Rutkowski nie przyznaje się do popełnienia tych przestępstw. Przekonuje, że działał w dobrej wierze i chciał pomóc ofiarom przestępców, którzy nie uzyskali tej pomocy na policji i w prokuraturze.
Chodzi o jedną z akcji Biura Doradczego przeprowadzoną w połowie ubiegłego roku. Jeden z mieszkańców Bytomia wynajął firmę detektywa i wskazał osoby, które wymuszają od niego pieniądze.
Zdaniem prokuratury, pracownicy Rutkowskiego zatrzymali dwóch przestępców i - omyłkowo - towarzyszącą jednemu z nich osobę, wciągnęli ich do samochodu i zawieźli na policję. Inną wersję przedstawia Rutkowski. Według niego, ujęte przez jego pracowników osoby zostały od razu przekazane policjantom. Dwaj zatrzymani wówczas mężczyźni odpowiadają obecnie przed sądem za wymuszenia rozbójnicze.
Jak powiedziała prok. Brózda, akcję przeprowadzono bez koncesji na wykonywanie usług detektywistycznych. Rutkowski potwierdza, że Biuro Doradcze nie ma takiej licencji, ale - jego zdaniem - w tym przypadku nie była potrzebna "firma o takim profilu".
"Gdyby były jakiekolwiek przesłanki, że w tej sprawie będą wymagane czynności detektywistyczne, dla mnie żadnym problemem nie byłoby przyjęcie zlecenia na biuro detektywistyczne, którego jestem właścicielem" - zapewnił.
Zdaniem prokuratury, Rutkowski nie powiadomił o swej akcji policji. "W sytuacji takiej jak ta nie zachodziła potrzeba interwencji błyskawicznej, mającej na celu ratowanie życia czy mienia. To była z góry zaplanowana akcja i nie było żadnych przeszkód, które uniemożliwiałyby wcześniejszy kontakt z policją" - powiedziała prok. Brózda.
Jak zaznaczyła, skoro Rutkowski został poinformowany o przestępstwie, jego obowiązkiem było podzielić się tą informacją z policją i akcję zatrzymania przestępców przeprowadzić wspólnie. Nie decydując się na to, wszedł w kompetencje organów ścigania - uznała prokuratura.
Detektyw stanowczo zaprzecza, że nie powiadomił policji. "Policja została powiadomiona telefonicznie przed akcją jak również w trakcie działań" - oświadczył.
Zgodnie z decyzją prokuratora, Rutkowski ma wpłacić 20 tys. zł poręczenia majątkowego, ma też zakaz opuszczania kraju i zakaz wykonywania pracy detektywa. Na te środki zapobiegawcze może złożyć zażalenie do sądu w Bytomiu. Zapowiada, że tak właśnie zrobi i ma nadzieję, że sąd zmieni decyzję prokuratury. Do tego czasu - jak powiedział - Biuro Dekokt będzie w dalszym ciągu funkcjonowało, "ale bez Rutkowskiego". Zakaz opuszczania kraju uważa za "najbardziej złośliwy", bo pracuje też za granicą, tam też ma rodzinę.
"Zostały zatrzymane dwie osoby, które były doskonale znane bytomskiej policji i prokuraturze (...) Gdyby prokuratura podjęła stosowne czynności przeciwko przestępcom i gdyby sprawnie poszło śledztwo, które było w toku przygotowania, sądzę że ci ludzie nie musieliby się zgłaszać do mnie" - uważa Rutkowski.
Za bezprawne pozbawienie człowieka wolności może grozić od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia.
To już druga na Śląsku sprawa, w której ostatnio Rutkowski stał się podejrzanym. Prokuratura w Rybniku postawiła mu zarzuty związane z ubiegłoroczną akcją pracowników jego Biura Doradczego w szkole w Książenicach k. Rybnika. Zdaniem prokuratury pracownicy firmy detektywa, działając na zlecenie matki 7-letniego Krzysia, bezprawnie wdarli się do szkoły, w której uczył się mieszkający wtedy z ojcem chłopiec i pomogli jej wyprowadzić z lekcji chłopca, nad którym miała przyznane prawo opieki. Akt oskarżenia w tej sprawie ma trafić do sądu jeszcze w tym miesiącu. Rutkowski nie zgadza się z tymi zarzutami.
Detektyw twierdzi, że kłopoty ze śląską prokuraturą wynikają z prowadzonych przez niego na tym terenie działań. Przypomniał, że w ubiegłym roku zatrzymał świadka koronnego w sprawie prowadzonej przez katowicką prokuraturę. Mężczyzna chciał wymusić okup za wycofanie zeznań obciążających trzech mężczyzn.
pap, ab