Zadeklarowany oficjalnie wynik niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi jest "nieprawdopodobny" dla dziennika "The Independent", ponieważ liczba głosów oddanych na Alaksandra Łukaszenkę jest "podejrzanie wysoka".
Według Centralnej Komisji Wyborczej, na Łukaszenkę oddano 82,6 proc. głosów, wobec 6 proc., jakie otrzymał główny kandydat opozycji Alaksandr Milinkiewicz; frekwencja wyniosła 92 proc.
Inne gazety "The Guardian" i "The Daily Telegraph" piszą, iż opozycja demonstrowała publicznie przeciwko rządom białoruskiego prezydenta pomimo zmobilizowania aparatu represji.
"Białoruś jest rządzona na modłę rosyjską. Kontrola nad 80. proc. gospodarki znajduje się w rękach państwa, budząca grozę tajna milicja wciąż działa pod szyldem KGB, a rządowa telewizja nadaje antyzachodnią propagandę" - pisze "The Independent".
"Wprawdzie prezydent Władimir Putin nie okazuje Łukaszence nadmiernej osobistej sympatii, Moskwa faktycznie jednak wspiera jego reżim, sprzedając mu gaz i ropę po subsydiowanych cenach, co przekłada się na miliardy dolarów rocznie" - dodaje gazeta.
Niedzielną, wielotysięczną demonstrację opozycji na Placu Październikowym w Mińsku, dziennik "The Daily Telegraph" nazywa "wyzwaniem rzuconym Łukaszence przez prozachodnią opozycję". Cytowane przez gazetę wypowiedzi uczestników wiecu są pesymistyczne, nie spodziewają się oni powtórzenia na Białorusi ukraińskiego scenariusza pokojowej rewolucji.
"Łukaszenka nie dopuścił do tego, by jego dorobek mówił sam za siebie. Zamiast tego zgniótł opozycję, podporządkował sobie media i ubezwłasnowolnił parlament" - podkreśla "The Daily Telegraph".
Dla "Guardiana" wybory na Białorusi były "niezdarnie wyreżyserowane", a uznanie wyborów za nierzetelne może oznaczać wprowadzenie dyplomatycznych działań przeciwko władzom Mińsku ze strony UE.
Włochy
"Farsą ostatniego europejskiego tyrana" nazwał dziennik "Corriere della Sera" niedzielne wybory prezydenckie na Białorusi wygrane przez Aleksandra Łukaszenkę.
Poniedziałkowa włoska prasa podkreśla, że jego zwycięstwo nie jest dla nikogo zaskoczeniem, a niektórzy komentatorzy zastanawiają się, do czego doprowadzą protesty Białorusinów, którzy po raz pierwszy tak masowo wyszli na ulice Mińska.
W pełnym sarkazmu komentarzu na łamach "Corriere della Sera" podkreślono, że Łukaszence nie wystarczyło wygrać z rywalami przewagą 50 procent. "Ostatni dyktator w Europie, były szef kołchozu (które nadal prosperują w tym kraju), chciał większości +bułgarskiej+" - zauważa największa gazeta posługując się używanym we Włoszech sformułowaniem, odnoszącym się do absolutnej większości.
Dziennik przedstawia rządzoną przez Łukaszenkę Białoruś jako "ZSRR w miniaturze", a wynik wyborów uznaje za "apoteozę, deklarację miłości ze strony narodu, koreańskie głosowanie". "Białorusini żyją jak w czasach Breżniewa. Są kontrolowani, prześladowani, ale także chronieni i pieszczeni przez Łukaszenkę" - stwierdza włoska gazeta, zauważając, że zdecydowana większość narodu nie narzeka na brak wolności i chwali rezultaty rządów szefa państwa. "Przestępczość prawie nie istnieje, korupcja jest niska, ulice czyste, mieszkania przyzwoite, służby publiczne kosztują mało i działają doskonale" - tak kraj opisuje włoski komentator, a następnie dodaje, że również państwowa gospodarka funkcjonuje bardzo dobrze. Nic zatem dziwnego - zauważa, że Białorusini nie chcą zmian.
"Odizolowana, zmierzająca ku samowystarczalności Białoruś Łukaszenki mimo to robi kroki naprzód" - podkreśla mediolański dziennik, a następnie cytuje słowa funkcjonariusza KGB: "Nigdy nie doszło do rewolucji, gdy brzuchy były pełne".
"Corriere della Sera" konkluduje, że kolejne zwycięstwo Łukaszenki nie rozwiązuje wszystkich problemów i wyraża przekonanie, że choć Białorusini, domagający się większej wolności stanowią mniejszość, ich głos zostanie usłyszany.
Warto zauważyć, że największa włoska gazeta prawie w ogóle nie pisze o białoruskiej opozycji i ogranicza się jedynie do stwierdzenia, że jest zagubiona i w związku z brakiem dostępu do mediów, działa głównie w internecie, którego reżim nie kontroluje.
