We wtorek wieczorem Telewizja TVN poinformowała, że prezydent Lech Kaczyński odznaczył gen. Jaruzelskiego Krzyżem Zesłańców Sybiru. Rzecznik prasowy prezydenta Maciej Łopiński powiedział, że jego zdaniem "ktoś w Kancelarii popełnił błąd".
TVN przytoczyła wypowiedź generała: "Zostałem odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To właśnie legitymacja z jego podpisem. No ja to sobie cenię szczególnie, ponieważ by to świadczyło, że zechciał wznieść się ponad historyczne podziały". Gen. Jaruzelski w środę nie komentował sprawy.
Krzyż Zesłańców Sybiru został ustanowiony ustawą z 17 października 2003 roku jako "wyraz narodowej pamięci o obywatelach polskich deportowanych w latach 1939 -1956 na Syberię, do Kazachstanu i północnej Rosji, w hołdzie dla ich męczeństwa oraz wierności ideałom wolności i niepodległości".
O przyznanie Krzyża Zesłańców gen. Jaruzelskiemu wnioskowały władze Związku Kombatantów Rzeczpospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych. "Uważam, że tutaj nie może być żadnej wątpliwości. Generał Jaruzelski odpowiadał wszystkim tym warunkom i uważaliśmy, że powinien go dostać i dostał" - powiedział prezes Związku gen. Wacław Szklarski. Przypomniał, że "gen. Jaruzelski w 1941 roku w czerwcu wraz ze swoją matką i siostrą był deportowany na teren Ałtajskiego kraju, tam przez dwa lata pracował ciężko przy wyrębie lasu", a jego ojciec po wyjściu z łagrów zmarł na Syberii i jest pochowany w Bijsku. Natomiast generał "w 1943 roku kiedy nie zdążył do armii Andersa, zgłosił się do I Armii WP - przybył do Sielc nad Oką - tam skończył szkołę oficerską frontową w Riazaniu i jako oficer przeszedł szlak bojowy z II Warszawską Dywizją Piechoty jako oficer zwiadu" - podkreślił Szklarski.
Zwykle o przyznanie Krzyża Zesłańców Sybiru wnioskują stowarzyszenia i związki kombatanckie. "Generalnie jest tak, że organizacje kombatanckie przysyłają dosyć dużo wniosków, nieraz po kilkadziesiąt, nieraz kilkaset, zazwyczaj robią to władze Związku Sybiraków, ale także i inne stowarzyszenia" - powiedział Ozga. "Urząd ds. Kombatantów weryfikuje dane personalne, zawarte we wniosku oraz informacje, dotyczące czasu i miejsca deportacji i przekazuje je do ministra pracy i polityki społecznej. Minister podpisuje i lista trafia do biura kadr i odznaczeń Kancelarii Prezydenta" - dodał. Cały proces od momentu wpłynięcia wniosku do Urzędu ds. Kombatantów do przekazania go do Kancelarii Prezydenta trwa - jak ocenił - 2-3 miesiące.
"Taką procedurę zastosowano wobec gen. Jaruzelskiego. Kierownik Urzędu, po stwierdzeniu nie budzącego wątpliwości faktu deportacji do Wilkowyszek, a później do Bijska, przedstawił jego kandydaturę Ministrowi Pracy i Polityki Społecznej" - napisano w notatce, przekazanej przez Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Jak poinformował rzecznik prasowy MPiPS Andrzej Zybała wniosek ws. odznaczenia dla Jaruzelskiego szef resortu pracy i polityki społecznej podpisał w listopadzie. "Odznaczenie dla Wojciecha Jaruzelskiego było jednym z ponad trzech tysięcy wniosków, które zostały przesłane z ministerstwa pracy i polityki społecznej do Kancelarii Prezydenta za kadencji Lecha Kaczyńskiego" - powiedział rzecznik. Pytany, czy wniosek ws. odznaczenia dla Jaruzelskiego był przedmiotem szczególnego zainteresowania ministra odparł: "Minister jest zobligowany przez ustawę do przesyłania wszystkich tych wniosków, które spełniają formalne warunki do prezydenta".
