Victor Orban także w tych wyborach zmienił twarz. By dać odpór oskarżeniom o populizm i granie upiorami z przeszłości Orban lansuje siebie jako zdolnego zarządcę, który sprawi, że węgierska gospodarka ruszy z kopyta. To już nie jest populista z uporem tępiący komunistów. W dodatku konserwatysta Orban będzie dbał, by w unii interesy Węgier nie były lekceważone. Orban będzie po prostu węgierskim Aznarem.
To wszystko sprawia, że ma się wrażenie, że węgierska lewica i prawica już całkiem pozamieniała się rolami. W cień odeszła ideologia, najważniejsza się stała gospodarka. Politycy prześcigają się w pomysłach jak uzdrowić życie zwykłych Węgrów; a to obiecują budowę nowej drogi, szkoły czy szpitala. W dodatku i Orban i Gyurcsany wykazali się ogromną dojrzałością wspólnie decydując się na to, by nie wykorzystywać powodzi do kampanii wyborczej. W ten sposób bardzo trudno przewidzieć, kto wygra. Jeszcze kilka tygodni temu Orban miał ogromną przewagę. Teraz ona szybko stopniała, a obie partie idą łeb w łeb.
Jeśli wygra Orban, to utrzyma się specyficzny europejski trend. Niemal zawsze, gdy w zachodniej Europie do władzy dochodzi lewica, to Europa Środkowo-Wschodnia skręca na prawo. W pewnym sensie nawet, jeśli wygra Gyurcsany, to też tak będzie. Węgierski polityk, tak jak Tony Blair jest dziś często bardziej prawicowy niż jego konserwatywny przeciwnik.
Grzegorz Sadowski