"La Repubblica" kładzie natomiast nacisk na to, że po raz pierwszy od upadku ZSRR w niedzielę wieczorem w Mińsku doszło do masowej manifestacji przeciwników Łukaszenki, którzy tym razem nie przestraszyli się gróźb ze strony władz. Według gazety nie wiadomo, co wydarzy się w tym kraju w najbliższych dniach i do czego doprowadzą pierwsze tak masowe demonstracje zwolenników demokratycznej opozycji, oskarżającej władze o wyborcze fałszerstwa. Lecz przecież, przypomina dziennik, to właśnie protesty po sfałszowaniu wyborów spowodowały upadek reżimów w Gruzji i na Ukrainie. Dziennik stwierdza, że wybory prezydenckie były jedynie plebiscytem popularności Aleksandra Łukaszenki i kolejną farsą. Jak dodaje: "W wyniki nikt nie wierzy".
Prawicowe "Il Giornale" nazywa Aleksandra Łukaszenkę "małym Stalinem z Mińska" i autokratą. Uznanie wyraża dla kandydata opozycji Alaksandra Milinkiewicza za to, że, jak to ujmuje, "mając moralne poparcie Lecha Wałęsy i Vaclava Havla ten spokojny, prozachodni intelektualista odważył się rzucić wyzwanie władcy, który przywiązał ręce i nogi Białorusi do moskiewskiego wózka".
Belgia
Pisząc o kontestowanych przez opozycję wynikach wyborów prezydenckich na Białorusi, belgijski dziennik "La Libre Belgique" przedstawia zwycięskiego prezydenta Alaksandra Łukaszenkę jako "brutalnego i pospolitego despotę".
Zdaniem "La Libre Belgique", Łukaszenka, "postrzegany na Zachodzie jako despota", "przez wielu rodaków jest uwielbiany za stabilną sytuacją, jaką zapewnia Białorusi", co jednak nie przeszkadza mu fałszować wyborów.
"Ci, którzy z nim pracowali, opisują go jako postać szczególnie odrażającą" - pisze dziennik. Dodaje, że białoruski prezydent, który w niedzielnych sfałszowanych wyborach wygrał trzecią kadencję, do władzy doszedł "populizmem, intrygami i zbrodnią".
Także dziennik "Le Soir" zamieszcza relację z wyborów na Białorusi, pisząc, że opozycja chce anulowania wyników i wzywa do protestów przeciwko fałszerstwom wyborczym.
Rosja
"Białorusini głosowali jak z nut" - tak wyniki niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi podsumowuje w poniedziałek moskiewskie "Wiedomosti". "Dżinsowej rewolucji na Białorusi nie było" - wtóruje im "Gazieta".
W podobnym duchu przebieg białoruskich wyborów relacjonują też inne rosyjskie dzienniki.
"Izwiestija" odnotowują, że "już w połowie dnia służby socjologiczne podały wstępne dane exit-pollów: zwycięstwo z ogromną przewagą nad trzema swoimi konkurentami odniósł Alaksandr Łukaszenka". "W to, że rezultaty będą właśnie takie, nikt nie wątpił. W ciągu lat sprawowania władzy Baćka zrobił wszystko, aby wokół niego nie pozostali inni kandydaci" - zauważa dziennik.
Natomiast "Wriemia Nowostiej" wyraża pogląd, że "głównym wydarzeniem kampanii prezydenckiej na Białorusi było znaczące upolitycznienie społeczeństwa". "Wspólny kandydat opozycji Alaksandr Milinkiewicz uważa, że takiego zainteresowania polityką na Białorusi nie było od czasów pieriestrojki i rozpadu ZSRR" - dodaje gazeta. Jej zdaniem, "zaskoczyło to władze, które wszystkie swoje wysiłki skierowały na zapobieżenie masowym akcjom protestacyjnym".
"Nowyje Izwiestija" określają niedzielne głosowanie na Białorusi mianem "plebiscytu po białorusku". Według dziennika, "w procesie wyborów białoruskiego prezydenta nie było nawet cienia najmniejszej intrygi". "Najbardziej opozycyjni opozycjoniści przyznawali: fałszuj - nie fałszuj, a Alaksandr Łukaszenka i tak wygra z wyraźną przewagą" - konstatują "Nowyje Izwiestija".
"Na Łukaszenkę zwartymi kolumnami zawsze idą głosować emeryci, wojskowi, rolnicy i urzędnicy państwowi, stanowiący lwią część elektoratu. Jego oponentów, przede wszystkim wspólnego kandydata opozycji Alaksandra Milinkiewicza, otwarcie popierali głównie studenci, drobni przedsiębiorcy i przedstawiciele inteligencji" - wyjaśnia gazeta.