Pracownicy Kancelarii Prezydenta wbrew woli prezydenta, a także bez wiedzy i zgody dyrektora Biura Kadr i Odznaczeń wpisali nazwisko gen. Wojciecha Jaruzelskiego na listę odznaczonych i przekazali do podpisu prezydentowi - tak w wydanym oświadczeniu szef Kancelarii Lecha Kaczyńskiego Andrzej Urbański tłumaczy odznaczenie Jaruzelskiego Krzyżem Zesłańców Sybiru.
"Prezydent akceptował tylko postanowienia, nie zaś listy osób" - czytamy w oświadczeniu Urbańskiego przekazanym w środę dziennikarzom.
Szef Kancelarii podkreślił, że "podjął decyzję o wyciągnięciu surowych konsekwencji - przewidzianych Kodeksem pracy - wobec osób, które dopuściły się tak rażącego naruszenia obowiązków służbowych".
Według danych Urzędu ds. Kombatantów do dnia wejścia w życie ustawy, ustanawiającej Krzyż Zesłańców Sybiru nadano ponad 29 tys. odznaczeń (wniosków było ponad 31 tys.).
Wiceszefowa klubu SLD, była szefowa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Jolanta Szymanek- Deresz uważa, że jest możliwość odmowy przyznania odznaczenia, bo nie następuje to z urzędu.
Szymanek-Deresz odniosła się w ten sposób do podanej przed telewizję TVN informacji, że prezydent Lech Kaczyński odznaczył gen. Jaruzelskiego Krzyżem Zesłańców Sybiru. Rzecznik prasowy prezydenta Maciej Łopiński powiedział, że jego zdaniem, "ktoś w Kancelarii popełnił błąd".
"Nie ma przyznawania odznaczeń z urzędu. Zawsze jest możliwość odmowy, jeśli pojawiają się okoliczności, które nie spełniają przesłanek ustawowych" - powiedziała Szymanek-Deresz na konferencji prasowej. Jak dodała, nie przypomina sobie, aby wniosek o odznaczenie Jaruzelskiego wpłynął za kadencji Kwaśniewskiego.
Zaznaczyła też, że postanowienie, którym prezydent nadaje odznaczenia, zawiera wyszczególnienie 30, 50, a nawet 100 nazwisk. "Nie jest chyba dużą trudnością prześledzenie takiej krótkiej listy nazwisk. Prezydent Kwaśniewski czytał wszystkie propozycje nadania odznaczeń" - podkreśliła.
Szymanek-Deresz powiedziała, że jest procedura przyznawania odznaczeń, która "polega na ocenie zasług". "W tym konkretnym przypadku faktu bycia zesłańcem na Sybirze. Ta okoliczność w przypadku tego rodzaju odznaczenia jest decydująca" - dodała.
"Są określone instytucje, które występują z wnioskami, te wnioski były w Kancelarii Prezydenta oceniane przez zespół pracowników, później przez dyrektora nadzorującego tę komórkę, później przez ministra odpowiedzialnego i przedkładane prezydentowi z określoną rekomendacją - pozytywną bądź negatywną" - wyjaśniła była szefowa Kancelarii Prezydenta.
Jak dodała, o przyznaniu odznaczenia, tytułu, honoru decydują te okoliczności, które wymienia ustawa. "I żadne inne w tym wypadku nie są brane pod uwagę. Ustawa mówiła wyraźnie, że jest to uhonorowanie tych, którzy przeżyli czasy zesłania, te cierpienia" - powiedziała Szymanek-Deresz.
