku temu. Z każdym dniem rosną jednak wątpliwości, czy tak się rzeczywiście stało.

Więcej możesz przeczytać w 51/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.