Akcja specnazu rozpoczęła się około trzeciej nad ranem (godz. 2.00 czasu polskiego), gdy na placu było ponad 200 osób. Na miejsce zajechały ciężarówki więzienne i autobusy milicyjne. Setka ubranych na czarno specnazowców otoczyła protestujących, najpierw odsuwając dziennikarzy poza kordon.
Uczestnicy protestu usiedli na ziemi trzymając się pod ręce. Wyciągano ich z grupy pojedynczo i niesiono do więziennych pojazdów. Około 50 z zatrzymanych próbowało protestować, doszło do szarpaniny. Według agencji Reutera, użyto siły wobec 10 uczestników demonstracji. Cała akcja trwała 10-15 minut.
Po godzinie na placu pozostali tylko pracownicy służb komunalnych oraz spychacze i traktory z przyczepami, na które ładowano namioty i ich zawartość. Wczesnym rankiem po placu kręciły się już tylko kobiety, które pod okiem kilku funkcjonariuszy specnazu zamiatały resztki śmieci.
Informując o milicyjnej akcji, białoruska telewizja podkreśliła, że przebiegła ona w spokoju. Telewizja przekazała też zapewnienie władz miejskich, że nikt nie ucierpiał. Tymczasem dziennikarze zagraniczni, zgromadzeni pod aresztem, widzieli podjeżdżające na miejsce karetki pogotowia.
W dziennikach telewizyjnych pokazano sceny wynoszenia młodych ludzi z placu oraz zniszczone namioty i ich zawartość. Zademonstrowano pozostałe rzekomo po uczestnikach protestu butelki i puszki po alkoholu, pismo pornograficzne i jednorazowe strzykawki.
Według telewizji, zatrzymano "prowokatorów, próbujących zorganizować opór wobec sił bezpieczeństwa", w tym obywateli Litwy i Ukrainy. "Ukraińcy należą do ekstremistycznej organizacji +Pora+" - podkreśliła telewizja.
Dowodzący akcją dowódca specnazu płk Jury Padabied zapewnił dziennikarzy, że zatrzymanych nie bito. "Nikogo nie bili. Żadnego stosowania przemocy fizycznej. Pod rączkę nawet pomagali wsiadać" - powiedział dziennikarce radia "Swoboda".
Jedyny prawdopodobnie uczestnik protestu, któremu udało się uciec na początku akcji, potwierdził, że milicja przed szturmem wezwała ludzi, by się rozeszli, dając im pięć minut.
Wśród zatrzymanych jest m.in. syn żony przywódcy białoruskiej opozycji demokratycznej Alaksandra Milinkiewicza. Sam Milinkiewicz oświadczył w piątek rano przed aresztem, gdzie przewieziono zatrzymanych, że podtrzymuje swój apel do zwolenników o stawienie się na Placu Październikowym w najbliższą sobotę, to jest w rocznicę proklamowania w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej.
"Władzy puściły nerwy" - powiedział dziennikarzowi AFP drugi z byłych opozycyjnych kandydatów w wyborach prezydenckich Alaksandr Kazulin, który przybył na plac. "Milicjanci pojawili się w środku nocy, aby było możliwie jak najmniej świadków" - ocenił.
Komentując wydarzenia na placu, białoruska telewizja ogłosiła, że "opozycyjni kandydaci, którzy przegrali w wyborach (prezydenckich), porzucili wiecujących młodych ludzi i zawczasu opuścili Plac Październikowy".
pap, ss