Jej zdaniem, inne elementy życiorysu nie mogą być brane pod uwagę. "Jest specjalna ustawa poświęcona tylko i wyłącznie osobom, które przeżyły takie cierpienia. To nie jest kategoria odznaczeń za zasługi dla Rzeczpospolitej, tylko za pobyt na Sybirze" - podkreśliła.
Według niej, z chwilą kiedy powstawała ustawa o odznaczeniach dla Sybiraków szacowało się, że ok. 20 tys. osób będzie uprawnionych do ubiegania się o takie odznaczenie.
Na pytanie, jak ocenia komentarze Kancelarii Prezydenta w tej sprawie, że "ktoś w Kancelarii popełnił błąd", Szymanek-Deresz powiedziała: "Najwyższy urząd w państwie nie może sobie pozwolić takie tłumaczenie. Nie można mówić, że ktoś się pomylił, przeoczył. Prześledzenie listy nazwisk naprawdę nie jest trudnością i tu nie może być mowy o pomyłce".
"Czy możliwe jest odebranie raz przyznanego odznaczenia?" - dopytywali dziennikarze. "Ustawa o orderach i odznaczeniach mówi o tym, że jeżeli odznaczenie było przyznane pod wpływem błędu, tzn. że nie wszystkie okoliczności z życiorysu były przedstawione, a później wyszły na jaw, to wówczas można pozbawić odznaczenia" - odpowiedziała Szymanek-Deresz.
Wiceszef PO Jan Rokita, komentując wyjaśnienia Kancelarii Prezydenta, jak doszło do odznaczenia gen. Wojeciecha Jaruzelskiego Krzyżem Zesłańców Sybiru, powiedział, że nie może przyjąć do wiadomości, że prezydent RP podpisuje dokumenty, których treści nie zna.
"Gdybym przyjął, że prezydent podpisuje dokumenty, których treści nie zna, musiałbym w konsekwencji uznać, że ktoś taki powinien przestać być prezydentem" - powiedział Rokita dziennikarzom.
"Muszę przyjąć, że mimo tych krętackich wyjaśnień, prezydent wie co podpisuje. A jeśli prezydent wie, co podpisuje, to ta decyzja odznaczenia - pierwszy raz po szesnastu latach wolnej Polski - Wojciecha Jaruzelskiego państwowym odznaczeniem dla mnie jest haniebna" - powiedział Rokita.
Wiceszef PO podkreślił, że urzędnik państwowy, zwłaszcza jeśli jest to prezydent, "ponosi pełną odpowiedzialność za to, co podpisał". "A jeżeli podpisał coś, czego nie chciał podpisać, to też ponosi za to odpowiedzialność - tym większą" - oświadczył Rokita.
Przebywający w Ostrowie Wielkopolskim szef PO Donald Tusk powiedział, że jeżeli jest to "wpadka" pracowników Kancelarii Prezydenta, to świadczy to tylko o tym, że Kancelaria Prezydenta "musi jeszcze popracować nad swoją sprawnością".
"Wszyscy pewnie oczekiwalibyśmy, aby prezydent RP obsługiwany był przez ludzi kompetentnych, przez ludzi, którym nie zdarzają się wpadki" - powiedział Tusk.
W opinii Rokity, ktoś kto coś podpisał w państwie, bierze za to 100-proc. odpowiedzialność. "Tłumaczenie: 'nie wiem, co podpisałem', jest tłumaczenie człowieka, który w konsekwencji takiego tłumaczenia składa urząd" - uważa wiceszef PO.
Jak dodał, nie wie, kto jakie dokumenty "podkłada" Lechowi Kaczyńskiemu. Ale - podkreślił - dokumenty podpisane przez Lecha Kaczyńskiego są "dokumentami podpisanymi przez Lecha Kaczyńskiego, a nie przez pracowników Kancelarii Prezydenta". "Chyba że podpis został sfałszowany, no to wtedy mamy do czynienia z sytuacją kryminalną" - dodał Rokita.
pap, ss, ab