"Dlatego największe nadzieje demokraci pokładali nie w sukcesach wyborczych, lecz w ludowych wystąpieniach, które, zgodnie z planem, miały się zacząć zaraz po zamknięciu lokali wyborczych" - dodają "Nowyje Izwiestija".
Ukraina
Dobrze wyreżyserowany spektakl, który zapewnił Alaksandrowi Łukaszence kolejnych pięć lat panowania nad Białorusią - tak ukraińskie gazety określają wybory prezydenta tego kraju.
"Jeszcze przed 19 marca (na Białorusi) zmuszono do głosowania od 50 do 60 procent wiejskich wyborców. Władze lokalne zmuszały ich do głosowania grożąc, że nie dadzą im siana, wiosną nie pomogą w oraniu ogrodów" - pisze lwowski "Wysokyj Zamok" w artykule pt. "Łukaszenka - pierwszy chłopiec w kołchozie"
Dziennik informuje o "praniu mózgów" wyborców przez białoruską prasę oraz w programach radiowych i telewizyjnych. "Wszystkie wychwalały Łukaszenkę, przedstawiając jego konkurentów w niekorzystnym świetle(...). Do nacisków przyłączyli się także operatorzy sieci komórkowych, którzy rozesłali milion sms-ów z apelem o +chronienie swego życia i zdrowia+" i pozostanie w domach w czasie planowanych protestów opozycji" - podaje gazeta.
"W niedzielę Mińsk przypominał miejsce parady wszystkich struktur siłowych państwa" - czytamy w dzienniku "Lwiwska Hazeta", który opisuje przygotowania białoruskich władz do rozprawy z możliwymi protestami związanymi z fałszerstwami wyborczymi. "Nad przebiegiem wyborów czuwało 1266 międzynarodowych i ok. 30 tys. miejscowych obserwatorów. Już na początku głosowania odnotowali oni cały szereg naruszeń. Na przykład, jednej osobie wydawano po kilka kart wyborczych, obserwatorom nie udostępniano zaś list wyborców" - pisze "Lwiwska Hazeta".
"Wybory na Białorusi odbyły się" - cytuje słowa rzecznika białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej Nikołaja Łozowika kijowski dziennik "Dieło". Powiedział on, że Białorusini "wybrali w niedzielę stabilizację, a nie nieporządki, do których nawoływał opozycyjny kandydat na prezydenta Alaksandar Milinkiewicz". Gazeta pisze także o ostrzeżeniu władz przed możliwymi protestami i przypomina, że udział w nich klasyfikowany jest jako terroryzm, za co "białoruskie prawo przewiduje pozbawienie wolności na 25 lat, lub karę śmierci"
Bułgaria
Informując o niedzielnych wyborach prezydenckich na Białorusi bułgarskie media elektroniczne wskazują, że choć wieczorna demonstracja opozycji w Mińsku zakończyła się pokojowo, przeciwnicy Łukaszenki nie zamierzają pogodzić się z wynikami wyborów.
W opinii bułgarskiego obserwatora białoruskiego głosowania, posła prawicowej partii "Demokraci na rzecz Silnej Bułgarii" Asena Agowa, wybory nie były uczciwe. Jak powód podał represje wobec opozycji podczas kampanii wyborczej, pogróżki ze strony władz i ograniczenie dostępu demokratycznej opozycji do mediów.
"W Białorusi sytuacja dla rewolucji jeszcze nie dojrzała, lecz ludzie są już zarażeni bakcylem wolności i niedługo należy spodziewać się zmian" - powiedział Agow w bułgarskim radiu.
Zwycięstwo Alaksandra Łukaszenki zostało ogłoszone przez białoruską telewizję państwową już w połowie dnia wyborczego - pisze w poniedziałek największy dziennik bułgarski "Trud".
Dziennik przytacza stanowisko Alaksandra Milinkiewicza, że ogłoszenie wyników na podstawie badań "exit polls" przed zakończeniem głosowania jest naruszeniem ordynacji wyborczej i że opozycja nie uzna wyborów. "Trud" pisze również o represjach wobec opozycji - o niedopuszczeniu obserwatorów opozycyjnych do lokali wyborczych i zatrzymaniu 80 członków sztabu Milinkiewicza w przededniu wyborów.
"Dnewnik" pisze, że Unia Europejska i USA przygotowują sankcje wobec Białorusi, jeżeli międzynarodowi obserwatorzy stwierdzą naruszenia. Opozycja przez cały czas trwania kampanii wyborczej nie była dopuszczana do mediów, podczas gdy cały kraj był oklejony plakatami z wizerunkiem Łukaszenki - wskazuje gazeta.
Sankcje, dodaje "Dnewnik", mogą oznaczać nieuznanie nowych władz Białorusi przez Zachód, zamrożenie kont białoruskich polityków w zachodnich bankach, międzynarodowe dochodzenie w sprawie zniknięcia działaczy opozycyjnych, zamrożenie starań Mińska o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu, sankcje handlowe.
pap, ss