Prezydent zaznaczył, że praktycznie wszyscy, którzy chcieli przyjechać z zagranicy na wybory, mogli to zrobić. Wyjątkiem było tylko kilku obywateli innych krajów, w tym Gruzji, których celem było - jak twierdzi Łukaszenka - zdestabilizowanie sytuacji na Białorusi.
Na pytanie, dlaczego na wybory nie zaproszono obserwatorów Parlamentu Europejskiego, Łukaszenka odparł, że dopiero od dziennikarzy się o tym dowiedział. "Jeśli by mi na czas o tym zameldowali, na pewno bym się zgodził, żeby oni stamtąd przyjechali. To nie problem, niech przyjeżdżają po wyborach" - powiedział.
Łukaszenka nazwał prezydenta USA George'a W. Busha "terrorystą". "On jest pierwszym terrorystą na naszej planecie" - oświadczył.
Komentując doniesienia, że Bush zapowiedział przekazanie Kongresowi USA informacji o osobistych dochodach prezydenta Białorusi, Łukaszenka oznajmił: "Taki silny kraj jak USA zajmuje się drobnym szantażem przed wyborami w naszym kraju". "Myślę, że on nie jest w stanie podliczyć własnych dochodów - z ropy, z wojny, na czym dorabia się on i jego rodzina" - dodał.
Zadeklarował, że jest gotów oddać Bushowi wszystko, co ten znajdzie na jego koncie. "Przekażcie mu: niech te pieniądze, które jakoby znalazł na moich osobistych kontach, zabierze w stu procentach" - oznajmił.
Łukaszenka powtórzył, że tylko białoruski naród będzie decydował, kto zostanie prezydentem. "Jestem przekonany, że po wynikach zobaczymy, że w naszym państwie gospodarzem jest naród" - zaznaczył.
Powiedział też, że zagłosował na Siarhieja Hajdukiewicza, lidera Liberalno-Demokratycznej Partii Białorusi, uznawanego za przywódcę koncesjonowanej opozycji.
pap, ab